ROZMÓWCY: E.L., Z. L.
PROJEKT: ORAL HISTORY WE WSPÓŁCZESNEJ HUMANISTYCE
TRANSKRYBOWANE PLIKI:
• OH_E._Z._L._04.10.2018 (czas nagrania: 03:19:18)
OZNACZENIA ROZMÓWCÓW:
• E. L.: Pani E. (PE)
• Z. L.: Pan Z. (PZ)
• Dr Marta Rakoczy: Pytająca 1 (P1)
• Monika Maciejewska: Pytająca 2 (P2)
OH_E._Z._L._04.10.2018
[00:00:00]
Pytająca 1: A to może faktycznie zaczniemy od pani E., prawda?
Pytająca 2: [Dobrze.
Pani E.: [Ale zdjęcia to mogliśmy wyszukać. Takie masz zdjęcie w klasie, w szkole. A! Bo my może skany możemy przysłać!
Pan Z.: A to poproszę, zaraz pani będzie miała zdjęcia...
P1: Tak?
PZ: Z lat 60. O proszę…
P1: O super, to zaraz uruchomimy go, dobrze?
PZ: No i:: tam jest ten portal, mówiłem Pani…
P1: [O, świetnie.
PZ: Wyszukam pani.
P1: Super!
PZ: Pani zobaczy jak wyglądało…
P1: O!
PZ: Klasy wyglądały.
P1: Super, super, to zaraz uruchomimy go. Ekstra.
PZ: ()
P1: [Dobra.
PZ: Ja sobie cichutko siedzę, się już nie odzywam. (0.6)
P1: Pani E., to może byśmy na początku spytali panią o to, kiedy pani do tej szkoły chodziła, y:, gdzie…
PE: Y: do szk.
P1: [W którym roku, głównie o szkołę podstawową...
PE: Do szkoły poszłam y:: w ‘62 roku. Od pierwszego września. I:: y: chodziłam do ‘70 roku y:: do szkoły
P1: [Aha.
PE: nr 3 w Legionowie.
P1: Mhm.
PE: To było, taka y:: znana, stara szkoła przedwojenna. Y: Budynek był taki: drewniany, tylko otynkowany:.
P1: Mhm.
PE: Wielki, wielki, wielkie sale:, y::, już teraz niestety, najstarszych dwóch budynków już nie ma. Bo on był tak w podkowę wybudowany
P1: [Aaa…
PE: I tam teraz pozostała tylko najnowsza część, która teraz, tam teraz jest (.) gimnazjum i liceum salezjańskie (.) w tej szkole. W tym budynku y pozostała sala gimnastyczna tylko z tych starych budynków i łącznik wzdłuż sali gimnastycznej, który łączył kiedyś sekretariat i: nowe pracownie, no i budynek z nowymi pracowniami (.) pozostał. Te pracownie y::, ja nazywam nowe y:, ja miałam dziesięć lat jak ten budynek został wybudowany. To był taki kwadratowy, duży budynek. Na każdym piętrze miał chyba po trzy sale, tam były dwa piętra, czyli trzy kondygnacje. I były wszędzie: toalety i był gabinet dentystyczny i y:: nawet były maszyny do szycia i kuchenki z pieka:rnikami. Uczyliśmy się gotować zupy, piec ciasta, jak byłam w czwartej klasie. Szyć ma maszynie:. Sobie pierwszą miniową
P1: [Mhm.
PE: taką mini spódniczkę uszyłam sama na maszynie w szkole. Także mamusia by nie pozwoliła, ale jak w szkole to mogłam uszyć na stopień ((wesoło)). No i później ją nosiłam, także… M:: pamiętam także, że była czerwona w czarne takie ciapki, no i:: taka była króciusieńka, śliczna, y: a y::, i pamiętam, że materiał sobie na nią sama kupiłam (.) z oszczędności ze skarbonki. No: i taka byłam nią zawsze zachwycona, nosiłam, taka była króciutka, a wtedy mamusia zabraniała, no miałam, nie wiem, może jedenaście lat, to
P1: [Mhm.
PE: Nie wolno było mini spódniczki nosić, a ja jedną miałam…
P1: [Ale w ogóle
PE: [Mhm.
P1: czy w szkole? Jak pani to ocenia?
