Szkoła

Wywiad

Opis

Transkrypcja nagrania: OH_p. R.G._7.11_2018_przyciete_na183m.mp3
Długość nagrania: 3h 03m 12s
Osoby:
MR – Marta Rakoczy
MM – Monika Maciejewska
RG – Pani R.G.
Na prośbę Rozmówczyni większość nazw miejscowości związanych z Nią i Jej Rodziną, a także Jej imię i nazwisko zostały zanonimizowane.

00:01 MR - To może zacznę od takiego bardzo prostego pytania: gdzie pani chodziła do szkoły? To był T., czy...?
00:06 RG - Nie, nie, nie. Urodziłam się, i właściwie do czasu rozpoczęcia studiów, mieszkałam w małym miasteczku - to było ówczesne województwo bydgoskie, a obecne kujawsko-pomorskie. I to takie małe, naprawdę małe na ówczesne czasy, chyba około sześciu tysięcy mieszkańców. Więc tam chodziłam zarówno do szkoły podstawowej jak i do liceum. Próbowano mnie posłać do przedszkola na etapie tym wiekowym, gdzie podobno - >bo bo bo jakby< ja sama tego nie pamiętam, więc z późniejszych opowiadań - wytrzymałam jeden dzień, nie wiem nawet czy cały, oraz do ochronki u sióstr zakonnych, też mi się nie podobało, no więc ten. A ponieważ mnie wychowywali dziadkowie, więc no de facto jakby jako jedynaczka funkcjonowałam, no ale z racji powiedzmy już kolejnego pokolenia starszych tych opiekunów miałam (.) ale było fajnie=to były, mieszkałam w kamienicy, takiej - to były zamknięte podwórka, obudowane domami, bo oficyny i ten. Można powiedzieć, że w tym dziecięcym towarzystwie na podwórku, to chyba byłam najmłodsza wtedy. Byli - powiedzmy co najmniej - dwa, cztery lata starsi ale nie stanowiło to wielkiego problemu, bo::: bawiliśmy się=wtedy były zabawy podwórkowe, bardzo fajne, czego ja teraz powiedzmy nie widuję=być może coś takiego się odbywa, ale: skakanka:, klasy: - czyli rysowało się na na chodniku, na powierzchni różne kreski=cegłą taką, kawałkiem dachówki, to w jakieś inne gry, których już nie pamiętam i bardzo fajne też takie, które nadal funkcjonują >bo wydaje mi się, że nie tak dawno nawet z kimś na ten temat rozmawiałam< i jak ja to z perspektywy czasu wspominam, to były takie - nawet bym powiedziała edukacyjne gry, bo te: miasta-państwa, () ile było, ustawiało i na literę tam..."b", na przykład tam, nie?=no i każdy po kolei miał na tę literę "b" wymieniać - to:: wiecie o co chodzi=pewnie, nie? No takie były różne. Bardzo były fajne, a ponieważ tak jak wspomniałam miałam starszych, tych, właściwie dwie koleżanki i dwóch kolegów - bo to taki((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) () nas tam tych rodzin nie było zbyt wiele? Przepraszam na sekundkę, ale...
03:05 MR - [Coś możemy pomóc.
03:07 RG - [spróbujemy wyjąć, mam nadzieję, że nam coś z tego ()
03:10 MR - [Pani Ewo, coś tu wspomóc?
03:10 RG - [Yyy nie, yyy R.
03:15 MR - [Aaa.
03:13 RG - [Ewy były dwie...
03:15 MR - [Pani R., przepraszam.
03:17 RG - [...i wystarczy. A tutaj!=Wie pani co? Już sekundkę:: (7.0) mam nadzieję, że to się (.) upiekło. Nie wiem jakie, kto preferuje, dlatego jedna jest, jedna jest z jakąś tam wędliną, druga jest z serami. Może mi tu pani trochę ręką
03:48 MR - [Tak, oczywiście
03:48 RG - [potrzymać, że mi się to nie::: na wszelki wypadek nie zjechało? No nie wiem (.) jak się tam zachowa? (8.0) Więc może jakoś tam () (20.0) I to będzie. Proszę wziąć te () jeśli tam mogę. Tu jest ewentualnie jeszcze druga jakaś łapawiczka taka żeby sobie pomóc, a się nie poparzyć.
04:34 MR – Pani R., mogę to gdzieś oprzeć, czy po prostu nałożyć na talerzyk?
04:37 RG - Proszę nałożyć na talerze.
04:37 MR - Dobra.
04:44 RG - Tu jest ewentualnie gdyby pani chciała o tu, tu
04:46 MR - To jest z mięsem?
04:49 RG - To jest z mięsem jakimś tam (). Czyli co? Niemięsną?
04:55 MR - Niemięsną, tak. Pomóc jakoś?
04:57 RG - Nie::
04:58 MR - Pani R., a pani jaką sobie (.) życzy?
05:00 RG - Może być. Proszę mi kawałek włożyć. To wyłożymy na talerz bo, ten jeden rodzaj ().
05:11 MR - Chce pani jeden kawałek tej?
05:12 RG - Jeden kawałek.
05:17 MR - Pomóc jakoś?
05:18 RG - Wie pani co? O tak, proszę. (3.7) Może tu wyżej trochę, tego tu?
05:26 MR - Może wyżej? Dobra.
05:26 RG- O, o, o, tak, tak, tak, tak.
05:31 MR - Nie oparzy się pani?
05:32 RG - Nie, nie, nie. Nic () bardzo gorące.
05:34 MR - Okej::
05:35 RG - Dobra, niech to sobie teraz stygnie, a ja tu jeszcze to postaram się (). (6) Żeby się pani po prostu nie poparzyła, bo tylko o to mi chodzi. (4) A wy jesteście wegetarianki?
05:55 MM- [Ja tak, tak.
05:56 RG - Czy weganki?
05:57 MM - Nie, weganka, nie.
05:59 MR - To by było trudne.
06:00 RG - () kiepska sprawa. To ponieważ, o, to pani przekroję tak, (9.0)
06:14 MM - Aczkolwiek, przyznaję, że ja nie jestem () jak nie wiem, że... Zdarza mi się po prostu ()
06:19 RG - [Dostosowuje się pani do sytuacji
06:21 MM - No tak, ale jak wiem, że jest zupa na czymś to, nie wybrzydzam.
06:30 RG - To zapraszam. (5.0) ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) No i wracając do tego, to tam, chyba, inicjatorami w większości tych różnych naszych zabaw - czy, czy w ogóle spotkań, tego, cośmy robili - to wiadomo, że byli ci starsi=no bo ja jako najmłodsza, to tam może miałam najmniejsze prawo głosu wtedy. Ale pamiętam, coś takiego, co no:: fajne to było, tym bardziej, że to jakby angażowało również dzieci z sąsiednich budynków, bo ci starsi wymyślili, że robimy kino i zbudowali, nie wiem skąd tam to było, w każdym bądź razie z desek, no taki jakiś tam domek. W tym domku okienko, ponieważ jedna z koleżanek była uzdolniona plastycznie, robiła rysunki no i to miały być poszczególne kadry do tego, i przez to okienko w tych deskach tam się miało te kartki - takie, taką animację żeśmy na ówczesne czasy wymyślili
07:47 MR - [Niesamowite
07:49 RG - Tak, było to fajne. (.) Potem... Chyba się trochę mało wypiekło - za krótko pewnie. Potem znowu też chyba to starsze pokolenie trochę - znaczy się, nie pokolenie ale to starsze koleżeństwo - wymyśliło, że będziemy robić teatr. No to, co za problem? Znowu się skrzyknęło tam, jakieś tam kostiumy z różnych dostępnych od mam, babć czy tam nie wiadomo kogo znajomych. Już co to wtedy mieliśmy odstawiać - tego nie pamiętam, ale wiem, że uczyliśmy się tych ról jakiś, pisaliśmy ręcznie zaproszenia, bilety, tam takie. No, dziecięca fantazja nie ma granic. A chyba, teraz mi się przypomniało jak się było na takim trochę młodszym etapie, bo to już chyba - oczywiście to wszystko w ramach jeszcze szkoły podstawowej, bo już na etapie liceum, no to takich pomysłów tam i realizacji tego na pewno nie było. Ale to chyba było na tych wcześniejszych etapach, że jak się na tym podwórku bawiliśmy tam w jakiś sklep czy tam w cokolwiek, no to skrobało się ściany - cegła to było kakao, zbierało się patyczki, to były śledzie, jakieś trawy, to była kapusta. No, tak jak mówię - wyobraźnia chyba nas niczym nie ograniczała. Te nasze zabawy były przeurocze i sobie bardzo fajnie wspominam.
09:35 MR – Wynosiło się jakieś zabawki na podwórko?
09:38 RG - Wie pani co, problem to chyba polegał na tym, że my tych zabawek to tak specjalnie nie mieliśmy.
09:43 MR - [Aha, jasne.
09:44 RG - No bo ja jestem ten, mając tyle lat , jestem rocznik pięćdziesiąty pierwszy - czyli pięćdziesiątym ósmym roku rozpoczęłam swoją ścieżkę edukacyjną. No to były lata takie trochę siermiężne. Owszem, tam jakąś miałam lalkę - wózek chyba też dla lalki - ale wydaje mi się, że jakby to nie były takie najważniejsze atrybuty wtedy tych naszych zabaw, bo po prostu staraliśmy się wszystkimi innymi dostępnymi rzeczami, które wówczas były ,zająć się. A te lalki, no to chyba raczej były może bardziej jak zostawało samemu? W sensie takim, że nie miało się w tym momencie tego rówieśnika do zabawy - no to wtedy pozostawały lalki. Owszem, miałam, nawet pamiętam - szyłam dla lalek ubranka, babcia miała maszynę do szycia, więc ja ją eksploatowałam jak się tylko dało i szyłam dla tych lalek różne rzeczy. Tutaj nie wiem właściwie - w tej chwili to chyba w ogóle, nie tylko tu w tym rejonie, ale generalnie w Polsce jest tak, że takim momentem dostawania prezentów to jest "mikołaj", prawda? W tamtych, moich czasach i w tamtym miejscu - bo ja nie twierdzę, że gdzie indziej było podobnie >>może było inaczej<<, to Mikołaja właściwie = ja już dopiero chyba jako osoba dorosła, to spotkałam się z tą formą obdarowywania na Mikołaja.
11:36 MR - [Mikołajki?
11:37 RG - Tak. W dzieciństwie, przynajmniej ja tak pamiętam, bo mówię - może się mylę, ale ja tak zapamiętałam. Prezenty dostawało się pod choinkę lub od "gwiazdora" - co prawda, to się mówi, że to jest jak gdyby ten "gwiazdor" to jest ze Związku Radzieckiego, bo to ówcześnie, prawda "Died Maroz", oni tam na taką chyba okazję dostawali. A w moim dzieciństwie, za moich, tych czasów, to było właśnie - przychodził Dziadek Mróz, Gwiazdor. Przebierała się na ogół babcia, jak byłam mała no to się jeszcze nie zorientowałam, ale jak już tam powiedzmy tych lat kolejnych przybywało, no to - tak jak nieraz się w książkach czyta, coś tam, jakiś element ubrania był podobny do tego, który nosił ktoś z domowników, no i też tak było w tym przypadku, że jakoś dziwnym trafem po tej kolacji wigilijnej babcia znikała, niby tam się gdzieś, coś krzątała, tego, nie było jej, a potem dzwonek do drzwi i przychodził Gwiazdor. No oczywiście się tego Gwiazdora człowiek bał, no bo on tam sprawdzał czy się było grzecznym, czy nie, czy się te prezenty należą, czy co? No ale głównie to przynosił prezenty, no i to było fajne, tak że te prezenty również na tę okoliczność dostawałam, z tym, że - teraz tak myślę, ja chyba dostawałam dużo książek. Ja lubiłam słuchać, jeszcze zanim sama, powiedzmy na tyle opanowałam czytanie żeby móc to samej robić, to lubiłam jak mnie się różne bajki, książki czytało, a później no to już sama i no:: miałam mnóstwo tych książek i to chyba, no takie mi zostało do dzisiaj. Może tych książek tu nie widać, bo niestety musiałam się wielu pozbyć znając możliwości lokalowe - trochę jest schowane, ale czekają na regały. Natomiast wówczas książki - to był dla mnie taki świat zupełnie inny, no bo w tych małomiasteczkowych warunkach, no to powiedzmy, też się było ograniczonym. Chociaż człowiek może nie miał w ogóle wyobrażenia co może jeszcze innego, gdzieś tam się dziać - no takie to były czasy.
14:24 MR - A miała pani jakieś ulubione swoje lektury?
14:27 RG - Wow. To znaczy, może lektury
14:32 MR - [Znaczy, w sensie może niekoniecznie lektur szkolnych. Książki, które pani lubiła.
14:36 RG - To znaczy się, powiem tak: taką książką do której wracałam nie wiem ile razy, to chyba nie będę oryginalna jak powiem, że był Mały Książę, Saint-Exupery'ego. Po prostu w zależności w jakim byłam wieku czytając tę książkę i jeszcze w jakim etapie swojego życia, takiego emocjonalnego, to inne aspekty tej książki, inne elementy, te rzeczy, które tam się działy, jak gdyby wychodziły na plan pierwszy i inaczej je odbierałam, inaczej rozumiałam i sobie transponowałam na własne podwórko, na sytuację. (.) Dużo było książek, których tytułów niestety nie pamiętam, ale na tamte czasy taka dla dzieci, dla młodzieży, Hanna Ożogowska. Ona wiele tych książek, takich różnych, napisała - to takie trochę przygodowe, no później jak byłam odrobinę starsza, to była Snopkiewicz, to już takie z lekkim zabarwieniem romantycznym, bym powiedziała. ((śmiech)) Gdzieś już, jakieś tam relacje damsko-męskie na tym etapie młodzieńczym się działy i to też po prostu zainteresowania rosły wraz z wiekiem. A jeszcze, jako dziecko - ponieważ miałam rodzinę w Ł., to jest nie wiem, dzisiejsze chyba białostockie? Dziadek tam miał kilku braci i siostrę, i ta siostra miała olbrzymie gospodarstwo ogrodnicze - no ja nie wiem czy ono byłoby olbrzymie gdybym oczami dorosłej osoby na to spojrzała, niemniej naprawdę było olbrzymie, tym bardziej że zatrudniali ludzi do pomocy, bo nie byli sobie w stanie z tym sami poradzić. Ale lubiłam tam bardzo jeździć, bo po prostu to już w ogóle był raj. To było nad N. - to znaczy się to ich gospodarstwo przylegało do N.. Przy domu, no to wiadomo: ogródek kwiatowy, sad, ogrody warzywne ,>>ale to były pola warzywne<<, staw z rybami, wielkie łąki, pola zbóż, i tak dalej. Ja tam miałam, można powiedzieć, kuzynostwo z drugiej linii - no bo, de facto, jeżeli to był syn brata dziadka, no to on był jakby wujkiem, ale ponieważ był równolatkiem, no to wiadomo. I jak on - bo on nie akurat od tych co mieli to ogrodnictwo, tylko jeszcze od drugiego wujka - przyjeżdżał, i rano rowerem tam do nich. I myśmy w ten ogród, w te pola, tam się udawali, to po prostu nie mogli się nas doszukać, gdzie my jesteśmy - myśmy nie byli głodni, bo przecież tych pomidorów, ogórków, czereśni, wszystkiego tam było w bród. A było tyle ciekawych rzeczy: rybacy na tych łąkach, na takich stojakach, pamiętam, składowali kajaki, więc oni tam przychodzili te kajaki ściągali na tę rzekę, na te ryby, potem wracali, te ryby wyciągali, a to wszystko dla takich dzieci to jest niesamowita frajda, ciekawe. I pamiętam też - ponieważ w tym sadzie były drzewa z czereśniami, a oczywiście to jest łakomy kąsek dla szpaków i innych tam, tego typu ptaszków - no więc, wujek ubolewał, że mu >>bo to dla nich, to w ogóle było źródło dochodu, oni wozili na targ i sprzedawali<<, że mu zjadają te czereśnie, no więc czym on będzie handlował? No to dawał temu Wojtkowi, temu mojemu kuzynowi, wiatrówkę - ja teraz, tak jak z perspektywy czasu o tym myślę, to Boże kochany, jak on się nie bał dziecku takiemu dać do ręki, no bo...
19:16 MR - [A ile on wtedy miał lat, mniej więcej?
19:17 RG - Wie pani co...
19:19 MR - [Dwanaście, czy...?
19:21 RG - No może miał ze dwanaście lat, albo i nie miał, trudno mi powiedzieć, bo ja byłam no::, a ten Wojtek chyba ze dwa lata był ode mnie starszy? No i zawsze tak było, że jak tam, ten Wojtek, tych szpaków, czy tam innych tych ptaków upolował, to wujek mu od każdego upolowanego ptaka, chyba pięćdziesiąt groszy czy ileś tam płacił - bo nie pamiętam już. No i jak tych ptaków tam się trochę nazbierało, a w szczególności już tych pieniędzy, no to ten Wojtek brał mnie na ramę roweru i jechaliśmy do miasta na lody - no bo oni to ogrodnictwo, wiadomo, mieli trochę za miastem. A ja z kolei bardzo lubiłam dni targowe - jakieś tam dwa razy w tygodniu to się odbywało. No bo...
20:13 MR - [To było u nich?
20:14 RG - Tak, tak, tak - u nich. No bo ciocia jeździła z tym majdanem całym na targ handlować, więc w dniu poprzedzającym takowy, po południu już ci pracownicy, ci wszyscy no to te: marchwie do tych skrzynek, pory, selery, no wszystko wiadomo. Myśmy później - bo mieli studnię na podwórku, siadało się dookoła tej studni, na skrzynkach, to wszystko się myło, no bo to musiało być ładne, takie pachnące, czyściutkie, wiązało się w pęczki do tych. Ponieważ dla mnie tego na co dzień nie było, to dla mnie to było coś fantastycznego.
21:00 MR - A pamięta pani, czy dorośli jakby mówili żeby dzieci pomogły? Czy?
21:04 RG - Nie, nie, nie. Mnie się wydaje, że >>no przynajmniej ja nie pamiętam tego jako jakiś taki obowiązek, przymus, czy coś w tym rodzaju<< tylko to po prostu było fajne, bo to było coś innego aniżeli siedzenie, powiedzmy, normalne, codzienne w domu. Tu się coś innego działo, no i powiedzmy te wieczorne przygotowania, to wszystko było ten. Rano, to jeszcze spałam, jak wujek ciocię zawoził tam na ten targ, z tym wszystkim. Wracał przywożąc świeże bułeczki - no to ja wstawałam, to miałam ciepłe bułeczki, ponieważ mieli krowę, więc było mleko, było masło, był ser. Tak u nich się w ogóle nauczyłam jeść biały ser polany miodem, bo też mieli pasiekę, a wcześniej, powiedzmy, taka forma była mi obca. Tamte lata lata, kiedy ja do tej Ł. jeździłam, to były dla mnie najwspanialsze wakacje. Ja z wielką niecierpliwością czekałam i kiedy będzie. No potem jak on po nią, gdzieś tam w godzinach okołopołudniowych, jechał żeby ją stamtąd zabrać, no to ja się z nim zabierałam na ten wóz, jeszcze tam z pół godziny, czy ile, z nią kramowałam na tym rynku, na tym targu, no i wracaliśmy do domu. I jedyna rzecz, która mi się źle tam kojarzyła, jak gdyby konieczność - może ja to tak odbierałam - ale jak wujek szedł doić krowę i kazał mi przyjść z kubkiem, że mi tego ciepłego mleka...