PE: [Nie, to znaczy, moja mama też w domu, nie pozwalała w ogóle. Myśmy miały wszystko, spódnice takie powyżej kolan tak z 8 cm, a nie taką mini, że tylko, tylko >króciutką<, ale jedną taką miałam, bo sama uszyłam, no to mamusia musiała się zgodzić.
P1: Mhm.
PE: No:! Także: właśnie tak, poszłam do szkoły:. Wcześniej znałam tę szkołę ponieważ tam mamusia uczyła polskiego: i: czasami
tak, jak chodziłam jeszcze do przedszkola, y czyli tak w roku ‘60, ‘61, jak chodziłam do przedszkola czasami (.) mamusia musiała zostać, y były takie dni, że mamusia po lekcjach zostawała jeszcze w=bibliotece (.) szkolnej i wtedy jak już, o 3:00 kończyła
P1: [Czy jakiś dyżur był?
PE: To znaczy jako polonistka miała tam dodatkowe godziny. Sama
P1: [Aaa…
PE: sobie brała, żeby sobie
P1: [Jasne…
PE: Dorabiała po prostu. Y:: >bo tam była tylko jedna bibliotekarka<, no i polonistki też pomagały
P1: [Mhm.
PE: tam przy wypożyczaniu książek po południu, żeby ona… Y: bo też jej godzin pracy nie starczało, a uczyliśmy się na 2 zmiany, y:: także… I to jak kończyło się, jak jeszcze chodziłam do przedszkola i kończyło się przedszkole to mamusia wysyłała po mnie dwie uczennice z 7 klasy. Takie to one chyba były rocznik ‘48, i one przychodziły po mnie i zabierały mnie do szkoły i siedziałam na końcu klasy i rysowałam, a mamusia jeszcze uczyła, a potem szłyśmy do biblioteki i tam w bibliotece siedziałam z mamusią, aż skończyła pracę.
P1: Mhm.
PE: W do=znaczy miałam starsze rodzeństwo: brata, pięć lat starszego i siostrę, dwa lata starszą, ale: oni: byli bardziej samodzielni i chodzili na pierwszą zmianę… I
P1: [Aaa jasne…
PE: po prostu, y::, wracali sobie do domu po szkole i czekali na mamusię. A ja, że byłam malutka, tam miałam pięć lat, no to y::, to właśnie musiałam zawsze u mamusi zawsze jeszcze siedzieć pod koniec szkoły, y:, pod koniec lekcji. Także tak było, także ja doskonale znałam ten rocznik ‘48, ‘49, tych uczniów doskonale znałam, bo ja ciągle w tej szkole siedziałam tak popołudniami, jak tam trzeba było dłużej zostać. Ale: y jak poszłam do pierwszej klasy, miałam iść do klasy A. Tam w klasie A były wszystkie dzieci nauczycielskie to, to y, to stomatolo:gów, to lekarzy, takie, taka była klasa dobrana
P1: [ ()
PZ: [Mówiłem…
PE: I m:: y:: było kilkoro dzieci nauczycielskich. Y:: To była taka klasa, gdzie y::, właśnie y::, dobrane były dzieci. Mało, reszta to były takie dzieci z okolicy tam, y:: z okolicy szkoły, ale głównie: były dzieci tak dobrane w tej klasie. I ja miałam też do tej klasy chodzić. I y: ta klasa chodziła zawsze na 8:00 (.) przez wszystkie osiem lat. I y:: m: y:: tam y: razem byłam
P1: [Myśli pani, że to było związane jakby z pewnym przywilejem? Y::
PE: [Tak, tak!
P1: [Aha.
PE: No tak, dlatego, że y: na drugą zmianę chodziły dzieci, gdzie y: matki nie pracowały
P1: [A:: jasne.
PE: [I były z rodzin prostych raczej, nie wykształconych
P1: [Jasne
PE: [także… No, ale y:: wtedy moja mama, w tym samym roku dostała wychowawstwo w czwartej klasie i ta czwarta klasa chodziła na 11:00 (.) do szkoły.
P1: Mhm.
[00:06:12]
PE: W związku z tym y:: ja zostałam przeniesiona do klasy B. A do tej klasy A trafiła moja najlepsza koleżanka, z którą miałyśmy razem siedzieć no i ja zostałam sama, bez koleżanki w klasie B. No, a ta klasa B chodziła też na 11:00 lub na 11:30, więc po prostu razem z mamusią wychodziłam rano do szkoły: i:: y: później po południu razem wracałyśmy. To mamusi pasowało, bo: tak, jakbym poszła na 8:00 to bym od 12:00 do gdzieś tam 15:30 siedziała sama w domu, no to byłam za mała na to.
P1: Mhm.
PE: Y: No i:: raz miałam , że m: poszłam do tej swojej najlepszej koleżanki się bawić y przed lekcjami. Poszłam, bawiłyśmy się, bawiłyśmy i wróciłam do domu:, chce iść do szkoły, a tu godzina 12:00. Okazało się, że prze::gapiłam początek lekcji. Po prostu tak się zabawiłam z nią, no:, ona y:, no nie pamiętam czemu ona tego dnia w szkole, bo ona powinna być na od 8:00 do 11:30, a ja powinnam być od 11:30 do 15:30, a:le jakoś przegapi, y:: zabawiłam się z nią, bo ona nie była tego dnia w szkole. I: potem przyszłam do domu, 12:00 godzina. No to już y:: nie pamiętam, czy w ogóle poszłam wtedy jeszcze do szkoły czy już nie, ale jak moja mama wróciła ze szkoły to strasznie na mnie nakrzyczała i powiedziała, że y: już, jestem dopiero w pierwszej klasie, mam siedem lat, a już chodzę na wagary, a ja nie wiedziałam co to są te wagary i tyle razy padło słowo wagary, a ja nie wiedziałam co to znaczy. Także ((wesoło)), mhm, czułam skruchę, oczywiście, no bo tak się wspaniale bawiłyśmy i było tak super, że zapomniałam o tej szkole całkiem, ale tak to zawsze chodziłam i byłam y: raczej obowiązkowa. Tylko, że w szkole było strasznie nudno. Ja byłam takim bardzo energicznym, żywym dzieckiem, któ:re: oczekiwało, że w szkole będziemy się więcej ruszać, bie:gać, coś robić, chodzić, a tymczasem musiałam na siłę siedzieć w ławce i dla mnie to była męczarnia:, no bo musiałam w tej ławce ciągle siedzieć. Więc np. jak pani nam kazała pisać trzy linijki „o”:, to ja bardzo szybko to „o” napisałam, niekoniecznie równo, bo to nie miało znaczenia, napisałam to „o” gęściutko (.) i: potem, ponieważ dzieci jeszcze pisały i pisały, to było nudne, więc dorysowałam wszystkim tym „o” kropeczki jako oczy i: uśmiechnięte buzie. Wszystkim ((wesoło)). Trzy linijki, także pani na mnie nakrzyczała, że tak nie wolno, bo to jest szkoła, a nie zabawa. No, ale ile można siedzieć w bezruchu jak ja już wszystko zrobiłam, a dzieci nadal się grzebały. z tym pisaniem. No to było nudne, po prostu. Więc takie rzeczy robiłam, właśnie (.) zawsze coś wymyślałam i robiłam dodatkowego, bo mi się nudziło, bo wszystko robiłam za szybko i i nie miałam co robić. No i y::, jeszcze w szkole podstawowej miałam problem, (.) że y:: na koniec lekcji już tak czekałam, kiedy będzie dzwonek i kiedy te nudy już się skończą, że:: zawsze zapomniałam posłuchać, co pani zadaje do domu. I nigdy nie wiedziałam co zadane. No i przez siatkę, w sąsiednim domu mieszkał Tomek i:: y: Tomek chodził ze mną do jednej klasy…
P1: [Do tej B?
PE: Tak, do te:j B. I nawet w 7 i 8 klasie siedzieliśmy razem. Niby to za karę, za gadanie, ale w sumie (.) to mi dobrze było z nim siedzieć, bo od razu on wszystko wiedział to ja sobie od niego zawsze spisałam, co zadane i wszystko
P1: [A kara polegała, że chłopiec z dziewczynką?
PE: [Tak, za gadanie to chłopiec z dziewczynką musiał siedzieć w jednej ławce. No i ja siedziałam właśnie z Tomkiem. I y:: a normalnie, codziennie po lekcjach, tak zbliżała się np. godzina 19:00
P1: [Mhm.