22:48 MR - [Prosto z krowy.
22:49 RG - Tak. O Jezus Maria. I ja, nie wiem czy z tego powodu czy nie, jakoś tak nie przepadam za mlekiem - owszem, są momenty, że jakoś ten, ale tak sobie źle zapamiętałam. Czyli generalnie, niestety to dzieciństwo rzutuje może na wiele rzeczy ((śmiech)). Bo jak ostatnio oglądałam 7 uczuć, nie wiem czy oglądałyście?
23:16 MR - Nie.
23:16 MM - Nie.
23:19 RG - Koterskiego.
23:20 MR - [Ale jestem ciekawa tego filmu
23:22 RG - To taką sobie wysnułam właśnie tezę. Później miałam też wujostwo, no powiedzmy ogólnie rzecz ujmując, w B. na Podhalu. Może na Podhalu to za dużo powiedziane, ale Maków Podhalański, Sucha Beskidzka, tamte rejony. I też tam lubiłam jeździć, ale jak sobie tak myślę z perspektywy czasu, to po prostu - w moim przekonaniu - ja miałam szczęście do bardzo fajnych wujków, cioć, którzy taką potrafili chyba stworzyć atmosferę i tak zafrapować mnie różnymi, swoimi pomysłami, że ja uwielbiałam te wszystkie takie, i rodzinne spotkania. Bo z drugiej strony mieszkając z dziadkami i będąc jak gdyby, mając ten status jedynaczki - chociaż to nie jest tak do końca - to ja oprócz, jakby tych kontaktów w szkole z rówieśnikami - no ci, powiedzmy tu już się wykruszali, no bo później szkoła średnia, no to już, jak ja jeszcze podstawowa, to już się trochę dystans stworzył, bo to tak wyglądało. Ale jak gdyby pragnęłam właśnie tych kontaktów z tymi rówieśnikami, więc jak ciocia przyjeżdżała z wujkiem - no wiadomo, czy jedni, czy drudzy, ze swoimi dziećmi na święta czy to na wakacje do nas - no to ja byłam przeszczęśliwa, najgorszy był moment jak oni wyjeżdżali. To ja po prostu płakałam, jak się zdążyłam znowu przez ten okres wakacyjny, - kiedy był - z nimi wszystkimi zżyć, że byłam nieszczęśliwa jak wyjeżdżali. A w szkole, no to w tamtych czasach bardzo sobie cenię fakt, że >>może w tej chwili też tak jest, a nie wiem o tym<< ale było bardzo dużo kół zainteresowań różnych. No ja jakoś tam, nie wiem, byłam chłonna wielu rzeczy, i nie wiem czy mniej czy więcej mnie tam różności interesowało, ale wszędzie bym chciała wszystko popróbować. No i starałam się - znaczy się starałam? Właściwie chyba jakoś tak mimowolnie wynikało, bo nigdy mnie nikt do niczego nie nakłaniał, nie zmuszał, było bardzo fajnie. Sama jakby sobie tak myślę, że to po prostu może niekiedy tak wynikało, że któraś tam z koleżanek, czy z kolegów coś, no to ja może też? Bo to się chyba wiele rzeczy też w taki sposób odbywa, ale generalnie: i do chóru należałam, próbowałam na instrumencie - ale niestety w ogóle żadnych talentów w tym kierunku nie przejawiałam - do jakiegoś tam kółka teatralnego, do kółka biologicznego, chemicznego. Co być może się później, w jakimś tam stopniu przełożyło na mój wybór zawodowy, bo ja jestem z wykształcenia farmaceutką - więc ta biologia, chemia, jeszcze fizyka, no to były przedmioty wymagane na egzaminie wstępnym. No bo za tamtych czasów, to ja miałam egzaminy wstępne na uczelnie.
27:19 MR - Do tych kółek jakoś dziadkowie panią namawiali?
27:22 RG - Nie. Właśnie, nie, nie, nie. Nie chciałabym tu w jakąś taką bufonadę popaść, ale ja lubiłam się uczyć, ja nie miałam z tym, z nauką, nie miałam problemów. Mnie właściwie wystarczało jak ja uważałam na lekcjach. Już w szczególności, jak sobie przypominam matematykę - uwielbiałam matematykę, aczkolwiek nie cierpiałam nauczyciela od matematyki. Po prostu jak zbliżał się - mówię o szkole średniej - jak zbliżał się koniec wakacji i wiedziałam, że ja się z tym człowiekiem znowu spotkam, to ja byłam, już mi się to po nocach śniło. A samą matematykę bardzo lubiłam.
28:12 MM - A jaki był ten człowiek?
28:15 RG - Wie pani co, no. (.) Nie wiem, może on był normalny, ale sposób uczenia moim zdaniem był super, bo pozwalał być chyba najgorszym głąbem, a jednak coś w tej głowie zostawało i tak jak mówię - wystarczało uważać. Myśmy może >>no bo jak już się jest w wieku szkoły średniej, liceum << , bo ja byłam w ogóle ostatni rocznik, gdzie szkoła podstawowa kończyła się na 7 klasie, i była 8, 9, 10, 11, cztery lata liceum. Wie pani, jak ma się lat 15-16, a człowiek widzi kogoś mającego >>przynajmniej wówczas, bo teraz to może zupełnie inaczej<< jak się widziało kogoś, kto miał około 40 lat, to "Boże, co za stary człowiek. ((śmiech)) Matko Święta, że też tacy jeszcze żyją". Po prostu taka jest perspektywa oglądu wszystkiego. No i to, nie wiem ile on tam wtedy miał lat, był wysoki, chudy, zawsze chodził elegancko w garniturze, w koszuli, w krawacie, łysina, wąs. Miał chyba płaskostopie, bo myśmy tak >>no wiadomo, młodzież w tym wieku jest może - raz, że spostrzegawcza, trochę złośliwa i tak dalej, więc różne się tam komentarze odbywały<<. On chodził po klasie z rękoma w kieszeniach i ten, taki dobry sposób nauki, to może - przynajmniej dla mnie - wynikał z faktu, że on nam nie podawał niczego gotowego. On po prostu oczekiwał od nas, że my uruchomimy zwoje i zaczniemy sami wyciągać pewne wnioski, dochodzić do nich i szukać rozwiązania problemu, który nam zadał - on nam po prostu zadawał problem. Wydaje mi się, jak gdyby taka diametralna różnica między nauką w tamtych czasach, a tym, co jest obecnie, to polega na tym, że w tej chwili jest chyba tak strasznie dużo natłok tych informacji, które tym dzieciom, tej młodzieży chce się do głowy wcisnąć. Na to jest niewiele czasu i to wszystko bardzo szybko ulatuje, bo to się nie zdąży ugruntować. W tamtych czasach - co nie znaczy, że myśmy tacy głupi wyrośli - było tak, że na wszystko było sporo czasu. Jak był jakiś, jakieś zagadnienie - to już obojętnie czy to była matematyka, polski, czy jeszcze co innego - to to zagadnienie się nieraz wałkowało przez kilka lekcji, i tym sposobem była możliwość utrwalenia tego. A on tak jak mówię - rzucając jakieś tam zagadnienie, potrafił wszystkich z klasy po kolei podnieść z ławki i zapytać jaki jest następny krok. "Nie wiem, nie wiem, nie wiem". No, ktoś tam wreszcie, coś tego. "Proszę, zapisujemy kolejny element". "Dalej co?". Znowu. "Ty, ty, ty. Nie wiem". No znowu. Nieraz się zdarzało, że i cała klasa nie wiedziała. No i były takie sytuacje, bo ja to doskonale może - dlatego, że mnie to trochę zmroziło, nie wiedziałam jaki będzie tego efekt końcowy. Gdy mnie już jako ostatnią - jak już jakby wyczerpał swoje możliwości, że już wszystkich odpytał - no to wreszcie do mnie, żebym ja. Ja mówię: "Ja nie wiem, panie profesorze" - bo myśmy się tak wtedy zwracali. No i on do mnie: "Ty też nie wiesz?, a ja mówię: "A jakbym wiedziała, to ja bym tu nie przychodziła". ((śmiech)) Jezus. A za dwa dni miała być wywiadówka, myślę sobie: "O Boże, ale się dziadek nasłucha, jak pójdzie na wywiadówkę". Ale ani słowem nie pisnął. Ale właśnie uważam, że był to fajny sposób, bo on zmuszał nas do myślenia, do posługiwania się tą wiedzą, którą myśmy na tamtym etapie posiedli i jej wykorzystywania do rozwiązywania kolejnych problemów, i to po prostu w moim odczuciu pozwalało na zapamiętywanie i to było doskonałe. Ale, był powiedzmy taki, że jak ja >>w tamtych czasach weszły w modę, co teraz może się wydawać absolutnie śmieszne i bezsensowne, rajstopy czy tam pończochy - no bo, to takie były czasy. Takie grube i elastyczne i jeszcze pamiętam miałam w taką kratę zieloną, taka butelkowa zieleń z granatem<< i ja kiedyś w tych rajstopach przyszłam do szkoły, i jak on zobaczył, że ja mam coś takiego - ja się nazywam z domu: S. - i mówi: "A co ty, S., ze sobą zrobiłaś?". A ja nie bardzo mogłam w pierwszym momencie zaskoczyć, co on ma na myśli, że niby, no co mogłam zrobić, nie? No to wstałam grzecznie, stoję i patrzę na niego z takim pytającym znakiem, chyba. "No i coś ty na siebie włożyła?". I proszę sobie wyobrazić, że on mnie wyrzucił z lekcji i kazał mi iść do domu się przebrać. I dlatego go, między innymi, nie lubiłam. ((śmiech)) Bo taki był tego. A! A jeszcze żeby było...
34:26 MR - [Chodziło o to, że te rajstopy były kolorowe? Jakby wedle...?
34:29 RG - Ja szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiem, ale myślę, że tak. Bo to były czasy, kiedy myśmy wszyscy musieli chodzić w mundurkach, no był fartuszek, oczywiście z białym kołnierzykiem, albo spódniczka, bo nawet chyba w spodniach dziewczyny, to w tamtych czasach, wydaje mi się, że nie chodziły. Nie pamiętam, ale chyba do szkoły to raczej nie. No ale, tu jakiś taki góra od mundurka, więc się tak chodziło, a rajstopy czy tam pończochy - bo to nie każdy miał dostęp do rajstop - były takie, no nie wiem jak wam to powiedzieć, ja nawet nie pamiętam jak one się nazywały. Ale to były takie beżowe, z kategorii nawet nieelastyczne, tylko takie grubsze, jak niciane czy jakieś to takie, coś tego typu było, więc to były tego typu historie. A on po prostu, znaczy się, taka antypatia w stosunku do niego, to chyba nie tylko z mojej strony, bo myślę, że my wszyscy tak na niego patrzyliśmy. Bo tak jak mówię - on nam się wydawał już taki stary, a miał takie małe dziecko jeszcze, i to trudno nam było się jakby z tym pogodzić. I pamiętam taką sytuację, tam nie wiem no, któraś, trzecia klasa liceum może, czy która. Jest ta matematyka, więc tu burza mózgów, myślimy co tam dalej i słychać pukanie do drzwi, no to on odzywa się: "Proszę". No to my wszyscy wzrok na wysokości człowieka, drzwi się otwierają, nikogo nie ma, ale na dół - jest taki mały pyrtek, jego synek przychodzi. ((śmiech)) No tak że takie ten. Ale na przykład - też to z czasów liceum, bo to chyba bardziej pamiętam niż, z oczywistych powodów, szkołę podstawową, chociaż jakby może jakby tak bardziej pogrzebał, to jeszcze by coś wyciągnął - nie mieliśmy szczęścia do polonistów. Nie wiem już tam z jakich powodów, nie chciałabym się już w to zagłębiać, ale się zmieniali - a bo ten zachorował, a bo ten coś tam, a to ta w ciążę zaszła, no takie różne ten, że różni tego. No ale mieliśmy taką jedną panią, która >>no dla nas też była stara, ale może nawet nie miała jeszcze czterdziestu lat<< ciągle stała przy kaloryferze i grzała "tyły". I pamiętam, w pierwszej ławce siedziała taka koleżanka, Hanka, która miała przepiękną oprawę oczu - długie, ciemne, naturalne rzęsy, zresztą w ogóle w tamtych czasach, to nie ma mowy o tym żeby młodzież, nawet w szkole średniej, używała jakichkolwiek środków do makijażu, to w ogóle nie wchodziło w grę - no i ta pani od polskiego, pamiętam tak przy tej jej ławce - bo ta Hanka siedziała przy oknie w tym rzędzie - a ta tutaj koło niej stała i tak coś tam żeśmy omawiali, i tak chwilę na niej wzrok zawiesiła, oczywiście ją też się pyta, a kto jej się pozwolił wymalować? Myślała, że ma maskarę. Hanka też nie wiedząc o co chodzi, zdziwiona wstała i pyta się: "Ale o co chodzi pani profesor?". "No przecież oczy sobie umalowałaś". "No nie". Musiała jej udowadniać, że ona nie ma pomalowanych oczu - no takie to po prostu były czasy. Tak jak ja teraz patrzę na wnuczkę swoją, chodzącą do liceum, która w pełnym makijażu, paznokcie i ten - no to nie komentuję tego, bo to nie moja sprawa, ale ze zdziwieniem, szczerze powiedziawszy na to patrzę. No może nie każdy w ten sposób. Jak w tym S. - bo to miasteczko, z którego pochodzę, to nazywa się S. - jak w wielu takich małych miasteczkach, było wówczas kino, gdzie w tej chwili nawet w L. nie ma kina też, choć podobno będzie. Był dom kultury, no wiele, powiedzmy, jakiś tam, takich innych rzeczy. Ale do tego kina, to jakikolwiek film wchodził na ekrany, no to się szło - w tamtych czasach to bardzo powodzenie miały westerny, no bo chyba tak, szczerze powiedziawszy, że je najczęściej wyświetlano. Przyjeżdżał, i w tej sali kinowej odbywały się spektakle teatralne albo z Poznania przyjeżdżali aktorzy, zespół, albo z Gniezna - z Teatru Fredry. W każdym bądź razie, pamiętam, że też na te spektakle chodziłam. No i taka anegdota: moja babcia była bardzo prostą kobietą, bo dziadek to::: trochę inaczej. Ale babcia, de facto, można powiedzieć, że była gospodynią domową i jej edukacja skończyła się na chyba 4 czy 5 klasie szkoły podstawowej. Ale to przed wojną to oni jakoś tak chyba były dwa lata jedną klasę międlili, i babcia chodziła do niemieckiej szkoły. I na przykład było tak, że jak babcia chciała sobie coś wyliczyć, to sobie wyliczała po niemiecku, po czym wynik wychodził po polsku. Albo jak z dziadkiem nie chcieli żebym była wtajemniczona w coś, to rozmawiali ze sobą po niemiecku - no::: a ja nie wiedziałam o co chodzi.
40:44 MR - A dziadek był z tego samego regionu?
40:46 RG - Dziadek w ogóle pochodził z Ł., ale przed wojną - już nie pamiętam jakie okoliczności tego były, że znalazł się w tamtych rejonie, był tam dyrektorem szkoły podstawowej, w tamtych czasach, uczył rosyjskiego, no tyle powiedzmy, ten. Później po wojnie, później już w tych czasach, które ja pamiętam, no to raczej takie, można powiedzieć, że taka inteligencja pracująca - różne takie. ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) Zaświecę może światło. (.) W każdym bądź razie, nie wiem zgubiłam się. Coś chciałam powiedzieć... Nie jest tu pani zimno, nie wieje, nie przymknąć okna?
41:40 MR - Nie.
41:43 RG - Bo mogę przymknąć.
41:44 MR - To może odrobinkę?
41:46 RG - Tak?
41:46 MR - Jeżeli to nie jest problem.
41:47 RG - Nie, żaden, bo tutaj, wyobrażam sobie, bo tu jest na tyle ciepło w ogóle, że ja mam te kaloryfery poprzykręcane. Ale coś takiego, ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) co mi się wydawało istotnego, chciałam powiedzieć i nie mogę sobie - tak mi się niestety zdarza. Herbatkę? Jedzcie. Pięć minut przerwy.
42:05 MM - [Dziadek, inteligencja pracująca.
42:07 RG - Tak, ale z jakiegoś powodu do tego...
42:10 MR -[Nałożyć komuś? ((szept))
42:12 RG - Nie no, przecież tam jest jeszcze ta druga. Jedzcie, no w ogóle musicie to zjeść, no bo...
42:15 MR - Moniko nałożyć ci?
42:17 MM - To poproszę.
42:18 RG - Mogę do pieca włożyć, żeby się ten (5.0). Z jakiś powodów zaczęłam o tym mówić, ale może do tego wrócę jeszcze. A, już wiem! (.) Poszłyśmy z babcią, bo wyświetlali >>nie wyświetlali, tylko przyjechał tam, skądś ten teatr<< no i Zemstę. A tak jak powiedziałam, moja babcia no z tą edukacją to na pewno nie na poziomie Zemsty i Fredry. No i, owszem podobało się wszystko, fajnie tego i śmiesznie, i się śmiała i ten. No i wyszłyśmy z tej sali, z tego kina, bo to w sali kinowej, no i babcia mówi do mnie: "Słuchaj, no ale który to był ten Fredro?". ((śmiech)) A ja w pierwszym momencie zamarłam - "o co jej chodzi?". Ja mówię: "Przecież tam nie było w ogóle Fredry". "Ale jak, no?" - mówi - "Przecież jest Zemsta Fredry, nie?". O Jezu, i mówię, to jest taka anegdota, którą być może się gdzieś tam czytało, ale mnie się to zdarzyło po prostu naprawdę. No to jej dopiero wytłumaczyłam o co to chodzi. Tak że, takie ten. A przyjeżdżały zarówno do miasteczka, jak i do nas, do liceum - bo w szkole podstawowej, to akurat nie bardzo pamiętam takie sytuacje, bo jeszcze tak że jak ja zaczęłam chodzić do szkoły, to była jedna szkoła podstawowa. No ale widocznie, tych dzieci - nie pamiętam, czy to był wyż demograficzny, czy jak to wówczas było - tych dzieci przybyło. W każdym bądź razie to były czasy kiedy były stawiane tzw. "tysiąclatki" - nie wiem czy to w ogóle wam znany temat. Tysiąc szkół na tysiąclecie. No i powstała druga szkoła podstawowa, no już taka naprawdę, jak na ówczesne czasy, to uważam, że taki full wypas. I tak jak ja, powiedzmy, z racji tego, że była jedna szkoła, to najpierw chodziłam do tej pierwszej, no a później ta rejonizacja, powiedzmy, wymusiła na mnie uczęszczanie do tej drugiej - z czego, szczerze powiedziawszy, byłam zadowolona. No bo, po pierwsze była nowa, były piękne, duże, jasne klasy. Wydaje mi się, że były trzy klasy - jeden rocznik: A, B, C - to mam na myśli. Więc tych dzieciaków, było nas sporo, ale ta szkoła miała właśnie tych gabinetów, takich (.). Jak to powiedzieć? Tematycznych, że tam chemia...