PE: to moja mama mówiła, czy odrobiłam lekcje. „NO NIE!”. „A co masz zadane?”. „Nie pamiętam”. „No to idź do Tomka”. I to było tak codziennie, tak chodziłam, chodziłam i w końcu, a oni o 8:00 chodzili już spać i:: mieszkali w jednym, wielkim pokoju, jedną wielką izbę mieli i sionkę tylko. I tam było (.) 3 synów i rodzice. I oni już przed 8:00 to już y: e y:: amerykanki rozkładali, takie potrójne i tam się wszyscy y:: musieli pomieścić na tych łóżkach wszystkich i szli spać. A ja tu przychodzę, oni ścielą już łóżka, bo y: ci rodzice o 4:00 wstawali, bo dojeżdżali do Warszawy na Żerań do pracy i musieli rano wstawać. No i: oni m: ścielą te łóżka, a ja przychodzę: „Dzień dobry, czy jest Tomek?”, „A co się stało?”, „No bo ja nie wiem, co zadane”, no to Tomek mi mówi, co zadane, a ta pani mówi: “No, ale co? Nie byłaś w szkole?”, ja mówię: „Byłam, tylko nie słuchałam co zadanie”. I tak było ((wesoło)) y:, nie wiem do siódmej klasy co najmniej, może do szóstej, później już nauczyłam się, że nosiłam bibułę w zeszycie i na bibule zapisywałam codziennie z każdego przedmiotu, co zadane na koniec lekcji, bo tak mama mnie zmusiła do tego, że mam zapisywać, co zadane, jak nie pamiętam.
P1: Mhm.
Pytająca 2: [A dlaczego akurat na bibule?
PE: No bo, nosiło się wtedy w środku zeszytu bibułę, dlatego, że jak się pisało atramentem to na koniec jak się zapisało linijkę to nie można było zamknąć zeszytu, bo by się odbił na sąsiednich kartkach (.) atrament. Więc jak była bibuła, rozdzielała te kartki, to wtedy w bibułę wsiąkał atrament, a bibuła była taka bezużyteczna, więc można było na niej napisać. To była taka zwykła karta, nie wiem, czy pani widziała bibułę, (.) jak to wyglądało? (0.1) To była normalna, jakby kartka zeszytu.
PZ: ()
PE: [To była
PZ: [(Kojarzysz, bibuła z taką podziemną…) ((wesoło))
PE: [Nie! Albo z krepiną.
PZ: No…
PE: Mm, bo to był, taki jakby bardzo cieniutki filc.
P2: Mhm.
PE: I to się kładło, to było białe i to było wielkości kartki w zeszycie i to się kładło między dwie kartki. Także jak coś się >szybko zapisywało< już na koniec lekcji i y atrament zawsze był mokry, no to się kładło bibułę, zamykało się kartki i wtedy to się y, nie y odbijało na sąsiedniej kartce to co się napisało. I::, a na tej bibule można było coś zapisać ołówkiem np., bo ona była i tak bezużyteczna, to ja na niej ciągle zapisywałam prace domowe. Jak mi się już zużyła to sobie kupowałam następną. I y m: albo się nosiło jeszcze taką liniuszkę też w zeszycie do geometrii. To też można było na niej zapisywać pracę domową. Ona była taka… To było takie, y::, wydrukowane czarne linie w kratkę.
P1: Mhm.
PE: I to po prostu y: w biologii np. trzeba było pisać
P1: [(To się podkładało pod stronę)
PE: w czystym zeszycie. Tak, bez linijek. I wtedy, ja np. ja ze swoim, ja miałam astygmatyzm, o czym nie wiedziałam. I zawsze jak zaczynałam pisać na dole to kończyłam na rogu kartki, bo zawsze strasznie krzywo pisałam. A to nikt nie wiedział dlaczego. Po prostu wszyscy uważali, że niestarannie i tyle. A ja po prostu krzywo widziałam. I ja: zawsze krzywo pisałam, na tablicy też. Jak za, teraz już się nauczyłam po tym już jako nauczyciel, że muszę pilnować, żeby prosto, ale jak byłam mała to zawsze jechałam w górę, na dół, bo po prostu nie wiedziałam tego, że ja widzę inaczej niż inni uczniowie i po prostu myślałam, że po prostu, że ja dobrze piszę, prosto. Potem idę na miejsce, patrzę, ojej! Jak ja pojechałam w górę! Czy w dół, po prostu krzywo
PZ: [Były liniuszki…
PE: I wtedy były liniuszki. I liniuszki się podkładało w zeszycie do biologii, bo tam musiała być karta y:: czysty, jak to? Jak to nazwać, taki papier?