45:29 MR - [Pracownie.
45:30 RG - Pracownie, o właśnie! Te klaso-pracownie miała swoje. Była chemiczna, czy chemiczno-fizyczna raczej, ale z pełnym wyposażeniem. Przy ławkach, przy stołach były palniki, krany - no naprawdę, jak na tamte czasy, to było wspaniale. Była biologiczna, akwaria - myśmy oczywiście o to wszystko dbali. Nikt nas jakby...nie musiał na nas tego wymuszać. Nam to wszystkim sprawiało wielką frajdę. No to mówię, to były zupełnie inne czasy. To nawet trudno jest to jakichś porównań dokonywać, ale tak to było. Było kółko taneczne,o::, do takiego kółka należałam. Było kółko, gdzieśmy się gotować uczyli - jak to tam się nazywa?
46:27 MR - ZPT, chyba.
46:28 RG - Nie, to ZPT, to było na lekcjach. A to było takie kółko dodatkowe - zainteresowań. Nie pamiętam, czy tam raz w tygodniu chodziliśmy, czy jakoś? W każdym bądź razie...
46:40 MR - [One były dobrowolne, prawda?
46:43 RG - Oczywiście, że tak! Na ZPT to w czasach szkoły podstawowej, to pamiętam - nie wiem, teraz to chyba dzieci takich rzeczy nie robią - myśmy z puszek, na przykład takich jak po groszku, tym konserwowym - teraz to jest cienki metal, ówcześnie to był taki jak na samoloty. To myśmy cieli w centymetrowych odstępach, nacinali do - powiedzmy - dwóch trzecich, bodajże, wysokości, tę puszkę, po czym przewlekało się ją warstwami kolorowym, takim, jak kablem. Wywijało się jak pałąk i były piękne koszyczki. Potem z drutu miedzianego - nie wiem skąd myśmy to mieli - robiliśmy naszyjniki, o takie zawijaski na takich kleszczykach okrągłych, ktoś tam jak miał róg jakiegoś zwierzęcia, no to przynosił, to się cięło w plastry i był (.) taka zawieszka. No robiliśmy różne rzeczy i to niezależnie od płci, bo robiły dziewczynki, robili chłopcy. Ale jak trzeba było szyć fartuszki kuchenne, czy szorty, to chłopcy też to robili. Haftowanie, wyszywanie, jakieś tam robótki ręczne, na drutach, na szydełku - wszyscy robiliśmy, bez wyjątku. Dbaliśmy zawsze o swoją klasę, bo się miało, powiedzmy jakby, przydzieloną. Pomieszczenie, klasę - że to przynależy do tych dzieci, do tej klasy, więc o ten wystrój się dbało zawsze. Żeby doniczki z kwiatami były na oknach - na wakacje się do domu zabierało, no żeby przeżyły ten trudny czas - robiło się pomoce naukowe, no bo owszem, bardzo dużo już w tamtym czasie się pojawiało, no ale jeszcze niektóre, takie różne - to na bristolu, na dużych tych - no, to nieraz było jak gdyby takim dodatkowym zadaniem zleconym przez nauczyciela, nie zawsze może chętnie akurat się to robiło. No, ale akurat tam mnie długo nie trzeba było namawiać. No i w szkole był przede wszystkim lekarz, był stomatolog, była higienistka - i nie było problemów z dostępem. Były obowiązkowe przeglądy głów, czy tam nie maszerują jakieś oddziały, jak tam uzębienie - jak coś nie tego, to od razu do stomatologia i to w czasie lekcji nauczyciel nie miał uwag co do nieobecności spowodowanej, tam powiedzmy, pobytem u dentysty czy z jakiś innych powodów. Była piękna, olbrzymia sala gimnastyczna z szatniami, z prysznicami, naprawdę, i bardzo duży teren okalający - czyli to boisko i przyległe takie zielone tereny. Tak że ja dość miło tamten okres wspominam.
50:05 MM - A jak wyglądała ta pierwsza szkoła?
50:08 RG - No to był stary, pewnie jeszcze przedwojenny budynek z takiej czerwonej cegły, z dużo mniejszymi salami, z mniejszymi oknami. Podłogi były takie - to się chyba mówiło oliwione - to były deski, były drewniane, ale chyba - nie wiem czy to było kwestią tego żeby nie wzbijało się kurzu czy coś - to one były pociągnięte (.) jakby ropą. >>ja nie wiem, one generalnie były, potem się robiły czarne. Mówiło się o tym, że są oliwione, no ale mnie to na tamte czasy, powiedzmy, że tak bardzo nie interesowało<< Ale należałam do zuchów, należałam później do harcerzy, i teraz na okoliczność Wszystkich Świętych nawet jakoś tak wspomnieniami poleciałam w tamtym kierunku. Ponieważ jak gdyby jednym z obowiązków, oprócz tych zbiórek, co tydzień czy tam co ile, bo nie pamiętam w jakim to się systemie odbywało, to naszym zadaniem było opieka nad grobami, a już w szczególności tymi, raz że zapomnianymi, czy z jakiś tam powodów nikt się nimi nie zajmował, a dwa - jakiś poległych w czasie różnych walk, potyczek, wojny i tak dalej, na cmentarzu. I zawsze przed Wszystkim Świętymi, to myśmy te groby porządkowali, nie wiem... W tamtych czas, czy znicze...? Może znicze - jeżeli były, to na pewno nie wyglądały tak jak dzisiejsze znicze, tylko to były takie jak gdyby miseczki wypełnione stearyną, no i knotem. Oczywiście jak tam padało, czy co, to niewiele miało racji bytu bo szybko zagasło. No ale myśmy właśnie zanosili - to znaczy zgrabiało się, z tych nagrobków, z tych grobów, liście, porządkowało się, wygrabiało, wymiatało. No i się te znicze zapalało i staliśmy wartę honorową, taką się w tych Wszystkich Świętych, w ten dzień pełniło przy tych grobach - właśnie czy to nieznanych żołnierzy, czy to poległych żołnierzy, no na które nikt, z oczywistych powodów, tam nie przychodził jakby rodzinnie, się nikt tym nie zajmował. Już w średniej szkole... Nie, to chyba jakby przynależało do obowiązków na etapie szkoły podstawowej, tego typu.
53:04 MR - Ale to były związane z harcerstwem czy ze szkołą?
53:06 RG - Nie, z harcerstwem. Tylko, wydaje mi się, że jak do liceum chodziłam, to już chyba w liceum, nie przypominam sobie, żeby harcerstwo istniało. A jeżeli istniało to chyba (.) >> na pewno nie należałam i nie uczęszczałam<<
53:24 MM - A zachęcano państwa jakoś w szkole podstawowej do uczestniczenia w harcerstwie, czy?
53:29 RG - Nie, nie. Znaczy się, ja to sobie tak wyobrażam, że teraz waszemu pokoleniu, to sobie trudno chyba wyobrazić takie spontaniczne, dobrowolne akcje wśród takich roczników, tej młodzieży, dzieci. Bo teraz to się doprosić o wiele rzeczy jest trudno i chyba to jest traktowane jako obciach - takie słowo. A w tamtych czasach - nie, myśmy, to w ogóle nie było traktowane w ten sposób. Oczywiście, nie było to żadnym przymusem. Kto chciał, ale to była fajna forma spędzania czasu, chodziliśmy tam na jakieś takie te - podchody, wycieczki takie piesze, wiadomo. Ognisko się paliło, uczyliśmy się piosenek, śpiewaliśmy, razem się spotykaliśmy - no było po prostu fajnie. Taka była forma spędzania czasu, teraz są inne możliwości. (.) Co tu jeszcze by...? Coś, coś mi podpowiedzcie, o czym...
54:41 MM - A pamięta pani swoje pierwsze dni w szkole podstawowej?
54:46 MR - I w ogóle przygotowania też, takie do pójścia do szkoły.
54:50 RG - (.) Pierwszych raczej nie bardzo - jakby swoich. Nie było - tak mi się wydaje - jeżeli tak jak przez mgłę coś takiego sobie przypominam, to nie było to dla mnie problemem, ale coś, co rzeczywiście zapamiętałam, to wiem, że było kilkoro uczniów, które płakały. Jak je rodzice... No bo to wiadomo, małe miasteczko nie było tak jak teraz powiedzmy się dzieci w pierwszej, drugiej czy tam jeszcze której klasie zaprowadza, odwozi do szkoły. No raz, że nie było takiego ruchu komunikacyjnego, bo jak tam jeden samochód na parę godzin przejechał - "och!" - to taki taki był w porywach, że szkoda gadać. Natomiast, nikt - powiedzmy - nie miał obaw tego typu, że to dziecko tam nie dotrze. No owszem, przez kilka pierwszych dni trzeba było z tym dzieckiem pójść żeby jakby sobie zapamiętało tę drogę do szkoły, ale to nie były też jakieś odległości - chociaż może dla tego małego człowieka, to było sporo. Ale nikt się tym jakby nie przejmował. Właśnie to pamiętam, że było kilkoro uczniów, - ale to chyba na palcach jednej ręki można byłoby policzyć - którzy >>nie wiem właściwie z czego to wynikało, czy z faktu rozstania się z rodzicami<< no że zostali w tej klasie i oni się tacy czuli nieszczęśliwi, że płakali, nie mogli się w ogóle jakby na nauce skupić, tylko ciągle nauczyciel im tam >>ale to po iluś tam dniach, powiedzmy, przeszło<<. Ja na przykład - może ja należałam do tych takich obowiązkowych (.) i nie wyobrażałam sobie, że na przykład kończą się wakacje, a ja nie mam podręczników, nie mam zeszytów - ja musiałam być na tip-top przygotowana, że idę ze wszystkim co potrzeba. No owszem, jak się w trakcie roku coś okazywało, że jest potrzebne, no to normalna sprawa, ale generalnie starałam się mieć wszystko. W tamtych czasach - z perspektywy mojej, teraz jak tak patrzę i na, powiedzmy, to, co jest obecnie i wtedy, kiedy mój syn chodził do szkoły - to fajnym było to, że podręczniki przez wiele:::, wiele:::: lat, nawet przez kilka pokoleń się nie zmieniały może. Co nie znaczy, że to było taką naprawdę dobrą - no ale w tamtych czasach może ten postęp nauki, tego wszystkiego, nie był tak duży, że to jak gdyby wystarczało, ale o co mi chodzi - że jeżeli na przykład, powiedzmy, w tej klasie posługujemy się takim podręcznikiem i nie było do wyboru, że teraz może tego autora, tamtego, a jeszcze jakiegoś innego, i tam nie wiem czy to jest dowolne do wyboru szkoły, nauczyciela czy kogoś, danego przedmiotu, ale powiedzmy, jak gdyby mają realizować jakieś założenia programowe, tak ja to sobie wyobrażam. Wtedy te założenia programowe też z pewnością były, ale ten podręcznik funkcjonował tak długo, że na przykład - jak ja się z niego skończyłam uczyć, to na następny rok ten podręcznik był przez następny rocznik, który doszedł, wykorzystywany. Starałam się szanować te podręczniki, nie zaginać rogów, nie pisać po nich - no po prostu po to żeby ktoś >>nie wiem skąd miałam taką świadomość, czy ktoś mi o tym mówił, czy...<<. Dla mnie to z kolei wstydem byłoby oddać ten podręcznik, no w fatalnym stanie, bo ja na przykład takiego bym nie chciała. Więc dlaczego miałabym komuś coś takiego sprezentować? Więc szanowałam, szłam, zaczynał się rok szkolny to ja miałam poukładane podręczniki - no na początku to były takie oprawki, owijacze to się chyba nazywało, papierowe, specjalne takie na książki, na zeszyty, naklejki były, podpisy. To się ten podręcznik, ten zeszyt się tym oprawiało, w ten owijacz, naklejkę się nalepiało jeżeli nie miał gotowej, bo potem były już takie, które miały to miejsce, powiedzmy, na wpisanie rodzaju przedmiotu, imienia, nazwiska, klasa i tak dalej, a tak to się przyklejało, więc ja to wszystko już przed rozpoczęciem roku szkolnego musiałam mieć. Potem się pojawiły plastikowe oprawki i też się miało. No wszystkie tam przyrządy, wszystko... Ja taką byłam chyba - nie wiem, nie chciałabym powiedzieć, że nadgorliwą ale... - no chyba taką obowiązkową, zdyscyplinowaną uczennicą.
1:00:33 MM - Pamięta pani jak odrabiała pani lekcje? Czy na przykład z dziadkiem, z babcią, sama? Miała pani swoją jakąś przestrzeń do odrabiania lekcji, biurko?
1:00:44 RG - Nie. Biurka jako takiego nie... (.) Chociaż było biurko, ale tam mi jakoś siedzenie przy nim nie pasowało. Takie olbrzymie - pamiętam, to chyba jeszcze przedwojenne mieliśmy to biurko. Naprawdę wielgaśne, taką skórą wybijane tu - i zabytkowe pewnie, ale ja nie lubiłam.
1:01:10 MR - To było pani biurko, czy takie biurko do wspólnego użytku w domu?
1:01:13 RG - Ja nie wiem. To biurko po prostu stało, ale nikt z niego nie korzystał. Ono po prostu było, tam w nim - bo ono miało chyba trzy szuflady i dwie po bokach szafki takie z półeczką - i tak jak mówię, no duże. Dla mnie w tej chwili bym to inaczej oceniała, ale było to olbrzymie biurko, tylko chyba po to żeby tam papiery różne w nim były, bo de facto jakby - przynajmniej ja nie kojarzę, żeby się z tego biurka korzystało. Ale ja odrabiałam lekcje przy dużym stole, takim jadalnianym - tam mi najbardziej pasowało - i jeszcze równocześnie oglądałam telewizję jak już potem się pojawiła, bo mnie to nie rozpraszało, miałam podzielność uwagi i byłam w stanie ten. A, z kolei, też należałam do tych, którzy jak miałam coś zadane, to po przyjściu ze szkoły, po zjedzeniu obiadu starałam się szybko lekcje odrobić żeby potem mieć wolny czas już do dyspozycji. Owszem, nie powiem, bo zdarzało mi się, że mi jakiś tam temat wypracowania >>bo to wówczas każdą lekturę, którą się przerabiało, każdy okres literacki, to się międliło, międliło, no i zwieńczeniem tego na ogół było wypracowanie, które tam się w domu popełniało, ewentualnie były też co jakiś czas takie wypracowania, które się w klasie, w czasie lekcji pisało<< więc niekiedy jak mi jakoś temat nie leżał i ciężko mi się było do tego zabrać, to odwlekałam i chyba na ostatni moment te lekcje odrabiałam - to wypracowanie pisałam. Nie lubiłam jeśli o przedmioty chodzi, to na pewno nie lubiłam historii. Strasznie nie cierpiałam, bo dla mnie to było takie (.) nie wiem. Ale ja do dzisiaj mam taki chyba stosunek do historii. Po prostu takie tępe uczenie się dat - może dlatego, że tak od nas wymagano, to może stąd to wynikało, że tak jak do krzyżówki: "hasło - odpowiedź", "data - co?", "data - co?", i tak bez jakiejś takiej konieczności kojarzenia może wydarzeń, faktów, dlaczego tak, a nie inaczej, co miało na to wpływ - nie wiem, ja to tak oceniam. Po prostu historii nie lubiłam. Miałam dobrą ocenę, ale to było takie z mojej strony wymuszone nie sprawiała mi nauka historii przyjemności. Jak już zdobyłam ocenę, tam na, nie pamiętam w ciągu... Bo to w tamtych czasach nie były semestry, tylko się to nazywało okresy i były chyba takie trzymiesięczne, czy jakoś tak, nie pamiętam - tak jak kwartał. Jak już zdobyłam, to już się cieszyłam, że już się tak nie muszę do tego przykładać ((śmiech)), bo ja tej historii tak nie lubię.
1:04:39 MR - Pani R., przepraszam, chciałam tylko panią spytać. A ten czas na odrobienie lekcji, to pani jakby sama ustanowiła sobie taki rytm, czy jakby trochę dziadkowie wdrożyli panią, że najpierw lekcje, a potem gdzieś na podwórko?
1:04:51 RG - Ja sama.
1:04:50 MR - [ Najpierw lekcje, a potem można iść na podwórko
1:04:52 RG - Sama (.), bo po prostu wiedziałam, że im szybciej te lekcje odrobię, tym szybciej pobiegnę gdzieś tam do czegoś innego - więc nie było to wymuszone. I teraz też sobie przypomniałam taką rzecz, że - no powiedzmy - do pewnego momentu jak z czymś sobie może w domu nie mogłam poradzić >>zdarzało mi się<< , to się zwracałam do dziadka. Ale w którymś momencie, z tym, że nie potrafię sobie teraz przypomnieć czy to miało miejsce jeszcze w szkole podstawowej, czy już raczej w szkole średniej, tylko wiem, że było takie wydarzenie, że sobie - i to chyba miało miejsce z matematyki - nad czymś się głowiłam i zwróciłam się o pomoc do dziadka i zobaczyłam zakłopotanie na jego twarzy, i to był ostatni raz kiedy ja się do niego zwróciłam. Bo ja go nie chciałam stawiać w sytuacji takiej, że on może czegoś nie wie - no bo powiedzmy, ta moja edukacja jest trochę już inna aniżeli wtedy kiedy on zdobywał i może sobie z tym nie umieć poradzić, a nie chce mi wprost odpowiedzieć, że nie wie, więc żeby go nie wprawiać w konsternację, no to starałam się już sobie sama radzić. Tak że to tak wyglądało. Później jak miałam... Bo nie wiem czy to jeszcze, powiedzmy, jakby w zakres tutaj naszych tych. Jak miałam dokonywać wyboru zawodu - to już końcówka właściwie szkoły średniej - może jeszcze tak, że nie byłam taką osobą, która miałaby jakieś takie głębokie, skonkretyzowane zainteresowania. Bo gdyby może tak było, to wiele rzeczy byłoby prostszych. Ale chyba jeszcze w trzeciej klasie - czyli to w moich czasach, to była jeszcze tak zwana dziesiąta licealna - myślałam, że będę chciała studiować paleontologię. Myślę, że to chyba było wynikiem jakiś książek, które wówczas o tych wykopaliskach, różnych tam rzeczach się naczytałam i tak sobie pomyślałam -" Jaki to fajny zawód, tak to i do Egiptu pojadę, będę te dinozaury tam wykopywać, takie rożne...". ((śmiech)) Takie miałam wyobrażenie, teraz jak sobie pomyślę o tym, no to śmieszne, ale tak było. No i z tym zamiarem nosiłam się przez pewien czas, po czym okazało się, że musiałabym pójść na studia do Warszawy, na geografię, bo tylko w Warszawie wówczas ten kierunek był możliwy - no to już to nie było takie proste. No i znowu - "No to co tu zrobić?". Z mojej klasy najwięcej, z tej maturalnej już później, najwięcej osób, z tego co pamiętam, czy też może najwięcej, ale też tych koleżanek, no bo też były, wiadomo, osoby z którymi się więcej miało się kontakt i lepszy ten kontakt była, a inne no po prostu były, ale tego czasu, powiedzmy takiego pozaszkolnego się też nie spędzało - więc tych takich najbliższych wybierało się na akademię medyczną. Bo to wówczas nie było w ramach uniwerku tylko akademii medycznej. No i sobie myślę - "O Jezus, no to wszyscy idą na akademię medyczną, no to na co ja pójdę? (.) Nie będę tych koleżanek miała! No ale tak - nie pójdę na akademię medyczną na medycynę, bo nie cierpię nieboszczyków więc jak ja przebrnę przez tą anatomię, przez tą patomorfologię i tam te różne inne prosektorium, to jest po prostu niemożliwe, podobnie jak na stomatologii". No to została mi jeszcze farmacja, a ponieważ...