PZ: Gładki.
PE: Zeszyt gładki, taki bez kra, bez linijek.
P1: () to się chyba nazywa.
PE: Mh:m ((potwierdzając)). (0.2) I y: ja miałam taki liniuszek też. I musiałam, żeby równo pisać, to podkładałam i wtedy prześwitywały te linie i się pisało według tych linii i potem jak się przełożyło za następną kartkę ten liniuszek to i tak już zostawało proste pismo na tej kartce.
P1: [Mhm.
PE: I rysowało się dużo obrazków. Tam np. jakąś komórkę czy coś tam się rysowało na biologii. No to też jak był tam ten liniuszek to łatwiej było równe kółko czy kwadrat czy coś narysować, więc to pomagało. I na tym też można było sobie zapisywać leciutko pracę domową. Także ja potem wpadłam na pomysł i zapisywałam pracę domową i już nie musiałam do Tomka chodzić. Ale kiedyś moja siostra, po y:, jak się ze mną sprzeczała to powiedziała: „A ty, żeby nie Tomek to byś nawet podstawówki nie skończyła!”. ((śmiech))
P2: Ale to już powiedziała Pani, jak były większe, rozumiem?
PE: TAK! ((wesoło)) Jak już byłyśmy większe, jak się kłóciłyśmy, bo mieszkałam z siostrą w jednym pokoju i zawsze się o wszystko sprzeczałyśmy, no jak to 2 dziewczyny. No i ona właśnie mi kiedyś tak wypomniała, że ja to gdyby nie Tomek, to bym podstawówki nawet nie skończyła, bo bym nigdy nie odrobiła pracy domowej ((śmiech)). Także.
P2: A dlaczego prac domowych nie zapisywało się właśnie w zeszycie tylko: na:: liniuszkach?
PE: M: e:, to znaczy w ogóle, to tylko się pisało to y:, co należało napisać, czyli: i jakąś notatkę, którą pani albo skądś przepisaliśmy, jakieś zdania przepisane z tablicy, ale już pracy domowej się… Samemu się nic nie notowało. Zeszyt to był takie…
P1: [ ()
PE: Musiał być , tak? Nie wolno na nim było nic notować. Tak, o, sobie np. na rogu zapisać pracę domową czy coś. Nie wolno było. Więc ja notowałam właśnie na albo na tym liniuszku. Na czymś innym. Albo czasem nosiłam w zeszycie jakąś wolną kartkę, która mi została w innym zeszycie i tam jak skończył się zeszyt, wyrwałam
P1: [Mhm.
PE: to potem sobie to nosiłam. Także, zawsze, na własne notatki to nosiłam dodatkowe kartki. A w zeszycie wolno tylko pisać było to, co pani powiedziała, to co podyktowała.
PZ: (Mnie np. pani z matematyki mówiła: „Zrobić zadanie 5, 8 i 9”. I to trzeba było zapamiętać bądź zapisać, bo się) ()
PE: [Po książce też się nie mazało.
PZ: [()
PE: [Chyba, że w książce ołówkiem, ale jak się nieraz nie miało ołówka. No to y: wtedy można było zaznaczyć, ale potem=trzeba=było odszukiwać w domu, trzeba było mieć kartkę w książce, żeby wiedzieć, na której to stronie było
PZ: [Tak.
PE: więc łatwiej było zapisać na czymkolwiek, a potem w domu już wiedzieć, co było.
PZ: [A potem pisało: „praca domowa”.
PE: [Tak. Musiał być.
PZ: [Zadanie pierwsze i się…
[00:16:00]
PE: [Tak i koniecznie musiała być odpowiedź do tego, do każdego zadania. Y: wynik, odpowiedź słowna
PZ: [Tak i odpowiedź.