1:09:46 MR - [ To też było na akademii medycznej, chyba jest nadal chyba?
1:09:47 RG - Tak. A ponieważ ja mieszkałam w bezpośrednim sąsiedztwie apteki... Na tamte czasy apteka, to było po prostu sanktuarium - tam było tak czyściutko, w podłodze może się było przejrzeć, piękne regały za zasuwanymi szybami, tych słoików wtedy >>bo bym dziś powiedziała "utensylia"<< ale tych takich opisanych, tych różnych, a te wagi mosiężne. I cichutko jak się do tego pomieszczenia wchodziło, to z takim nabożeństwem - nie można tam było głosu >>nie wiem, jakby nikt tego nie wymuszał, to było takie niepisane jakby prawo, że należy się w tym miejscu z szacunkiem do tych, którzy tam pracują odnieść , no pan magister, pani magister - nawiasem mówiąc, pracowali, to były wówczas w tamtych czasach apteki państwowe, ale ci państwo, którzy w tej aptece pracowali, to byli przed wojną właścicielami w ogóle, i tego budynku, całej tej posesji, tych pomieszczeń aptecznych, no i po wojnie zostali tylko jako w swojej aptece, w sensie ich własność, tylko "cefarmowska", no bo wówczas to tylko były apteki "cefarmowskie" - tak funkcjonowały<< no więc bardzo mi się chodzenie do apteki - nie często mi się zdarzało, bo nie było takiej potrzeby - ale po prostu to było coś takiego i myślę, że te dwa elementy czyli to sąsiedztwo i to jak ta apteka w tamtym czasie się przedstawiała plus, powiedzmy, to co tu na podwórku klasowym, szkolnym jakby miało miejsce, to zdecydowało o tym moim wyborze. No i poszłam na tę farmację do P., bo to było najbliżej wówczas dla mnie. Kilka osób skończyło "lekarski", kilka osób skończyło stomatologię, były też osoby z mojej szkoły, niekoniecznie klasy, bo z tego co pamiętam to roczniki w górę czy w dół, które farmację też skończyły. I szczerze powiedziawszy, to jeśli idzie o ten wybór, no to może był tyle. Nie było wówczas tak, że się równolegle na kilka uczelni składało papiery, tylko do tej jednej, konkretnej, którą się było zainteresowanym - te papiery się składało. Nie było konkursu świadectw, po prostu zdawało się egzaminy wstępne i o mało co nie przerżnęłam, ponieważ tego P. nie znałam w ogóle, pojechała ze mną przed egzaminami dzień czy tam ileś ciocia i jakby przerobiłyśmy trasę - bo zameldowałam się na czas egzaminów w akademiku, w centrum - i przerobiłyśmy trasę jaką muszę tramwajem pokonać do miejsca gdzie odbywał się egzamin, no i okej, wszystko wiadomo. Po czym, tego następnego dnia jak już ciocia pojechała, no ja stoję na tym przystanku tramwajowym - cholerne, wszystkie tramwaje przejeżdżają ((śmiech)). Jezus Maria, ja tutaj patrzę, a tu dość daleko tam, a to jeszcze różne rzeczy się mogą po drodze zdarzyć. No i kilka takich osób stojących było, no ja jeszcze taka nieśmiała, nie miałam odwagi się zapytać co to może być powodem takiego stanu rzeczy, co się dzieje. No i już też nie pamiętam jak to żeśmy się wszyscy zorientowali, że z jakiś powodów - nie wiem dlaczego - ten przystanek został, powiedzmy 20-30 metrów przesunięty do przodu, no więc wszyscy tego... No i pamiętam, że jak ja dojechałam tam do tego swojego, końcowego przystanku, wysiadłam, a jeszcze musiałam dość długą ulicę przebiec pieszo, bo tam w jakimś - nie pamiętam już dokładnie jak się tam nazywał ten instytut, gdzie myśmy ten egzamin wstępny mieli - i dosłownie któryś z tych wykładowców zamykał już od wewnątrz drzwi, a ja z drugiej strony za tą klamkę szarpnęłam, że jeszcze ja!
1:14:48 MR - Wpuścił, udało się?
1:14:52 RG - Tak, no i wpuścił mnie, tak. Ale już potem w następne dni, no to wiedziałam, że muszę iść kawałek dalej żeby w podobnej sytuacji się nie znaleźć. No i tak, co jeszcze?
1:15:04 MR - Dziadkowie byli zadowoleni z wyboru pani kierunku?
1:15:07 RG - Dziadkowie (.) myślę, że tak - chociaż jakby nie było nigdy >>bo nie przypominam sobie żeby, jakby, ktoś mnie chciał ukierunkowywać, ja miałam zupełnie dowolny wybór<<. Ta ciocia, która mnie do tego P. odwiozła, to zmarła - nawiasem mówiąc - w ubiegłym roku, teraz w listopadzie będzie rok ((słyszalne wzruszenie w głosie)) - to była najbliższa mi osoba. To była siostra mojej matki, osoba samotna, nauczycielka po filologii rosyjskiej - ona chyba zaczęła we Wrocławiu, a później skończyła na Uniwersytecie Warszawskim i mieszkała w P., więc po drugiej stronie Warszawy. I naprawdę jej w swoim życiu (.) ((wzruszenie w głosie)) zawdzięczam bardzo dużo. Właściwie chyba takie - nie wiem - może jakby głód wiedzy, czy coś, to chyba było z jej strony. Ona mnie też bardzo często - jeszcze do szkoły nie chodziłam - pamiętam jak zabrała do siebie - ona wówczas jeszcze nie mieszkała w P., tylko w J. pod Piasecznem i mieszkała na terenie szkoły, bo była nauczycielką... Przepraszam. ((rozmówczyni oddala się od dyktafonu)) I mieszkała tam, pamiętam, na poddaszu. Jak ja z nią tam pierwszy raz pojechałam, no to były - jak nie chodziłam do szkoły, czyli gdzieś może 1956-1957 rok ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) i wiem, żeśmy wieczorem jakoś tak wreszcie zjechały do tego J., a na parterze tego budynku szkolnego - bo to J. to wieś, chyba w dalszym ciągu - mieszkało małżeństwo, gdzie ten pan był kierownikiem tej szkoły... A teraz się zastanawiam czy ta pani Irena, jego żona chyba nie była nauczycielką - nie pamiętam tego - ale w każdym bądź razie on był kierownikiem szkoły, bo to na poziomie podstawowej to się mówiło "kierownik", dopiero w liceum, za moich czasów, to się mówiło "dyrektor". I pamiętam, przyszłyśmy - ciocia mnie przyszła do nich przedstawić, tak ten, a u nich akurat odbywał się jakiś tam towarzyski brydż. No i oprócz tych państwa - tego kierownika z żoną - był tam jeszcze ktoś, no i był ksiądz. A ja byłam tak w domu - nie wiem właściwie dlaczego - nauczona, że jak się witałam, to całowałam wszystkich w rękę - to chyba, nie wiem z czego to wynikało jeszcze z jakiś chyba feudalnych czasów albo co? No i jak mnie tu ciocia przedstawiła, no już się przywitałam ze wszystkimi, no to wszystkich i księdza w rękę całowałam. Ale to były też fajne czasy dlatego, że ciocia mnie zabierała do Warszawy do kin, do teatrów, na balet, do opery - więc ja już taką miałam trochę jakby...nie wiem...kulturalną czy jaką, tą sferę pobudzoną. W tamtych czasach, zresztą, nie tylko ja - my generalnie jako dzieci, młodzież, chyba na etapie szkoły podstawowej dużo czasopism, takich dla młodzieży to były: "Świat Młodych" , "Na Przełaj". Bo ja już nie mówię o typu: "Miś" , "Świerszczyk", które były dla takich bardziej przedszkolaków, tylko o tych trochę już większych. I powiedzmy później był: "Film", "Ekran" - już nie wiem czy to były tygodniki, miesięczniki, czy co to było, tego nie pamiętam. Ale się kolekcjonowało. Mieliśmy w zwyczaju kolekcjonowanie zdjęć aktorów, aktorek, piosenkarzy - no po prostu ze świata kultury i się to wklejało...
1:20:16 MR - [ Tylko polskich?
1:20:17 RG - Nie tylko! Po prostu takie jakie ten, a ponieważ w kinach, no nie tylko nam wtedy tylko polskie filmy umożliwiali oglądać, ale zagraniczne, amerykańskie również - no to te nazwiska tych aktorów, tych wykonawców się z tych gazet znało, no więc tam, a to się wymienialiśmy - a ten ma dwóch takich, a ja ten, no to tak...
1:20:42 MM - [ A był jakiś wyjątkowo cenny aktor lub aktorka?
1:20:45 RG - Oczywiście! To na tamte czasy, już powiedzmy tamtych nazwisk jakoś tak szczególnie nie pamiętam, ale no to się wszystko znało, pamiętało - a w tym filmie to "ten, "ta" grała, a "ten" go reżyserował, a muzykę to "ten" napisał. Myśmy takie rzeczy, nie wiem, jakoś tak jak jest się młodym, to wiele rzeczy jest... zupełnie inna jest percepcja, pamięć i wystarczy nieraz, że raz się coś usłyszy i się po prostu zapamiętuje, a jak się jeszcze tym troszeczkę interesuje i tam parę razy powtórzy między sobą, no to się już jakoś utrwala. Pamiętam w tych gazetach również były - w tych dla młodzieży - były takie rubryki savoir vivre'u. Ja na przykład bardzo dużo z tego skorzystałam, no bo to takie były, nieraz, podstawowe - choć właśnie w większości to jak się należy zachować, to chyba cioci zawdzięczałam - a w uzupełnieniu różnych innych sytuacji, bo przecież nie była w stanie mi wszystkiego powiedzieć, opowiedzieć, no to człowiek się uczył z gazet, i uważam, że to było bardzo fajne. Teraz może by to było obśmiane, ale myślę, że by się wielokrotnie przydało coś takiego dla dzieci, dla młodzieży. Nie wiem czy się takie zdarzają, nie wiem nawet... ((słychać dźwięk dzwonka w telefonie)) Miałam wyłączyć telefon, zapomniałam. ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) Nie wiem czy się takie coś teraz zdarza.
1:22:31 MM - Czy teraz zastanawiam się, czy...
1:22:32 RG - ((odbiera telefon)) (.) Przepraszam, miałam wyciszyć sobie i zapomniałam.
1:22:43 MM - Chyba ciekawe czy są jeszcze gazety dla młodzieży?
1:22:46 RG - No właśnie tego nie wiem. W tamtych czasach, tak jak mówię, takie były. ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) Różnych tam jakiś, co pobudzało moją wyobraźnię i powiedzmy, no jakby był okres, kiedy zaczytywałam się książkami podróżniczymi. No to zawsze takie - znaczy się niedostępne - dla mnie na tamtym etapie, to w ogóle taka egzotyka, niekoniecznie egzotyka w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, ale po prostu jakieś odległe - jak się Hillera czytało, te jego, z tych różnych podróży, "Centkiewiczów", czytałam jakiś, już teraz nazwisk nie bardzo pamiętam. To po prostu mnie się wydaje, że ponieważ w tej chwili wszystko jest jak gdyby gotowe, w sensie takim, że patrzymy w ekran telewizora, komputera itd. i to nie kreuje naszej wyobraźni. Jak człowiek czytał, to musiał sobie wyobrażać to wszystko, i na przykład ja nie lubiłam sytuacji tego rodzaju, kiedy przeczytałam jakąś książkę po czym oglądałam ekranizację - u mnie się to zderzało. Ja starałam się sobie to wytłumaczyć i rozumieć w ten sposób, że nie sposób, powiedzmy, w ciągu półtorej godziny scenariusza, tego co się dzieje na ekranie, zawrzeć książki, która ma 300 czy 400, czy ileś tam stron, prawda - więc jest to trudne, niemniej, nie lubiłam tego typu sytuacji. Już prędzej zdobywałam się na przeczytanie książki, jeżeli wcześniej obejrzałam film na jej podstawie zrealizowany, bo już mi to (.) inaczej sobie, powiedzmy łatwiej mi było jakby wyobrazić sobie, że to jednak było tak, a nie tak jak pokazali oni w filmie.
1:25:08 MM - A pamięta pani, na przykład, jakiś taki film przy którym pani przeżyła największy zawód, albo spory przynajmniej?
1:25:18 RG - Nie wiem, nie pamiętam w tej chwili. (.) Nie wiem, nie umiem sobie przypomnieć. Natomiast powiem jeszcze tak - na ogół przypadały mi do gustu lektury, aczkolwiek nie trawiłam Sienkiewicza i dopiero będąc osobą bardzo dorosłą przeczytałam Quo Vadis. Nie lubiłam Kraszewskiego, tamte Chata za wsią jakieś... o matko, już nawet nie pamiętam tytułów, ani co.
1:25:54 MR - On sporo tego napisał.
1:25:55 RG - No właśnie. Po prostu tego typu literatura jakoś do mnie nie przemawiała. Uwielbiałam - jeśli tak to można górnolotnie określić - pozytywizm, typu: Prus... O, Lalka! Ekranizacja i książka.
1:26:20 MR - Wie pani, że o tym pomyślałam?
1:26:21 RG - Prawda? Bo teraz, mnie się...
1:26:26 MR - [ Obie te ekranizacje, bo chyba w jednej grała...
1:26:26 RG - [ Bo była telewizyjna i była filmowa...
1:26:30 MR - [ Tak, tak, tak, z Tyszkiewicz.
1:26:33 RG - [ Tak. Ale nie grała Starostecka, to grała...
1:26:38 MR - [ Starostecka.
1:26:39 RG - Tak? A nie...?
1:26:41 MR - [ Może się mylę...
1:26:41 RG - No mniejsza z tym. (.) Boże, taka, zamarła chyba w ubiegłym roku...
1:26:46 MR - [ Nie, Starostecka grała w jakiejś ekranizacji...
1:26:48 RG - [ W Trędowatej grała! Tak. No mniejsza z tym. W każdym bądź razie W pustyni i w puszczy wcześniej, prawda? Chociaż nie pamiętam czy ja film widziałam W pustyni i w puszczy, jakoś tak mnie później, niektóre takie rzeczy mnie do filmu nie ciągnęły. Ale na przykład pamiętam Orzeszkowej - Nad Niemnem. Obowiązkowe w moich czasach kiedy do szkoły chodziłam, to w liceum były dwa pierwsze tomy, natomiast z tego co pamiętam były ich cztery i ja przeczytałam wszystkie cztery, bo mnie się to tak szalenie podobało. Przyznaję, że opuszczałam opisy przyrody, bo te pęki tych kwiatów, jak ona po tej łące szła i zbierała, to nie miałam cierpliwości żeby to wytrzymać i czytać. ((śmiech)) No może to było piękne, ale jakoś nie ten. Noce i dnie, no po prostu w tamtym czasie bardzo mi te lektury się podobały. Trudno mi było chyba ten romantyzm z tym Mickiewiczem, Słowackim - to jakoś tak, może dlatego, że to takie wierszowane, tym tam "iloś-zgłoskowcem" i tam Bóg wie co. Może nie czułam tych patriotycznych, takich nurtów na tej dalekiej obczyźnie pisanych, tych (.) jak to się mówi, takich odnośników, porównań i tych różnych tych rzeczy, no jakoś mnie to nie tego. No owszem, trzeba było, to jakoś człowiek przez to przebrnął, ale żeby tak... Mało tego, w tamtych czasach, i to już chyba od zarania szkoły podstawowej - teraz sobie tak przypomniałam - od pierwszej klasy szkoły podstawowej mieliśmy, nie wiem czy teraz coś takiego w ogóle istnieje, do języka polskiego był zeszyt w trzy linie. Istnieje coś takiego?
1:29:09 MM - Jest. Tak, jest cały czas.
1:29:11 RG - Były takie dwie ciut grubsze na małe literki i ta jedna wyżej, trochę cieńsza.
1:29:16 MM - To czasem jest dla tych młodszych klas szkół podstawowych.
1:29:18 RG - No, i na początku zaczynało się pisanie ołówkiem, no bo to człowiek miał niewprawną rękę - oczywiście nie było zerówek i ten. Ja tam jakieś literki już znałam, bo dziadek mnie - chciałam, to mnie uczył, więc trochę znałam. No ale trzeba było się w tych linijkach mieścić, tam niektórym wychodziło w górę, w dół - no różnie się to zdarzało, ale cała linia "a", "b", i tak dalej, strasznie nudne to było. Ale były specjalne zeszyty, miało się tak zwany, w ramach polskiego - nie wiem czy to było raz w tygodniu, czy, tego już nie pamiętam - ale była kaligrafia, więc trzeba było pięknie pisać. Nie takie, byle jakie kulfony, powiedzmy, nie przechodziły. Trzeba było aż do skutku, aż się ładnie pisze. Za moich czasów, przynajmniej tych pierwszych klas, nie było czegoś takiego jak długopis. Pióro wieczne to się pojawiło dużo później, była obsadka - czyli w drewnianej oprawce było takie metalowe piórko, w ławce był otwór z kałamarzem napełnionym atramentem. Maczało się tą obsadkę, to piórko w tym i się pisało, skrobało, była wersja taka, że miało taką kuleczkę na końcu tego tam piórka - już nie wiem jak się to nazywało. Ono było takie nacięte żeby tam, powiedzmy, atrament tym rowkiem spływał. A chłopcy, jak to chłopcy, mieli ubaw - w maju zawsze się pojawiały takie owady, nazywały się chrabąszcze, one teraz już rzadko można kiedy spotkać. Nie wiem czy nawet wiecie jak to wygląda? To taki chrząszczyk latający, z takimi chitynowymi skrzydełkami - dwie pary, wierzchnia chitynowe, pod spodem takie błoniaste. I oni te chrabąszcze tam nałapali do pudełka od zapałek, i jakoś chyba za nóżkę chyba wiązali na nitce, po czym zanurzali w kałamarzu, tego chrabąszcza ((śmiech)). No i jak my sobie grzecznie na tej lekcji siedzimy, no to on nam gdzieś puszczał na biały kołnierzyk tego chrabąszcza z tym atramentem. No i był wtedy pisk, nauczyciel reagował, ale...