PE: [Właśnie, pisało się du, dużo się wtedy pisało w porównaniu z dzisiejszym pisaniem. Nie, nie było takiej możliwości, że y uczeń ma dzisiaj ćwiczenie y: w:…
P1: [W zeszycie ćwiczeń prawda?
PE: Ćwiczenie, no… Powiedzmy w ćwiczeniówce. Ma ćwiczenie i ma wstawić tam dwa wyrazy, tak? I on zamiast y: My wtedy przepisywaliśmy całe zdanie do zeszytu, wstawiając te dwa wyrazy i się je podkreślało, że to są te wstawione. Natomiast uczeń dzisiaj to pisze: słowo, przecinek, słowo i wcale całego zdania nie przepisuje. Czyli wtedy pisało się więcej. I na przykład ja miałam y:: tylko zawsze czwórkę z polskiego y: do klasy trzeciej włącznie. Dopiero od czwartej klasy miałam piątkę, dlatego że dopiero od czwartej klasy nauczyłam się równo, starannie pisać. A przedtem pisałam szybko i byle jak, bo byłam niecierpliwa
P1: [Tylko z tego powodu?
PE: Ta:k. I z tego powodu nie mogłam mieć piątki, mimo że wiedzę miałam… No tam właściwie byłam tak jedną z najlepszych uczennic w klasie, a:le z powodu pisania, nigdy nie mogłam mieć piątki. Z matematyki też. Mimo, że zadania wszystkie rozwiązywałam samodzielnie, do matury, nawet na maturze wszystkie zadania rozwiązałam sama, samodzielnie, bez ściągawek. Po prostu (.) nie byłam tam jakimś nadzwyczajnym matematykiem, ale samodzielnie potrafiłam rozwiązać zadania. A mimo to nie miałam piątki, bo brzydko pisałam w zeszycie. Także zapis
PZ: [(Że pani nie raz pisała… np.)
PE: [Tak. Pisz starannie.
PZ: [Na przykład, że niestarannie powiedzmy czwórkę no i wszystko było dobrze, ale niestarannie napisane i to nie można było…
PE: [I już, i już nie było piątki.
PZ: Nie było.
P1: Bo y:: znaczy tym, że przywiązywano wówczas wielką wagę do schludności zeszytów, to ja nie jestem zaskoczona, ale (.) z tego, co ja , bo bardzo często podkreśla się… Znaczy, że jednym z kryteriów ważnych oceny była ortografia, ale już za niechlujne pisanie raczej nie obniżano stopni, a
PZ: [W latach 60-tych obniżano, musiało być ŁADNIE napisane.
PE: U mnie w klasie też tak było. Ja na przykład jeżeli prowadziłam zeszyt brzydko i y: jakiś nauczyciel zapowiadał, (.) że za tydzień SPRAWDZA ZESZYTY i wystawia oceny z zeszytów. To ja siadałam w domu i przepisywałam zeszyt.
P1: [Aha
PE: Przepisywałam, jeszcze podkreślałam na kolorowo tematy, tam jakieś szlaczki, jakieś coś tam. To, co wszystko trzeba było to robiłam pięknie
PZ: [Ta:
PE: od nowa i zanosiłam. Ja na przykład y: właściwie bazgrałam w szkole, w początkowych y: latach nauki i: na koniec roku to przepisywałam dużo zeszytów. Siadałam wieczorami, pisałam, przepisywałam, zanosiłam zeszyt i wtedy dostawałam piątkę z zeszytu i już mogłam mieć wyższą ocenę na koniec roku
PZ: [To była dodatkowa ocena, z zeszytu była.
PE: mimo że… Mimo, że... Oddzielna była ocena z zeszytu, oddzielna. A mimo, że z wiedzy to miałam tak ze wszystkiego piątki, bo tam jednak… Mimo, że się kręciłam na lekcjach i nie słuchałam, ale coś tam umiałam, to jednak piątki dostawałam. No i pewnie i zdolna byłam, bo tam jak już słuchałam na lekcji, to ze słuchu dużo wiedziałam i nie musiałam tam za bardzo doczytywać, bo też nie lubiłam czytać, jak byłam mała. M:: Czytanie też dla mnie było taką katorgą. Y: może też dlatego, bo ja dopiero okulary sprawiłam sobie jak miałam 19 lat, pierwsze. A tak to nie miałam okularów i ja…
P1: [Aha i pani pierwszy okular to tylko regulował astygmatyzm pani, tak?