1:31:52 MR - [ I robili to chłopcy dziewczynkom?
1:31:54 RG - Tak, tak, tak. No takie psikusy różne były. (.) Co oni tam jeszcze? No nieraz jakieś tam złośliwości, na tym poziomie takim dziecięcym, zdarzało się, że wyprawiali. Oczywiście mieli ubaw, radochę, śmiali się, a my byłyśmy oburzone, obrażone i się tam przez jakiś czas nie odzywałyśmy. Ale no to chyba taka forma jakby zaczepiania, zalotów - ja wiem, czego to? No takie, o - śmieszne.
1:32:29 MM - Jak spędzało się przerwy?
1:32:33 RG - Przerwy... Były... To znaczy była jedna, tak zwana "długa przerwa" - chyba po trzeciej lekcji, jeżeli dobrze pamiętam. Po pierwszej i po drugiej były - nie wiem po ile one miały minut te przerwy, te krótkie i po ile ta dłuższa. Wychodziło się na korytarz... Jeszcze inaczej - jeżeli była ładna pogoda, to długą przerwę, wychodziło się na boisko. Natomiast jeśli było brzydko, deszczowo, to no w obrębie szkoły. Już nie pamiętam kiedy, na jakim etapie, jak to było, ale nauczyciel miał zwykle - byli nauczyciele dyżurujący na przerwach, na korytarzach, bo ta moja szkoła nowa szkoła, ta "tysiąclatka" miała kształt litery "L". W jednym skrzydle były klasy i w drugim skrzydle były klasy, środkiem, na zbiegu szła klatka schodowa. W suterenach mieliśmy szatnie i tam jeszcze jakieś, nie pamiętam co. Były chyba dwa czy trzy piętra, nie pamiętam. I, albo tam, powiedzmy, dowolnie każdy spędzał czas, albo jak za bardzo się towarzystwo rozbrykało, to musieliśmy jak w spacerniaku więziennym chodzić dookoła korytarzy - jeden za drugim, już nie wiem czy parami, czy jak tam. ((śmiech)) No oczywiście rozmawiać z sobą można było, no ale nie można było szaleć. Musieliśmy zmieniać obuwie przychodząc do szkoły, na takie jeszcze niepoślizgowe, żeby się się tam nie pozabijać na tych korytarzach. Bo w tej nowej szkole mieliśmy - właśnie się zastanawiam. Na korytarzach były na pewno posadzki, ale czy w klasach były też, czy w klasach było PCV - tego nie pamiętam już. Na długiej przerwie, tak jak wspomniałam, wychodziło się na boisko, jeżeli była dobra pogoda. To znaczy, chyba nie było zabronione wychodzenie przy złej pogodzie, ale chyba takich chętnych to raczej chyba było mało, bo nie pamiętam żebyśmy wtedy, na tym boisku. No to tam, im się było starszym, to się już takimi grupkami tam przystawało, przysiadało. A był sklepik uczniowski, teraz też są podobono sklepiki w szkołach, tylko to funkcjonuje na zupełnie innej zasadzie. Bo wtedy to się nazywało "uczniowski" ponieważ my, uczniowie - nie wiem na jakiej zasadzie wyboru, powiedzmy "kto", czy to było wyznaczane przez nauczyciela czy myśmy się do tego zgłaszali, czy jak to było, tego nie pamiętam - ale myśmy się tym sklepikiem opiekowali. To znaczy - był nadzorujący, jak gdyby mający pieczę na tym, nauczyciel, natomiast myśmy byli taką spółdzielnią uczniowską, gdzie musieliśmy zamawiać te drożdżówki, bo też były, ale tam, w ogóle, te herbatniki, te cukierki, co tam jeszcze było. No i myśmy później w przerwie, powiedzmy, do tego sklepiku, tam co jakiś czas była zmiana i się sprzedawało. Bo to uczniowie oczywiście odpłatnie, no bo nie było żeby ktoś fundował. Mleko było za darmo w tamtych czasach. Już nie wiem czy na dużej przerwie, czy jak to - chyba tak, było, że się dostawało kubek mleka, a jak ktoś nie chciał to była kawa zbożowa, czy coś w tym rodzaju. No i się sprzedawało tam to co w tym sklepiku. Były tak zwane, nie wiem, (.) pokój pomocy naukowych czy coś w tym rodzaju? No bo w klasie byli dyżurni - też nie pamiętam czy to się tygodniami czy dniami odbywało, na jakiej to zasadzie. Ale zadaniem, tych tak zwanych, dyżurnych było przygotować klasę do gotowości na zajęcia. Tablica musiała być starta, bo nie było takich multimedialnych czy tam, no zwykła tablica na kredę. Jeżeli był tam taki okres czy inny, to ci dyżurni mieli właściwych map dostarczyć, żeby tu pod ręką były, czy nawet je rozwiesić, czy jakieś inne pomoce naukowe, które były do prowadzenia tej lekcji potrzebne - to zadaniem dyżurnych było to wszystko przygotować, a po skończonej lekcji to wziąć i tam schować, gdzie to normalnie miejsce tego... Bo to były, tak jak mówię, z tymi pomocami ten pokój, tam takie duże były stojaki, te mapy pozwijane stały, te globusy, tam różne inne historie potrzebne do lekcji. Ale przypomniałam sobie teraz sytuację tego rodzaju. Bo my uczniowie - też to chyba na zasadzie zmianowości - było tak, że mieliśmy dyżury w tym pokoju z tymi pomocami naukowy, no bo nie tak dowolnie, że kto sobie przyszedł to wziął co chciał, poszedł nie wiadomo gdzie. Tylko to się też na takiej zorganizowanej zasadzie odbywało, że, powiedzmy, że w danym tygodniu - bo nie wiem jaki to był system, nie pamiętam - miał ktoś dyżur, i powiedzmy, no jak dyżurny z danej klasy przychodził, mówił co chce, no to ten dyżurny z tego pokoju pomocy naukowych, wydawał, odnotowując w odpowiednim zeszycie, że tam klasa taka i taka, wypożyczyła to i to. Żeby potem, w razie czego, wiadomo było jakby zapomnieli oddać, gdzie tego szukać.
1:38:53 MR - A to wypożyczała, przepraszam, klasa, tak? Na potrzeby konkretnych zajęć? A nie tak, że ktoś miał potrzebę skorzystać z elektromagnesu, na przykład.
1:39:02 RG - Nie, nie. Nie przypominam sobie tego typu sytuacji. Bo jak gdyby ten pokój pomocy naukowych, tak jak w tej chwili się zastanawiam, to on chyba generalnie dotyczył historii, geografii, bo tam chyba - nie pamiętam - może polskiego jakiś takich tablic, chociaż raczej...nie wiem, tego już nie pamiętam. Na pewno była historia i geografia, jeżeli idzie o te mapy, o tego typu. Bo, jeżeli była pracowania chemiczno-fizyczna, to ona miała swoje zaplecze, swój magazynek, z tymi wszystkimi akcesoriami, które były potrzebne do prowadzenia takiej czy innej lekcji - te wszystkie przyrządy pomiarowe i różne inne rzeczy, odczynniki chemiczne itd. Pracowania biologiczna też miała swoje pomieszczenia, swój magazynek z różnymi preparatami, z różnymi rzeczami, takimi tymi dydaktycznymi, które były potrzebne. No co by tam innego było... To w ten sposób wyglądało.
1:40:21 MR - Pani R., klasa pani. Pamięta ją pani?
1:40:25 RG - No parę, owszem. (.) No parę taki, ale to tak jakby wyrwanych z jakiegoś większego kontekstu. Ja pamiętam taką rzecz - nie wiem czy to była pierwsza klasa podstawówki, czy druga. Ponieważ, tak jak wspomniałam, była ta jedna szkoła wówczas, były trudności lokalowe, to w pierwszej i drugiej klasie myśmy mieli lekcje w zupełnie innym budynku, zupełnie - no jak gdyby nie związanym ze szkołą, tylko zupełnie to było gdzie indziej. Mieliśmy bardzo fajnego wychowawcę, pan K.- nie wiem, tak przynajmniej pamiętam akurat to nazwisko. I miałam taką koleżankę, którą poznałam w szkole - Basia. I razem siedziałyśmy w ławce, razem nieraz tam po szkole się odwiedzałyśmy itd., ona była jedynaczką, no ja, powiedzmy, u dziadków też byłam jedynaczką - i ta Basia zawsze była dla mnie takim, nie wiem, bo nie chciałabym powiedzieć, że jej zazdrościłam, ale ja ją w pewnym sensie podziwiałam. Ponieważ ona miała ciocię, wujków w Stanach, w Kanadzie i oni jej przysyłali no takie piękne sukienki, miała takie różne tam inne rzeczy, te lalki jak do niej szłam, to wtedy można się było pobawić - teraz, o, sobie o tym przypomniałam. Ja, owszem, ze strony dziadka też miałam tam taką rodzinę i nieraz dostawałam pewne rzeczy. I pamiętam taką sytuację, gdzie dostałam w tej paczce z Ameryki - bo to tak się wtedy mówiło - kalosze, czyli takie gumowce, znaczy się nie takie jak dzisiaj, no ale, powiedzmy, że to były takie kalosze na śnieg, na roztopy... No i ja w tych kaloszach, które chyba były trochę na mnie za duże - tak mniemam - ale no dostałam, jakże mogłabym się nie pochwalić, że mam - poszłam do szkoły. I nauczyciel zabrał nas gdzieś na taką wycieczkę, tam no, takimi polnymi drogami. Było takie straszne błoto, że jak ja dałam krok, to mi ten kalosz został w tym błocie, a ja skarpetką w błoto - no bo robiąc krok, wyciągnęłam. No była to dla mnie taka tragedia wówczas, ale mi nauczyciel pomógł wyciągnąć tego kalosza z tego błota, no i potem musiałam się w szkole jakoś ten... I takie jakieś do parku chodziliśmy, taki był duży - no wtedy dla nas to w ogóle był taki dziki ten park, taka...
1:43:43 MR - [ To było w ramach grupek klasowych już jakby poza szkołą?
1:43:46 RG - Nie, nie, nie. To było jeszcze na etapie pierwszych klas szkoły podstawowej, wychowawca - nie wiem, czy to była, czy to były godziny wychowawcze na etapie tej pierwszej, drugiej klasy - no ale może nas tak od czasu do czasu gdzieś tam, o , na łącę już stokrotki już się zaczęły rozwijać, bo jest - nie wiem - kwiecień, maj, żeby nam przyrodę pokazać...nie wiem nie pamiętam. To są tylko takie, powiedzmy, przebłyski, takie migawki się od czasu do czasu pojawiają. (.) Nie wiem, co jeszcze? Proszę pytać...
1:44:25 MM - Pamięta pani na przykład jakieś wykopki albo prace społeczne?
1:44:27 RG - Oj tak! Oczywiście! Na wykopki jeździliśmy (.) , chyba począwszy od ostatniej, czyli siódmej, w moich czasach, klasy szkoły podstawowej, poprzez liceum - tylko nie pamiętam czy do samej maturalnej klasy, czy na wcześniejszym etapie, ale no tam w okolicy tej miejscowości gdzie mieszkałam, były PGR-y czyli państwowe gospodarstwa rolne. No i wszystkie klasy z tych roczników brały udział w wykopkach. No z jednej strony to było fajnie, no bo to była przerwa od lekcji, no wszystkim się to podoba. Gorzej jak, powiedzmy, pogoda była taka dżdżysta, zimno i tak dalej, ale to się tam odpowiednio ubieraliśmy, i się dużo tych ziemniaków zbierało. Ale dużo też fruwało w powietrzu, no to normalna sprawa. ((śmiech))
1:45:29 MM - Ale fruwały, że rzucali państwo?
1:45:32 RG - Oczywiście, że tak! No pewnie! Prace...
1:45:38 MR - [ Pani R./ bo myśmy się w sumie o to nie spytały... Ale była jakaś norma dzienna do wyrobienia dla dzieciaków? Czy po prostu...?
1:45:42 RG - [ W tych wykopkach?
1:45:42 MR - Aha?
1:45:44 RG - Nie::
1:45:44 MR - Nie?
1:45:47 RG - Nie, ale dzienną normę to już na studiach, muszę powiedzieć, bo nie wiem czy to ten. Ale w czasach, kiedy ja zaczęłam studiować, to jeszcze było... Jedzcie! Zrobię herbaty świeżej, co? ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) Było, słuchajcie, jak to się nazywały? Praktyki robotnicze, o! Bo zaraz... Bo tu są te słodkości... Były za moich czasów praktyki robotnicze, i pierwszą praktykę robotniczą odbywałam na roku zerowym, czyli zanim rozpoczęłam studia, to już się trochę napracowałam. A konkretnie, byliśmy w gospodarstwie rolnym - jakimś tam, nie pamiętam dokładnie jak ono się nazywało - koło P., to była taka miejscowość, tam...jakaś. Zapamiętałam tylko, że dyrektorem tego gospodarstwa rolnego był Tadeusz Kościuszko, nomen omen.
1:47:02 MR - O!
1:47:03 RG - Tak. No i tam nam... Bo raz żeśmy się nie znali, no bo to, powiedzmy, że taki obóz integracyjny. Ale kazali nam, te duże takie prasowane kostki, co to na żniwach są... Kazali nam te kostki - my takie lebiody - wrzucać na przyczepę traktora.
1:47:30 MM - To ciężko.
1:47:30 MR - To jest strasznie ciężkie!
1:47:31 RG - No pewnie, że ciężko, jak ten... Tośmy - no żadna nie da rady! Gdzie widłami podnieść na przyczepę coś takiego? Może kawę chcecie, dziewczyny?
1:47:43 MM - Nie, dziękuję.
1:47:44 MR - Jem ().
1:47:45 RG - ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) No i wreszcie któreś... Nie wiem czy ta łyżeczka była niedoprana, w pralce tej. ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) No i któraś tam się, znaczy się ktoś wreszcie się zbuntował i, że nie wiem - nie to nawet, że nie chcemy tylko po prostu nie damy rady. ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) No i ... Pozwolę sobie zabrać. ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) Prawa, lewa. I moje drogie... I generalnie robiliśmy przy żniwach. Pamiętam też żeśmy przegrabiali zboże już wymłócone, chyba w spichrzu. I myśmy weszły do tego spichlerza, a tu całe tym zbożem zawalone, ale to zboże takie jakieś, trudno złapać ostrość we wzroku, a to się okazało, że połowę tych ziarenek, to robaczki...((śmiech))
1:48:49 MM - Poruszały?
1:48:51 RG - Jezus Maria, straszne to było. A po drugim roku też była ten, tylko z kolei w kombinacie ogrodniczo tam jakimś. No i tu była norma. Bo mieliśmy, mieliśmy...Jak to się mówi? Ogracować zielsko - chodziło o to żeby rosły tam jakieś roślinki, warzywka, a myśmy miały to tymi motyczkami... ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) Prawa...
1:49:34 MR - Dziękuję ślicznie.
1:49:36 RG - Tym razem będzie taka, zaraz przyniosę talerzyk na ten. ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) Myśmy miały to zielsko, miałyśmy odkopać te warzywka, nie? Z tego zielska. No i podobno tam rosły pory, podobno mówię bo nikt tych porów nie widział, tylko samie konopie - z tym, że nie te marihuanowe...
1:49:57 MR - [ Nie te? ((śmiech))
1:49:58 RG - [ Nie te, tylko takie ten. A tępe miałyśmy te przyrządy... No i jak tam nic nie widać - te pory, to były chyba jak nitki, może takie, a te konopie takie. No to wszystko po drodze żeśmy wydziabały, ale miałyśmy taką beznadzieją opiekunkę, naszą tam wtedy - asystentka jakaś, już nie pamiętam z czego to była - która po prostu, nie trzymała naszej strony tylko pracowników tego PGR-u. I po prostu było tak - upał był jak jasna Anielka,
((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) my w tym skwarze, na tym polu, no picie, owszem, nam przywozili, nie powiem, ale ciężko dla nas było. Przecież my nie nauczone takiej roboty. I proszę sobie wyobrazić, że było tak, że jeżeli któraś z nas nie skończyła tego swojego rządka, to po obiedzie - bo nas tam zawozili na obiad - to po obiedzie kazali nam to przyjść i to dokończyć. To dziewczyny, na szczęście, powiedzmy no koleżanki, były no takie fajne, że po prostu szły pomóc, bo tak to nie wiadomo ile by tam człowiek to robił. Ziemia zeschnięta nie wiadomo jak i tego, no ale.
1:51:32 MM - A długo trwały takie praktyki?
1:51:34 RG - Miesiąc.
1:51:35 MM - A, czyli cały miesiąc tak naprawdę?
1:51:37 MR - Kawał czasu...
1:51:38 RG - A potem było, znaczy się, bo to było chyba... Z racji chyba tej, że ja byłam tym ostatnim rocznikiem, tej siedmioklasowej szkoły, to jakby na moim roku się wiele rzeczy kończyło. Bo już kolejne roczniki, z tego co pamiętam, to nie miały takich praktyk robotniczych, w takim wymiarze jak to u nas było, tylko, przynajmniej jeśli idzie o akademię medyczną, musieli chyba nie wiem czy nie w szpitalach jakieś, coś tam... No tak jak salowi, jak ten, tego typu...
1:52:21 MM - [ Takie kierunkowe bardziej?
1:52:22 MR - Uczące zawodu?
1:52:23 RG - Tak, tak... wykonywać, więc to chyba było tak. Później ja miałam przez 5 lat wojsko. Było studium wojskowe i katedra po prostu, studium wojskowe się to nazywało - i jeden dzień w tygodniu to był dzień wojskowy.
1:52:45 MM - Ale taki cały dzień?
1:52:46 MR - Cały dzień zajęć?
1:52:47 RG - Znaczy się - tak, tak. Bo na tym wojsku to było tam - już nie wiem ile - ale było mnóstwo przedmiotów. I to mieliśmy wykłady z tego, i jeszcze my - studenci farmacji - chodziliśmy po cywilnemu ubrani. Natomiast stomatologia i lekarski musieli chodzić w mundurach wojskowych na te zajęcia wojskowe. Żeśmy w ramach wojska, raz w roku dobrowonie, honorowo oddawali krew. ((śmiech))
1:53:24 MM - Ale na poligon państwa nie brali?
1:53:26 RG - My nie, ale lekarski tak. (.) Z tym, że ja nie wiem czy męska część rocznika - chociaż ona w przypadku farmacji, to była bardzo nieliczna - czy oni chyba z lekarskim uczestniczyli w poligonie. A już na pewno po skończeniu studiów, to chyba się nazywało (.), nie wiem, oni mieli, zdaje się, że tu na pagonach "SOR". Nie pamiętam jak to w rozwinięciu było, tego nie pamiętam. No ale różne takie dziwne rzeczy...
1:54:12 MM - A egzaminy też były na studium wojskowym?
1:54:14 RG - Oczywiście. I z każdego przedmiotu.
1:54:16 MM - I to nie można było zaliczyć roku, jeżeli się nie miało zaliczenia ze studium?
1:54:20 RG - Tak, trzeba było. Tak było traktowane jak każdy inny, po prostu jeden z przedmiotów wchodzących w zakres. (4.0)
1:54:36 MR - Pani R., a czy pani pamięta taką segregację środowiskową dzieci pomiędzy klasami? Coś takiego w ogóle funkcjonowało w pani szkole? Że na przykład "niemce" to były bardziej dzieci z rodzin robotniczych, a raczej z inteligenckich, albo...?
1:54:52 RG - Wie pani co...? (.) To znaczy - jeżeli coś takiego było, to w minimalnym chyba, takim wydaniu, i może już w klasie licealnej. Bo w podstawówce...nie wiem to chyba nie miało znaczenia. Ja nawet nie wiem czy wówczas można było to, powiedzmy, jakby klasyfikować pod względem pochodzenia.
1:55:34 MR - A wśród dzieci, jakieś takie różnice nie grały roli? Nie były czytelne?
1:55:40 RG - To znaczy - było tak, że jedni żeśmy się bardziej lubili, z innymi niekoniecznie. Ale nie wiem czy to akurat z jakich powodów akurat wynikało. (3.0) Nie wiem. W moim czasie, kiedy ja chodziłam do szkoły, to też było tak, że, powiedzmy, jeśli idzie o stosunek płciowy... Znaczy się - źle to wyraziłam się. Ale chodzi mi o to, że jeśli było 20 dziewczynek, to chyba 10 chłopców było w szkole, w klasie. Zawsze gdziekolwiek, to chyba była, zawsze chodziłam do takich klas, nie wiem, może jakieś były inne opcje, ale że było więcej dziewcząt i to dużo więcej aniżeli chłopców. No nie mówiąc o wydziale farmacji, gdzie -tak jak podejrzewam - zawsze dla mnie nauczyciele to był taki sfeminizowany zawód, tak samo i farmaceuci - mało tego, to nie są tylko moje obserwacje i przemyślenia, ale w moim zawodowym, powiedzmy, środowisku jeżeli z koleżankami, niezależnie od wieku się rozmawiało, to zawsze miałyśmy takie poczucie, że ci mężczyźni - farmaceuci, z którymi ci nasi koledzy młodsi, starsi ,tam różnie mieliśmy do czynienia - to oni chyba z racji przebywania w tym feministycznym środowisku ((śmiech)), to byli tacy zniewieściali. (.) Takie plotki jakieś ich tam interesowały - tacy niemęscy no! Jakoś tak nie podobały nam się te ich zachowania, że to takie było...
1:57:36 MM - A było tak, że na przykład - wtedy to była akademia medyczna, nie uniwersytet - to na przykład było, jakiś kierunek, który był jednak zmaskulinizowany - było więcej facetów?
1:57:47 RG - To znaczy... Jak na innych uczelniach, myślę, że politechniczne kierunki, to jednak było więcej męskiej części. Na uniwersyteckich - szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiem. Na medycynie, z kolei, i stomatologii, to w tamtych czasach obowiązywała zasada, że przyjmują "fifty-fifty". Po prostu starali się, żeby było pół na pół. Natomiast na naszym kierunku, na farmaceutycznym, to jak nas, powiedzmy, że wystartowało - bo to pierwszy rok, duże żniwo, że tak powiem, miał pod siebie - ale jak nas, chyba 150 osób wystartowało, to po pierwszym roku gdzieś koło setki zostało. Czyli gdzieś, powiedzmy, ta jedna trzecia nie zdała - to znaczy, niektórzy się sami wycofali, bo stwierdzili, że to nie ich bajka, że albo nie dają rady, albo jakieś względy zdrowotne zaważyły na tym, że nie kontynuowali, ale po prostu był spory odsiew. No, a po pierwszym roku - bo nie wiem jak jest w tej chwili - nie było możliwości powtarzania. Dziekanka, co najwyżej, ze względów zdrowotnych była możliwa.
1:59:16 MM - A do piątego roku ile osób zostało, mniej więcej? Na roku?
1:59:21 RG - Jezus, musiałabym do tablo zobaczyć, czy tam do tego...
1:59:25 MM - [ Z pięćdziesiąt?
1:59:28 RG - Z tym to różnie - znaczy się, może tak. Ale to nie jest takie jednoznaczne, bo myśmy po drodze zebrali trochę tych, co wcześniej się wykruszyli ze swoich roczników. No więc, powiedzmy, że z naszych tych sporo odpadło, no ale też trochę nam przybyło - nie wiem, nie zastanawiałam się, prawdę powiedziawszy ile, ale sporo nas ubyło. Tak jak myślę o tych początkowych, tych. Ale, to już tak jakby może nie na temat, ale tak mi się przypomina. Bo jak my uczestniczyłyśmy - bo to starali się nas wtedy, jakby płciowo rozdzielać, że w tych praktykach robotniczych byłyśmy same dziewczyny, nie wiem gdzie męska część spędzała, na jakiej robocie ten czas, nie interesowałam się tym. Ale mieszkałyśmy w akademiku męskim, bo za tamtych czasów - przynajmniej w P. - akademia medyczna miała akademiki żeńskie i męskie. No i myśmy, i nas... Jeszcze P. to był takim specyficznym miejscem, ponieważ tam się corocznie, wiosną - chyba w maju, jeśli dobrze pamiętam - odbywały Międzynarodowe Targi. To przyjeżdżali tam z różnych stron świata - przemysłowcy z różnych branży itd. I takim jakimś, nie wiem, czy pisanym prawem, było, że co roku inna uczelnia oddaje swoje akademiki, na cele hotelowe - dla tych gości. No i, powiedzmy, taka uczelnia, która w danym roku te akademiki udostępniała, to wcześniej miała sesję i wcześniej się rok akademicki kończył - mieliśmy jakby te wakacje trochę dłuższe, ewentualnie - no tam - już nie pamiętam dokładnie jak. Ale to trochę nam, jakby, dezorganizowało. No i wiem, że myśmy wtedy na początku - bo potem nas przenieśli - ale na początku, nas, w czasie tych praktyk robotniczych, zakwaterowali w męskim akademiku. A to były takie parterowe baraki, bo później Akademia ładne wystawiła budynki, ale już takie koedukacyjne, że te akademiki były fajne. A jednocześnie, w czasie wakacji, no część studentów miała przecież praktyki, a to jakieś poprawki zdawali - no, po prostu w tych akademikach byli. I dużo było - ale to może z racji ciemnoskórych, no bo, pewnie my, wszyscy inni, jeździliśmy do domu, a oni zostawali w Polsce, więc pewnie w tych akademikach...>>tak, teraz jak sobie myślę, wtedy jakoś nie myślałam po tym kątem<< No ale ci panowie mieli swoiste poczucie humoru, bo pokoje, w których myśmy tam spały - bo to było tak, że przyjeżdżał samochód, "ciężarówa", bo już nie wiem ile nas tam było, nie pamiętam tego. Bo to nie było tak, że wszystkie z całego roku byłyśmy >>byliśmy chyba podzieleni na grupy - też nie pamiętam<< Ale przyjeżdżała rano "ciężarówa" i nas tam - chyba jadłyśmy tu śniadanie, czy tam, jak nas zabrali, zawozili na śniadanie - mniejsza z tym, ale nas z tego akademika brali i wieźli nas w to miejsce, gdzie to gospodarstwo ogrodnicze, czy tam rolne. No i po pracy nas znowu ta "ciężarówa" do tego akademika przywoziła - więc my takie spocone, zakurzone, no to pierwsze co, to do tych łazienek. A tam może były ze trzy albo cztery prysznice, no to też była kolejka, no bo wszystkie naraz się nie pomieścimy. No i wtedy właśnie mężczyźni, którzy normalnie rezydowali tam cały czas, to najwięcej w tej łazience mieli do załatwienia - a to przyszedł śliwki umyć ((śmiech)), a to jeszcze coś innego, a to musiał szklankę wypłukać. I ciągle nie czułyśmy się swobodnie, bo się ciągle kręcili i czułyśmy się takie podglądane. No nawet potrafili posunąć się do czegoś takiego - drzwi, do tych naszych sal gdzie myśmy spały, otwierały się do wewnątrz, z korytarza, bo to był taki długi korytarz, no i tam ileś było tych sal... I któregoś razu, rano pierwsza, która wychodzi, otwiera drzwi, a tu na nią całe wiadro wody. Bo oni po prostu pod kątem ustawili stołek, opierając go o drzwi, na nim to wiadro z wodą, że jak ktoś otworzył drzwi, no to, to wiadro się wylało - ta woda - do środka. Albo przez takie lufciki - bo te okna miały takie odchylane też do wewnątrz lufciki - no nigdy nie wiedziałyśmy, co nas może spotkać wtedy.
2:04:56 MR - Zamiennik "chrabąszcza" w atramencie. ((śmiech))
2:04:58 RG - O! Tylko na poziomie już takim trochę wyższym wiekowo. (.) No, to czyli chłopcy jakby pozostają dziećmi do końca życia chyba - tak można by stwierdzić. (.) No, a na studiach, no też było fajnie - bo przecież na studiach się nie tylko studiuje, nie? ((śmiech)) Dobrze się się człowiek musi bawić, bo potem, to już się tak nie da - jak już się zaczyna wkraczać w takie, to dorosłe naprawdę życie. Bo te studia, to jest taki - według mnie - pośredni... łącznik pomiędzy tą obowiązkową szkołą, a tą obowiązkową pracą. To jest takie coś, co >>tylko trzeba umiejętnie z tego korzystać, żeby no - efekty były właściwe - ale równocześnie dozować sobie, z umiarem, wszystkich przyjemności.
2:06:03 MR - Pamięta pani jakieś takie rzeczy, wokół których się toczyło życie towarzyskie, uczniowskie, w tych - podstawówce i liceum? Nie wiem, jakieś pamiętniki, wymiany, jakieś kolekcje...?
2:06:13 RG - Były, oczywiście, żeśmy >>a się różne rzeczy kolekcjonowało, no to wiadoma sprawa, miało się pamiętniki<< Z tym, że czy chłopcy mieli, to... tego nie wiem, nie przypominam sobie - może się zdarzało, że się od czasu do czasu od chłopca dostało jakiś pamiętnik do wpisania tam, swojej jakiejś tam sentencji, czy czego się tam chciało. Ale dziewczynki jak najbardziej, potem miałyśmy - nie wiem jak to się nazywało, ale, no to już było na takim trochę jakby... To jeszcze było w szkole podstawowej - bo w liceum, to już chyba takich pomysłów nie miałyśmy, nie przypominam sobie - ale, bo to były takie pierwsze - że tam się chłopiec spodoba dziewczynce, nie? Tak się już patrzy trochę ukradkowo, ukrywając te swoje zainteresowania. Ale też pamiętam, i to ze szkoły podstawowej, była taka sytuacja, że przez pewien czas odkrywałam w swoim tornistrze jakąś kartkę - z jakimś tam, takim niedwuznacznym wpisem. Oczywiście to było anonimowe, ten ktoś (.) podpisywał się "biały kwiatek", to pamiętam no. Taką miał ksywkę. ((śmiech)) No, nie wiedziałam kto to jest, próbowałam się domyślać jakoś po minie, czy coś tam tego. Nie wiedziałam długi czas kto to jest, potem zaczęłam podejrzewać. I jak już się zorientowałam - już nie wiem jak to było, czy wręcz się zapytałam i ten ktoś się przyznał, już tego dokładnie nie pamiętam. Ale wiem, że już byłam pewna, że to jest tenże chłopiec, to się na niego obraziłam - bo mi się to nie podobało. To nie to, że on mi się nie podobał, tylko po prostu się tak jakoś czułam zażenowana czy...no, dziwnie - nie byłam zadowolona z takiego stanu rzeczy. I to czas jakiś trwało, że byłam na niego obrażona - to znaczy, się do niego nie odzywałam - po czym, no jakby, już tam nie wiem czy rok minął, czy więcej, czy ile - uznałam, że to już sprawa przycichła, przy tego, to zaczniemy tak normalnie, po trochu rozmawiać. No to jak zaczęliśmy rozmawiać, to ja znowu zaczęłam dostawać kartki. ((rozmówczyni odchodzi od dyktafonu)) No i już wtedy się obraziłam tak na amen, bo stwierdziłam, że to już nie tego. Ale też pamiętam, ((rozmówczyni wraca do dyktafonu)) jak sama się podkochiwałam w kolegach z klasy, i teraz proszę sobie wyobrazić taką sytuację, że właśnie takiego miałam kolegę w podstawówce - bo podstawówkę, od początku do końca w tej samej klasie byliśmy - i on był najniższym chłopcem w ogóle z całej klasy, jako uczniowie. Zarówno biorąc pod uwagę dziewczynki, jak i chłopców. No po prostu był niski. Potem nasze drogi się rozeszły, bo ja zostałam i zaczęłam chodzić do liceum, a on wyjechał do T., do technikum. I już będą na studiach, idę w P. ulicą, patrzę - Jezu - "Cześć!" , "Cześć!" - no i się spotkaliśmy. Boże, z dwa metry wzrostu, a był taki mały, no dlatego ciężko go było poznać, no to żeśmy się umówili, tam - bo każde z nas się akurat w tym momencie śpieszyło - no że sobie pogadamy. No oczywiście się spotkaliśmy. I to był właśnie ten chłopiec, w którym ja się podkochiwałam w szkole, w tych pierwszych klasach szkoły podstawowej. Potem jak go zobaczyłam na - już nie pamiętam ile to było "lecie" matury, no duże "lecie" chyba - i jak go zobaczyłam bez zębów, taki zaniedbany...Jezus, myślę sobie - co się z nim stało? Aż no, nie umiałam z nim po prostu rozmawiać, bo wiedziałam, że i studia skończył i ten, ale po prostu dla mnie to było, no takie zaskoczenie, że nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć, to nie, że ja jakimiś tam, pałałam do niego uczuciami, tylko po prostu było to zaskakujące, co się z facetem stało. (.) A zbierałyśmy te fotografie aktorów, aktorek, wycinało się i wklejało do tych zeszytów piosenki, takie jakieś... Nie wiem jak to było, coś się tam też, takie porubrykowane były te zeszyty i coś się tam wpisywało, ale w ogóle już nie pamiętam. (.) No miło się niektóre rzeczy wspomina, znaczy się, byłoby może więcej do słuchania, gdybym ja na przykład prowadziła konwersację z kimś z koleżeństwa, ze swoich lat, gdzie mielibyśmy te wspólne wspomnienia, wtedy może by się tego więcej odgrzebało, bo każdy z nas by jakby inicjował, czy przypominał sobie coś, to drugą osobę by to natchnęło i więcej można by sobie było w ten sposób przypomnieć. No ale to by były takie idylliczne możliwości, nie? Sytuacje... Nie wiem co w tym... O! Jeszcze taka ważna, w moim odczuciu, na ówczesne czasy, rzecz. I to, tak jak już mówiłam, ubiór szkolny był obowiązkowy. Nawet nie tylko te okrycia, takie no w klasie, ale jeżeli to była zima i się nosiło nakrycia zewnętrzne, to - ja tam nie mówię, no to kto jaką kurtkę miał, płaszcz czy tam co, no nikt nikomu tego nie mógł narzucić - ale obowiązkowa była tarcza i to, broń Boże, na agrafce tylko musiała być przyszyta.
2:13:04 MM - Na kurtce też?
2:13:05 RG - Tak, tak. Stał przy wejściu, i to jeszcze w liceum tak było! Stał rano, wydaje mi się, że nauczyciel, chyba że woźny - nie pamiętam tego - przy wejściu do szkoły i jak się wchodziło rano do szkoły, to po prostu sprawdzał. Nakrycie głowy trzeba było odpowiednie mieć, beret czy tam coś - już nie pamiętam. Chłopcy chyba takie kaszkiety - nie wiem, nie pamiętam. To było obowiązkowe, ale jeszcze coś mi teraz przez myśl przemknęło o czym miałam powiedzieć, bo mi się to tak skojarzyło, no i zdążyło mi uciec. Co byśmy jeszcze...? Aha, no już wiem co chciałam powiedzieć. Na zewnątrz poza domem swoim mieszkalnym, no po prostu na zewnątrz, na ulicy, nie mogliśmy się bez opieki osób dorosłych poruszać, chyba, po godzinie, powiedzmy, bo dokładnie nie pamiętam, ale niech będzie, że to 21 w lecie - może 22, tego już nie pamiętam - a zimą, odpowiednio krócej. Gdyby się zdarzyło, że nas nauczyciel spotka sam...
2:14:29 MR - [ Po zmroku...
2:14:31 RG - Może po zmroku, to tak niekoniecznie, bo tam, powiedzmy, czwarta - szesnasta, to już też zmrok, ale generalnie tam, po którejś wówczas wyznaczonej godzinie - no to miało się, już nie pamiętam, tam jakie reperkusje z tego tytułu, ale coś tam, czy uwagę, czy coś tam się dostawało. Natomiast nie wolno nam też było bez towarzystwa osób dorosłych pójść gdzieś do kawiarni - nie było takich jak w tej chwili, różne takie, czy bistra, czy... no po prostu była restauracja, była kawiarnia, tam, w tym miejscu gdzie mieszkałam. I absolutnie to było niemożliwe, ale bo jak zdaliśmy próbną maturę, bo nie wiem czy jeszcze coś takiego funkcjonuje...?
2:15:25 MR - Jest.
2:15:26 RG - Tak?
2:15:27 MR - Mhm.
2:15:27 RG - Więc jak zdaliśmy próbną maturę, to wychowawca wziął nas do kawiarni.
2:15:33 MR - A w tych kawiarniach nie było wtedy alkoholu, prawda? Więc to...
2:15:39 RG - Nie wiem, widocznie nie było to w sferze moich zainteresowań. Nie pamiętam, być może nie było, nie wiem.
2:15:46 MM - A jak na przykład młodzież się chciała spotkać, to po prostu spotykała się na świeżym powietrzu, czy w domach? Czy były takie miejsca, gdzie się spotykały właśnie dzieci, młodzież?
2:15:57 RG - No właśnie chyba tylko w domach, może w szkole na tych kołach zainteresowań. Chyba w domu kultury, z tym, że dom kultury... Jak ja go zapamiętałam...? Ja właściwie zapamiętałam dom kultury jako takie miejsce, do którego się na przykład chodziło - on prawdopodobnie miął jakąś tam szeroką działalność, ale mnie to może nie interesowało - ale chodziłam do domu kultury wówczas, gdy przyjechał jakiś pisarz, czy inna znana osoba, i było z tą osobą spotkanie.
2:16:37 MR - Często były te spotkania, śledziła to pani?
2:16:39 RG - Tak, tak, tak. Ja nawet gdzieś mam autografy, tak...
2:16:44 MR - Ale to już był poziom liceum, czy jeszcze podstawówka?
2:16:47 RG - I podstawówki i liceum. A chodziłam też, czy starałam się chodzić, i chyba nie przegapiałam jak przyjeżdżały różne zespoły na występy - bo przyjeżdżały tam do tego naszego małego S., różne "Czerwono-Czarni", "Niebieskie Gitary", "Trubadurzy". No to takie były różne te... A później, jak już chodziłam do liceum, to mieliśmy - to był też bardzo stary budynek - i było takie, na piętrze, było takie miejsce, to się nazywało aulą. Ale ono powstawało na skutek złożenia skrzydłowych drzwi pomiędzy dwiema klasami, normalnie na co dzień, to funkcjonowało jako dwie klasy, a na okoliczność, tam, jakiś występów, czy akademii, no bo były wtedy okolicznościowe - czy to na pierwszego maja, czy wówczas jeszcze funkcjonowało Święto 22 lipca, nie wiem czy jeszcze jakieś...no na Dzień Kobiet się przecież robiło, no różne takie, prawda? No to składało się te skrzydła tych drzwi, tego przepierzenia i powstawało duże, jedno pomieszczenie, przy czym w jednej z tych sal było podwyższenie, takie no - scena... fortepian, tam na tym stał, no i, powiedzmy, tam były te występki różne...
2:18:34 MM - A jak to było z tym 22 lipca, bo to już były wakacje, i na przykład wtedy też dzieci ze szkoły...?
2:18:39 RG - [ Nie, nie, nie. Ale odbywały się - przeważnie chyba...akademie to chyba były, tylko, że one były już wtedy, bardziej w nich uczestniczyła nie młodzież i dzieci, tylko po prostu ludzie dorośli z zakładów pracy. Podejrzewam, że to chyba tak było. Na pewno, to to doskonale pamiętam, na pewno odbywało się coś w rodzaju festynu, takiej zabawy ludowej, na początku...bo to miasteczko, w którym mieszkałam ma do dzisiaj bardzo ładny i dość sporych rozmiarów rynek i w tamtych czasach na środku tego rynku stał poniemiecki kościół. Jak chodziłam chyba do 7 klasy szkoły podstawowej, początek liceum... aha, a ten poniemiecki kościół - bo to on jeszcze, nawet nie wiem czy sprzed pierwszej wojny światowej, był ten... - ale w każdym bądź razie, nie był w tych celach religijnych wykorzystywany, no przynajmniej wtedy. Tylko był jakimś tam magazynem, nie wiem dokładnie czego, ale jakiegoś cementu, czy tam no obojętne, coś tam stanowiły te pomieszczenia w magazynie. No i tak jak mówię, gdzieś to chyba było na przełomie podstawówki i liceum, jak no doszli włodarze do wniosku, że należy to rozebrać. No i rzeczywiście, to było rozbierane, i my uczniowie, różnych tych klas, braliśmy udział w (.) oczyszczaniu i zbiórce tej cegły - bo to był ceglany. I później ta cegła była, może na coś innego też, ale generalnie, z tego co ja pamiętam, to była wykorzystana do budowy sali gimnastycznej dla liceum - bo wcześniej liceum nie miało takiej sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia, a tu po prostu na boisku została wybudowana, no już taka profesjonalna sala gimnastyczna z zapleczem całym, z tej rozbiórkowej cegły. No i pozostał plac, który później został zagospodarowany. Ale - dlaczego o tym powiedziałam? Bo, no właściwie, to chyba mogę tylko oprzeć się na tym co pamiętam do matury, no bo później, to już mnie tam nie było i nie wiem jak to się toczyło. Ale na tym rynku, dopóki chyba ten kościół stał, tak mi się wydaje, to - bo po jednej stronie był taki duży, wyłożony nie tą małą kostką, tylko tymi płytami takimi betonowymi, trylinką ,czy jak to się nazywa, plac, gdzie dwa razy w tygodniu odbywał się targ, no taki, że tam, powiedzmy, przyjeżdżali ze wsi, z tymi swoimi plonami warzywny, kury, kaczki, Bóg wie co - tego typu. No a na okoliczność 1-go maja i 22 lipca, to na pewno pamiętam te dwie daty, odbywały się tam zabawy ludowe. Bo wokół rynku, też i tam jakimiś ulicami na 1-go maja, no to szedł pochód, gdzie na tym rynku była tak jakby taka trybuna honorowa, i tam pod to pozostawało, że później się na tym sadowiła jakaś orkiestra grająca, no i reszta gawiedzi się bawiła. Oczywiście, kiedy było jasno, to dzieci, dopiero dorośli ruszali w tany jak się zrobiło ciemno. Natomiast później, chyba to z tego rynku>> na pewno zlikwidowali te odbywające się targi, i to jakoś tak utożsamiam sobie z likwidacją tego kościoła - widocznie oni chcieli ten rynek, no jakby, mu przeznaczenie zmienić, że już nie będą tam takie chwasty, jakieś te reszty po kapustach i innych latały ((śmiech))<< i targi się zaczęły odbywać tak bardziej na uboczu, te warzywno...tam...owocowo-mięsne, a zabawy w remizie strażackiej. (.) Ale nie brałam w tym udziału, to nie wiem jak to tam było.
2:23:36 MM - A jeżeli chodzi o obchody Rewolucji Październikowej czy 1-go maja w szkole, to jak to wyglądało?
2:23:42 RG - Nie no, były akademie, oczywiście, musieliśmy się uczyć wierszy jakiś rewolucyjnych (.) Broniewskiego, czy tam innych - już nie pamiętam - się deklamowało. Akademie się odbywały, w tym dniu. Nie wiem czy się... (.) No na 1-go maja na pewno był to dzień wolny od szkoły, tak jak i od pracy. Nie pamiętam jak to było na okoliczność Rewolucji Październikowej, ale chyba nie mieliśmy wolnego, (.) tylko chyba się w szkole może odbywała akademia, ewentualnie wiem, że kiedyś byłam też w tym kinie na jakiejś akademii, bo sama deklamowałam wierszyk. (.) Ale już nie wiem dokładnie jak to było. No było! Na pewno coś się na tę okoliczność odbywało, no bo to była taka indoktrynacja wtedy...
2:24:41 MR - Czy dzieci odczuwały taką indoktrynację?
2:24:43 RG - Nie sądzę żebyśmy byli w ogóle świadomi czegoś takiego. Dopiero, myślę, że...
2:24:51 MR - [ A czy w domu, w ogóle, puszczano dzieciom jakieś sygnały, że - nie wiem - są w ramach jakieś presji ideologicznej, czy...?
2:24:59 RG - Wie pani co, powiem tak - dom, w którym ja się wychowałam, raczej nic takiego nie miało miejsca. Myślę, że mój dziadek był członkiem partii PZPR, ale myślę, że taki, no, przeciętny członek jak on, to on chyba też nie miał świadomości, jakby, zakłamania...jakby ta ideologia...nie wiem, tak mi się wydaje, bo ja się zastanawiałam już później, po różnych historiach. I sądzę, że dziadek brał to wszystko bardzo, przy takim przełożeniu jeden do jednego - nie dopatrywał się chyba w tym jakiegoś, nie wiem, niedrugiego dna, ale ja nawet nie wiem czy mój dziadek wiedział o Smoleńsku [rozmówczyni ma prawdopodobnie na myśli Katyń], czy o innych rzeczach. Nigdy w domu na ten temat o niczym takim się nie mówiło, i ja w takiej atmosferze wyrosłam. Ja dopiero już później, jako, no, bardzo, bardzo dorosła osoba - właściwie to chyba jak już później ta transformacja, nawet, ustrojowa, jakby, nastąpiła - to zaczęłam się szeregu rzeczy dowiadywać. Z jednej strony mimochodem, z drugiej strony, no jakby, no jak coś usłyszałam, no to coś chciałam więcej na ten temat wiedzieć. Ale ponieważ, z takich, czy z innych względów, ani nikt - przynajmniej z tego, co mi wiadomo - z członków mojej rodziny, nie był nigdy represjonowany. No to może mój stosunek był taki raczej...czy wyrozumiały, czy...czy łagodny, tolerancyjny - trudno mi to w jakiś taki jednoznaczny sposób określić, ale tak myślę.
2:27:28 MR - No właśnie, bo to mogło być też związane z tym, że w ogóle wówczas, jakby, ta sfera polityczna trochę była trzymana z dala od dzieci, prawda? I to chyba nie była kwestia PRL-u, tylko w ogóle, jakby pewnego modelu wychowawczego.
2:27:39 RG - Być może, wie pani, ale tak się teraz nawet...zresztą nawet nie teraz, bo już chyba wcześniej myślałam o czymś takim, bo... no po prostu, ani w szkole, ani gdzie indziej, w oficjalny sposób o tym nie uczono, więc jakby de facto ja nie miałam na tamte czasy źródła, z którego mogłabym coś takiego usłyszeć, dowiedzieć się. No bo wszyscy, którzy mnie otaczali, jak gdyby wszyscy powielali... kalka tego, co w tamtych czasach się działo i co się mówiło, i to było cacy na tamte czasy, prawda? Dopiero później, jak się zaczęły w kolejnych latach - bo tak właściwie co dziesięciolecie - jak był rok '68 czyli wydarzenia związane z Czechosłowacją, ja chodziłam, byłam między 10 a 11 czyli maturalną klasą. Bo to było...to było jakoś w lecie chyba. (.) Czy to był '68? Tak mi się wydaje... Ja wiem, że byłam na wakacjach w S. B., tam u cioci, wujka - czy w B., bo też miałam rodzinę? No mniejsza z tym. W każdym bądź razie, nie byłam w domu. I tak wtedy w mediach, no cóż, to też można powiedzieć, że "reżimowe" według dzisiejszej terminologii, ale w jedynych wówczas dostępnych, była mowa o tym, co się dzieje. Ja pamiętam, że tak strasznie to przeżyłam, bo ja się bałam, że się rozpęta wojna. Ja w ogóle jakby ten "syndrom wojny", chociaż sama się urodziłam po wojnie i jej nie przeżywałam - jedynie ją znałam, no z przekazów jakich czy innych, z opowiadań bliskich itd. Ale jakoś tak, jak się zbliżał - każdego roku tak miałam, już od jakiegoś czasu mi to przeszło - ale przez długie, długie lata tak miałam, że jak się zbliżał 1 września, ja - nie wiem - w jakiś sposób tak przeżywałam, byłam poddenerwowana żeby się nie powtórzyło. I wtedy, pamiętam, właśnie się denerwowałam, że - bo to chyba w sierpniu były, takie sierpniowe te - że ja nie zdążę wrócić do domu, że się wojna rozpocznie, a ja nie wrócę do domu, że mnie ta wojna zastanie poza domem, że ja nie wrócę, "co z tą babcią i dziadkiem?", "no i co to będzie w ogóle?". Ja to tak przeżywałam. Mało tego, ja nie wiem czy śmierć Stalina - bo to było w '53 roku - więc trudno jako dwuletnie dziecko, żebym cokolwiek mogła z tego pamiętać. Więc nie wiem dlaczego, być może z opowiadań. Ale jakoś tak wiem, że to takie było - jak w tej chwili teraz oglądamy, nie wiem, z Chin, dawniej z Korei Północnej, jak tak tam się zmarło temu, to Boże wszyscy w taką histerię popadali, że coś - i ja sobie jakoś tak, nie wiem, ale mówię, może to bardziej z opowiadań i z tym się bardziej osłuchałam i na tej podstawie sobie wyrobiłam jakiś ten. Ale w '56 roku, więc miałam już 5 lat, w Poznaniu już były te wypadki, wtedy, te poznańskie - tam już nie wiem jak to się nazywało. W każdym bądź razie, jakby też to na mnie wywarło taki >> bałam się po prostu<<
2:31:50 MR - [ Że coś się zacznie?
2:31:52 RG - Tak, że się coś zacznie, że taki...niespokojnie. Później, już nie wiem czy to u mnie w domu dziadkowie na ten temat rozmawiali, czy skąd. Bo wówczas jednym z rządzących, premierem chyba, był Cyrankiewicz, i zdaje się, że wtedy tam padło takie hasło, że on będzie obcinał ręce tym, którzy podniosą rękę na władzę, czy coś w tym rodzaju. I na mnie strasznie takie rzeczy...nie wiem, czy ja byłam taka wrażliwa czy o co to chodziło, bo tak samo pamiętam jak jeszcze do podstawówki chodziłam, nie wiem w której klasie byłam. Przyjechała do S., bo to była taka objazdowa wystawa "Oświęcim", z fotogramami, ale jednocześnie z taką ekspozycją różnych tych przedmiotów, które miały związek...tych wyrobów - z włosów, z ludzkiej skóry, jakieś portmonetki, torebki, mydło z tłuszczu ludzkiego, taka tatuowana skóra, no różne takie ten. I myśmy obowiązkowo w ramach zajęć, nie wiem tam... z wychowania obywatelskiego >>no nieważne<<, w każdym bądź razie, ze szkoła, z klasą byliśmy. To na mnie wywarło takie wrażenie, że ja sobie wtedy przyrzekłam - ja do dzisiaj tego dotrzymałam - że ja nigdy nie pojadę do Oświęcimia, żeby oglądać tam ten obóz, to co po tym obozie zostało. Po prostu - nie wiem - jakieś... nigdy nie byłam meteopatką, a na stare lata się zrobiłam ((śmiech)), bo jak się robi zła pogoda, to ja zaczynam mieć jakieś - i "dołek", i takie... Coś chyba z moją psychiką może jest jakoś... Bo później, pamiętam, rozpoczęłam studia w '69 roku - bo wtedy maturę zdałam - i... (.) czyli z '69 na '70. Wcześniej nas puścili na ferie zimowe, bo w '70 roku rozpoczęły się - nie wiem czy to były w Gdańsku, czy gdzie były wtedy te wypadki też - i to się tak jakimś echem >>na mnie zawsze to wywierało, ja się bałam generalnie wojny, boje się kłótni, jeżeli się zdarzają jakieś takie sytuacje, w rozmowach nawet, gdzie szybko się orientuję, że mam do czynienia z taką osobą agresywną słownie, a ponadto nie podatną na jakieś takie argumenty konkretne, tylko zaślepioną w swojej wizji, to nie podejmuję w ogóle dyskusji. Ja się z czegoś takiego natychmiast wycofuję.<< Po prostu nie wiem, czy to jest jakiś objaw kompleksów, braku pewności siebie, wiary we własne możliwości, siły, czy co? Ale tak mam, tak po prostu mam. (.)
2:35:40 MR - A jak uczniowie rozbierali ten kościół poniemiecki, to pamięta pani odczucia uczniów, czy to było traktowane jako jakaś rzecz zupełnie... takie neutralne zadanie szkolne?
2:35:52 RG - Dokładnie praca społeczna. Jaka jedna z form pracy społecznej, ponieważ (.) no wszyscy jakby ogólnie wiedzieli, nie sądzę - chociaż ja wiem, może jako dziecko nie miałam świadomości tego, bo nigdy może nie byłam świadkiem jakiś takich rozmów, takich, wygłaszania jakiś poglądów - ale nie przypominam sobie, żeby się ktokolwiek sprzeciwiał - z mieszkańców, bo ja nie mówię o nas, o dzieciach, o młodzieży, ale żeby ktokolwiek - ponieważ, to rzeczywiście stało opustoszałe, to już była taka trochę ruina, no w gruncie rzeczy jakby do niczego służąca, ponadto, że tam ten, nie wiem... niech będzie, że cement czy tam, nie wiem, nawozy może, czy cokolwiek innego w worach w tym czymś było, stało i straszyło w takim najbardziej reprezentacyjnym miejscu miasta. Podczas gdy kościół normalnie, katolicki, był. Bo nawiasem mówiąc, S. może się pochwalić kościołem - rotundą z czasów romańskich. Tak że to jest. Nawet za moich czasów, nawet to figurowało w podręczniku.
2:37:19 MR - To muszę tam pojechać. Ja bardzo lubię architekturę romańską, a jest jej w Polsce tak niewiele.
2:37:24 RG - Taka no rotunda...
2:37:24 MR - [ Ale S. przeoczyłam.
2:37:26 RG - W internecie, jak sobie tam pani wpisze "S." , to powinno być. No i kościół Świętej Trójcy, z przepięknymi - i też zabytkowymi, starymi, filarami.
2:37:41 MR - Ten poniemiecki, to był pewnie taki neogotycki, nie?
2:37:44 RG - Chyba tak, chyba tak... Taki w ogóle, znaczy się on był z czerwonej cegły. Bo tak sobie pamiętam właśnie, że jak rozbieraliśmy - znaczy się, no jak, myśmy jak tę cegłę się oczyszczało i w pryzmy składało, tam potem oni wozili. Ale kojarzę sobie... może on był, holender, taki czerwony? Już teraz to nie wiem. Mi się wydaje, że był szary, ale to by musiał być otynkowany, ale...nie, chyba... nie wiem, nie będę się upierała, bo po prostu...
2:38:13 MM - [ Ale taki z wieżyczką z przodu?
2:38:14 RG - Tak, tak, tak. Taki.
2:38:16 MR - To mógł być nieotynkowany.
2:38:19 RG - Mógł być, możliwe. I tylko tam nietoperze (.) w tych powybijanych szybach...
2:38:27 MM - [ A był ktoś jeszcze z mniejszości niemieckiej, czy wszyscy już wyjechali?
2:38:33 RG - Mnie nic na ten temat nie wiadomo, jeżeli ktokolwiek był, to chyba raczej nie. Ponieważ tam też nie było - przynajmniej ja nic nie wiem - nie było chyba też żydowskich jakichś... Nie chyba nie było u nas. Ale co muszę na przykład powiedzieć - chyba wyjechali, nie wiem czy... nie wiem. W każdym bądź razie, ponieważ dziadkowie w czasie wojny, to byli dorośli, bardzo dorośli ludzie. Bo babcia była 1903 chyba rocznik, a dziadek był chyba rok od niej młodszy, więc '04, no to w czasie wojny mieli ponad trzydzieści lat, prawda? Prawie około 40, no zależy czy patrzeć na początek... Z tym, że na temat... Ja nie pamiętam właśnie, żeby u mnie w domu coś się na temat I wojny mówiło, tego nie pamiętam. No tak, bo jak babcia - to by miała 9 lat, nie, 11 lat, bo w "czternastym" roku, to miałaby 11 lat, no to może, no nie wiem, a dziadek, powiedzmy, że 15, to podejrzewam, że on mieszkał pod zaborem rosyjskim, no bo jeżeli białostocczyzna >> babcia mieszkała pod niemieckim, no bo tak jak mówiłam, chodziła do szkoły niemieckiej<<, i jakby, o tamtych czasach, nie przypominam sobie, żeby się cokolwiek w domu mówiło. Ale na temat II wojny światowej, no owszem. Ponieważ zarówno babcia, jak i dziadek tym językiem niemieckim, no na ówczesne czasy, czy wymogi, dobrze władali, to jak gdyby nie mieli większych problemów. Ale również to było to, że mieszkali wtedy na wsi i no to się mówiło, że... >> bo dziadek, to jakoś - to u nie mogę sobie - bardziej jakby babcia opowiadała. << Jeszcze inaczej. W czasie drugiej wojny światowej, to dziadek wylądował w Oflagu - czyli w takim obozie jenieckim, oficerskim. I miał - już teraz nie pamiętam - chyba lewą rękę, bo będąc - bo to było na terenie Niemiec - będąc w tym Oflagu, był zatrudniony w jakimś zakładzie mleczarskim i nie wiem tam, podczas pracy w tym zakładzie, gdzieś mu, w coś się wkręciła ręka, że miał takie jakby kości zmiażdżone. No ta ręka była zniekształcona, wiadomo, to były czasy wojny, nikt się tam jakimś polskim jeńcem nie przejmował, że coś mu tam jest. I dziadek chodził w takiej protezie, takiej wspomagającej tę rękę - on miał trochę tak te palce. No, a babcia, no to oni... (.), o Jezu, nie umiem teraz... nie no, byli już małżeństwem, a babcia została na wsi. I babcia chodziła do pracy, to się nazywało "do Bauera", czyli tam do tego obszarnika, do miejscowego, który miał te pola, krowy i tam, (.) taki bogacz był. Oczywiście Niemcy to byli, posiadacze. I babcia tam chodziła do pracy, więc tam krowy doiła, w polu pracowała, no wszystkie takie, wiadomo, jak to w gospodarstwie rolnym prace. I dostawała mleko, jakieś tam jajka. I szczerze powiedziawszy, babcia chyba nigdy się źle nie wypowiadała o tych swoich praco-chlebodawcach, ponieważ - tak zawsze twierdziła - byli dla niej bardzo dobrzy, ją tam wspomagali, mało tego, zdarzyły jej się jakieś, gdzie poszła do lasu na jagody, takie czarne zbierać, co nie było wolno. I jakiś tam, ten niemiecki wojskowy, czy tam nie wiem kto to - policjant, SS-man, czy... no ktoś tam ją przyuważył jak ona te jagody zbiera, i coś tam miałaby z tego tytułu, jakieś problemy, a ją wtedy właśnie ten, u którego pracowała, wybronił. Bo ona, to raz, że tym niemieckim potrafiła się tam tłumaczyć, a dwa, tenże chlebodawca ją jakby z tego wybawił, z tej opresji. Tak że miała taki raczej - przynajmniej z tymi najbliższymi, z którymi miała kontakt - miała pozytywne, no byli jak to w każdej, czy to zawodowej grupie socjalnej czy jakiejkolwiek narodowościowej są jednostki takie i takie. Też pewnie na tych złych niejednokrotnie... "Niemcy" to u was była lektura, wyście miały Kruczkowskiego?
2:44:25 MR - Ja miałam "Niemców".
2:44:27 RG - No to też są postaci pozytywne i negatywne, takie rożne tam historie, no tak się zdarza. (.) Tak że... No jakoś tak, nie wiem, no w takim domu po prostu wyrosłam. Może gdyby były jakieś doświadczenia innego typu, to może bym inne podejście do szeregu spraw miała. Ale wydaje mi się, że dziadkowie byli tolerancyjni w stosunku do różnych sytuacji, no pewnie inne to były czasy, inne wymagania, inne oczekiwania, inaczej się to wszystko oceniało, w innym się świecie żyło. Ale mimo wszystko, tak jak wspomniałam na samym początku naszej rozmowy, te kontakty międzyludzkie były takie, no fajniejsze. Chociaż, pamiętam taką panią, która tam w tym S. była naszą sąsiadką, a matką dwójki dzieci, starszych ode mnie, z którymi się bawiłam też. Też była gospodynią domową, tak można rzec, bo cały czas była w domu, nie wiem, nie sądzę żeby tam miała jakieś wykształcenie - może szkołę średnią miała, chociaż nie wiem. Ale miała męża inżyniera, no i z tego tytułu uważała się za kogoś lepszego. I było tak, że myśmy w kamienicy - to znaczy dziadkowie, nie wiem tam akurat w jakiej kolejności, czy pierwsza była lodówka, a potem telewizor, czy odwrotnie, no ale powiedzmy, że zarówno jednego i drugiego to dotyczy - więc powiedzmy, że najpierw mieliśmy telewizor, my jako, znaczy się, w naszym mieszkaniu. No to były czasy, gdzie był Wyścig Pokoju, transmisje, było 'Zorro", "Koń, który mówi", "Kobra" - o tam takie różne, Teatr Telewizji poniedziałkowy, super. No i wszyscy sąsiedzi...mieliśmy duży, olbrzymi pokój, krzesła jak w kinie się ustawiało i wszyscy - a ekran telewizora, rany boskie, taki jak A4 kartka. Ale wszyscy siedzieli i wpatrywali się.
2:47:02 MM - A ktoś komentował na bieżąco, czy nie?
2:47:05 RG - Nie, nie, nie. Ale ta pani, która jako jedna z tych korzystających z tego przychodziła, to zawsze miała coś do...
2:47:18 MR - [ Jakieś "ale" ?
2:47:19 RG - Tak. Ale jak oni sobie kupili telewizor, mówi do mojej babci - "Och, pani W., jaki my mamy telewizor!". Zawsze było "naj". Dziadkowie kupili lodówkę - no jaka ta lodówka była, ale była. Nieduża, ale była - na tamte potrzeby. "Pani W., mnie lodówka nie jest potrzebna, bo ja mam taką dobrą piwnicę, że jak ja wyniosę do piwnicy, to to lodówka się do tego nie umywa." Za jakieś tam... pewnie Frankowi, mężowi, wierciła dziurę w brzuchu - "Pani W., kupiliśmy lodówkę. Ale co ta nasza lodówka...jakie ona ma możliwości!". No taka była. U nas, myśmy mieli mieszkanie takie w amfiladzie, to znaczy wchodziło się z jednej, to było tak zwane frontowe wejście, bo zaraz po wejściu z ulicy były stopnie i była sień, były zamykane na noc na klucz drzwi - i tu było wejście do naszego mieszkania, no i był jeden pokój, drugi pokój, trzeci pokój, kuchnia, taki korytarzyk, łazienka, spiżarnia. To ona tak - jak przyszła tą stroną, to wyszła tą, jak przyszła tą, to wyszła tą. "Pani W., a co pani dziś gotuje?". ((śmiech)) Albo "Ojej, a co to pani kupiła?", i tak idąc, nie przychodziła z wizytą tylko z wizytacją. Tak miała. Babcia moja to zauważała, ale była bardzo pobłażliwa i tam nieraz później komentowała, no bo "Patrz - mówi - jaka kobieta.", no ale...
2:48:57 MR - Ale to znaczy, sąsiedztwo jako jakaś forma współpracy, funkcjonowało, prawda?
2:49:03 RG - Wie pani co... to znaczy no...jakiś takich nie było zadzierzgniętych, głębszych więzi, stosunków, żebyśmy się tam może odwiedzali, w sensie - ci dorośli - bo wy jako te dzieciaki to owszem. Ja latałam, oni do mnie i tak dalej. Ale za wyjątkiem tej pani, która tam ten, to moja babcia tam do nich nie chodziła. (.) No a podwórku jak się spotykały panie czy panowie, czy tam jak, no to, wiadomo, jakieś tam wymieniali poglądy czy opinie. A, ta pani właśnie, co przed chwilą, to zawsze tak było, że...
2:49:58 MR -[ Inżynierowa?
2:49:59 RG - Tak, inżynierowa. Nawet nie pamiętam jak jej było na imię...bo wiem, że mężowi "Franek", ale jej, to nie pamiętam. Miała dzieci: Danusię i Tadeusza. I na podwórku się wieszało pranie, ponieważ podwórko - no nie wiem ile miało metrów szerokości, nie pamiętam, może ze 20 czy ileś - dość było takie szerokie, i tak jak wspomniałam, było obudowane domami i na końcu była brama wyjazdowa, która była zamykana na kłódkę czy na klucz - no w każdym bądź razie, to nie było ogólnie dostępne, żeby byle kto tam sobie na to podwórko nie mógł wejść. No i na tym między jednym murem, jedną ścianą a drugą, były haki, były rozciągnięte sznury, były takie tyczki co tam kawałek, że tam podpierały ten sznur, żeby się za bardzo pod ciężarem prania nie opuścił - no i się wieszało to pranie i się suszyło. "No niech pani patrzy, pani W., jak ten mój Franuś mnie kocha, bo taka piękna pogoda jak ja to pranie znowu zrobiłam" - i tak za każdym razem było, no taka specyficzna kobitka była. ((śmiech)) A moja babcia po cichutku, po tego, sobie zrobiła pranie, wyschło i wyprasowała. No ale fajnie było, bo na przykład tak - mieliśmy podłogi w tym mieszkaniu z desek. To były deski już trochę wysłużone i gdzieniegdzie ta farba, którą były kiedyś - nie wiem ile lat wstecz - pomalowane, się trochę powycierała. No i na ówczesne czasy, było tak zwane pastowanie podłóg, i były takie pasty do podłóg również barwiące. Ja na przykład lubiłam - bo to się tam niecodziennie, powiedzmy, to robiło, raz na jakiś czas, a już w szczególności przed świętami jak się tak się tak dokładnie to wszystko wyczyściło, te podłogi się tą pastą natłuściło, następnego dnia się froterowało, bo to musiało przyschnąć. Te dywany się wytrzepało, firany się powiesiło, no i to mi się kojarzyło ze świętami, a potem jeszcze te zapachy wypieków. Zawsze mieliśmy - ponieważ środkiem grzewczym były piece, nawiasem mówiąc, były przepiękne piece, były no kafle, niemalże jak w zamkach, takie profilowane, takie jak rzeźbione, tego typu. Z gzymsami, z piękną attyką, ta cała pani inżynierowa - oni mieli w ogóle, rewelacyjny piec, który - nie wiem co się z tym piecem - takiego nawet w zamkach niektórych nie ma. Po prostu był z kominkiem, były boczne ławki z kafli, z takich polerowanych desek - no coś pięknego, tego piec. I ten piec - zarówno chyba ten nasz , jak i ich, był w takim ciemnozielonym, butelkowym kolorze. Były te piece, ten nasz miał takie, niektórzy mówią "duchówka" - no każdym bądź razie, z jednej strony, no wiadomo, jest palenisko, gdzie się w tym piecu pali, tam gdzieś do tego komina sobie leci. A tu na środku ten piec miał takie otwierane wgłębienie z takich żeliwnych, ozdobnych drzwiczek, gdzie na przykład można było wstawić półmisek z jakąś potrawą, trzymał ciepło, że jak siadaliśmy do świątecznego stołu, to tam mogło coś sobie czekać w kolejności. No ale z uwagi na to, że piec - mieszkaliśmy na parterze, podpiwniczonym, z powybijanymi, chyba, okienkami piwnicznymi, więc wiatr tam hulał i zimno ((dźwięk dzwonka telefonu)) no to to było tak jak w tego typu domach. A tak jak wspomniałam, wysokość pomieszczeń, to chyba ze trzy i pół metra było. Pokój miał, nie wiem, chyba ze 40 metrów powierzchni - olbrzymi był. Tak że pamiętam jak byliśmy dziećmi, to z jednej strony był dywan, ale przez całą długość od jednych drzwi do drugich, chodnik - no to my żeśmy albo na wrotkach jeździli po pokoju, albo rowerkiem, no jako dzieci tak żeśmy się bawili. Więc jak się siedziało w bezpośredniej bliskości pieca, no to było fajnie, ciepło, ale jak się z dwa metry od pieca człowiek oddalił, no to już się marzło. I u nas długo stała choinka, bo ona w przeciwległym końcu pokoju, w stosunku do pieca stała, więc zawsze ta żywa choinka wytrzymywała bardzo długo. Bo na choinkach oprócz ozdobnych, kolorowych bombek i światełek, ale nie takich jak dzisiaj, bo myśmy mieli takie "żabki" to się nazywało. To był taki metalowy jakby talerzyk z takim uchwytem na świeczkę i to było na taką - jak klamerki takie do bielizny...
2:55:23 MR - [ Taką "żabkę".
2:55:24 RG - Tak, taką "żabkę", no właśnie. W to się wtykało takie kolorowe, kręcone świeczki i takie świeczki się paliły, zimne ognie. No oczywiście na choinkę robiło się, w okresie przedświątecznym, ozdoby, się siadało dookoła stołu, były takie zeszyty wycinankowe z takim kolorowym papierem wycinankowym, to się robiło jakieś łańcuchy, jakieś tam inne. Ja jeszcze pamiętam, że w księgarni czy... powiedzmy, że w księgarni - bo to księgarnia to wtedy nie utożsamiało się wyłącznie z książkami, tylko w ogóle artykuły papiernicze generalnie, ale to się wówczas mówiło "księgarnia" - można było kupić... Ja nie wiem czy to się jakoś nazywało, ale powiedzmy, że z kolorowego, tak jakby nadruk był kolorowy - główki na przykład aniołka i skrzydełka - i to takie było... nie wiem czy to się nie wyciskało, jakby z papieru kontur, że powiedzmy ten się z tego, ale to już był nadruk, że ta buźka była, i się to tam na coś ze słomki robiło, takie słoneczko czy coś, i to się na to centralnie naklejało. Albo taka główka jakiegoś Mikołaja czy coś, wieszało się jabłuszka kolorowe, zbierało się z czekolad sreberka, orzechy się w to zawijało i to się wieszało na choince. Cukierki jakieś takie długie, takie laseczki były. No i tak jak już, powiedzmy, święta się miały ku końcowi, jak już do Trzech Króli, tego, to już w tych papierkach tam często, gęsto nic nie było - same papierki wisiały. ((śmiech))
2:57:16 MR - I to się chyba nie zmieniło. U mnie w domu choinka wygląda tak samo. ((śmiech))
2:57:21 RG - Pierniczki, o, kolorowe. Z babcią - zresztą, dzieciom to chyba do dzisiejszego dnia sprawa przyjemność, że się z dorosłymi... dzieci lubią, tak jak obserwuję nieraz w różnych sytuacjach, jak się je angażuje do takich, one chętnie jak są małe, bo potem jak są większe, to chyba nie bardzo, ale na tym początkowym etapie, to bardzo chętne są do "Ja siama, ja siama", do pomagania w każdej takiej sytuacji. No i się tak robiło. Zawsze do nas na święta, czy to Bożego Narodzenia, czy Wielkanoc, zjeżdżały się dziadków te - córka, syn z tymi swoimi rodzinami, więc wtedy nas było więcej, no się cieszyłam, było fajnie. Potem już było źle jak wyjeżdżali, bo taka pustka, taka cisza się w tym domu robiła, że (.) no smutno mi było. I tak... Jak chodziłam jeszcze też do szkoły, to no jeździło się na wycieczki, jeździliśmy na takie bliższe czy dalsze - pamiętam, w szkole podstawowej to chyba w Zakopanem byliśmy, w Krakowie, na takiej dalszej, w Trójmieście, pociągiem to się wtedy jechało. To też była taka wtedy frajda i coś innego, no bo specjalnie tym pociągiem, to nie miało się okazji gdzie, po co jeździć. Chociaż w tym S. była stacja kolejowa i przejeżdżał, znaczy się, zatrzymywał i przejeżdżał pociąg, który no już później - jeszcze jak byłam na studiach to istniało, natomiast później jak w wielu innych miejscach, zostało zlikwidowane i już tej formy komunikacji tam nie ma. Ale był pociąg, S. należało do powiatu m. – M. - a z drugiej strony I., i między M. a I.-K. jeździł pociąg przejeżdżający przez S. Tak że jak ja, na przykład, na studia, to ja - jeżeli pociągiem - to z P. jechałam do M., gdzie się przesiadałam i następnym jechałam do S., a później chyba uruchomili linię autobusową, taką przelotową przez S.. Bo chyba z P. - nie wiem czy do I., czy do T., gdzie jechał ten autobus - no to jeździłam autobusem, żeby się nie przesiadać, żeby ten. Tylko w stronę domu, powiedzmy, było mi tyle łatwiej, że startowałam na stacji początkowej tego autobusu i miałam pewność, że kupiłam bilet i wsiądę, natomiast tu, wsiadając na trasie przelotowej, nie miałam nigdy pewności czy będzie miejsce i czy mnie zabierze - więc w tamtą stronę, do szkoły wolałam jechać już pociągiem.
3:00:45 MR - Kary cielesne pani pamięta w szkole?
3:00:49 RG - W szkole... Ja sama nie podlegałam, że tak powiem, takowym, ale... o właśnie! Bo to był takim moment, gdzie ja chciałam coś powiedzieć i mi potem umknęło. A jak zaczęłam mówić o tym pokoju tych pomocy naukowych, to pamiętam taką sytuację, i to chyba z dwa razy byłam świadkiem czegoś takiego, że - a miałam dyżur w tym pokoju tych pomocy naukowych - gdzie przyszła nauczycielka, jedna z nauczycielek z chłopcem - nie wiem czy tam - no z jakiejś klasy, czy z niższej, czy z jakiejś, i mnie wyprosiła na chwilę, po czym było słychać krzyki, ona wychodziła, chłopak płakał, więc go chyba biła. Więc chyba dochodziło do takich tych, aczkolwiek no (.) - może on się nie skarżył, ja też pewnie nie miałam odwagi komukolwiek o tym powiedzieć, no bo...
3:01:55 MR - A jak pani pamięta takie relacje pomiędzy nauczycielami - rodzicami, albo nauczycielami - dziadkami. Jeżeli chodzi o , jakby, współpracę albo...?
3:02:08 RG - Wie pani co... Nie przypominam sobie czegoś takiego, bo tak jak wspomniałam - dziadek chodził na wywiadówki, nie było ze mną jakichś problemów żeby może trzeba było współpracować i to rozwiązywać. A czy z innymi takie relacje miały miejsce, to nie umiem powiedzieć. Nigdy... Znaczy się, nic na ten temat nie słyszałam, nie mam pojęcia - może, może byli wzywani rodzice, czy też na wywiadówkach się to załatwiało, jeżeli były jakieś problemy z danym uczniem, z dzieckiem kogoś...
3:02:46 MR - [ Ale uczniowie o tym nie rozmawiali raczej?
3:02:48 RG - Nie, nie. Nic takiego nie kojarzę, nie przypominam sobie. (6.0)
3:02:57 MR – Pani R., bardzo dziękujemy. ()
3:03:01 RG - [ No nie czy wam coś to...
3:03:03 MR - [ Bardzo, bardzo
3:03:05 RG - A której z pań jest to, jak gdyby, do jakiejś pracy, kolejnego etapu pracy naukowej potrzebne?
bursa escort bursa escort bursa escort bursa escort bursa escort bursa escort bursa escort alanya escort antalya escort eskişehir escort mersin escort alanya escort