PE: [Tak i ja po prostu… Ponieważ ja krzywo widziałam, to ja jak czytałam to musiałam sobie do każdej linijki podkładać zakładkę i dopiero czytałam, bo inaczej czytałam inne linijki. Ja po prostu nie… Najgorzej było ze mną rozpoznać, która jest linijka następna, po prostu tego nie widziałam, krzywo widziałam i tyle. I właśnie, w związku z tym (0.1) Y: było tak, że ja nie cierpiałam czytania, bo czytanie było dla mnie udręką. Ja:, nikt nigdy nie wiedział, że… No, przecież jak mi oczy sprawdzali u lekarza…
[00:20:00]
PE: Była taka pani doktor, miała chyba blisko 80 lat, u nas w szkole i: chodziło się do niej raz na rok, ona sprawdzała oczy, no ale ona sprawdzała z daleka: „No widzi?”, „Widzi”. Ja do dzisiaj doskonale widzę z daleka numer tramwaju czy autobusu, a po prostu y:: jak (.) czytałam, to po prostu widziałam źle z bliska, bo widziałam krzywo (.) i to był dla mnie problem z czytaniem, i ja nie lubiłam bardzo czytać. Ale miałam też taką koleżankę, która mi na przerwach, jak się nudziłyśmy to opowiadała y:: tak: , >bo ona wszystko, na wszystkie przedmioty umiała zawsze< i ona mi opowiadała. I ja jak ze słuchy wysłuchałam jej, to potem mogłam być odpytana i tak jakby się nauczyła w domu ((wesoło)), wszystko wiedziałam, co powiedzieć. Natomiast, czytania to nie lubiłam i y: uczyć się z czytania też nie lubiłam. Po prostu… No bo czytanie było dla mnie trudne, ale… Mówię, stopnie miałam dobre, bo tam na lekcji coś usłyszałam, to pracowałam, brałam udział w lekcji, no tak że... M:: y: w sumie, (.) co jeszcze jest ważne, że y: nauczyciele… Mieliśmy do czwartej klasy jedną nauczycielkę, która nas uczyła wszystkich przedmiotów. Ona mówiła zawsze głośno, wyraźnie, mówi, zawsze tak była przygotowana, miała tak całą jednostkę lekcyjną dobrze opracowaną, konkretnie, stąd dotąd. Y:: ze mną do klasy chodził też jej syn, ona y: była naszą wychowawczynią i ona była zawsze taka konkretna, wymagająca. Y:: dużo wymagała, mówiła krótko, konkretnie, taka... Y: właśnie to się mi w niej >podobało<, że nie była… Na przykład ja nie lubiłam później już nauczycieli, którzy mówili takim miękkim, cichym, rozlazłym głosem i byli tacy niekonkretni, bo mi z tej lekcji nic nie zostawało w głowie. Po prostu ktoś tak całą lekcję miałczał, miałczał i nic mi z tego nie zostawało. A jak miałam nauczyciela, który mówił głośno, konkretnie konkretne informacje podkreślając, co ważne. Na przykład miałam taką panią od historii, panią Kowalik, która jak się y zafascynowała jakąś epoką w historii, to prawie KRZYCZAŁA całą lekcję. Tak mówiła tak dobitnie i tak, ale naprawdę interesująco, i ja z jej lekcji wiedziałam wszystko i: się w domu historii w ogóle nie uczyłam, tylko to, co ona powiedziała. Bo do mnie trafiało, trafiała intonacja, zaakcentowanie ważnych informacji, to właśnie (.) mi się to bardzo podobało. I właśnie zawsze lubiłam takich nauczycieli, którzy mówili konkretnie. Krótko, konkretnie, prosto, wiadomo o co chodzi, cały materiał przekazany, praca domowa zadana i:: u takich nauczycieli umiałam najwięcej i miałam najlepsze stopnie, tak że… M: a:: właśnie rzadko miałam takich nauczycieli, którzy byli tacy, że y:: jak to powiedzieć, ani przed nimi ani za nimi. Lekcja szła, tak się ciągnęła, nic się nie działo. Ja nazywałam takich nauczycieli flaki z olejem, bo dla mnie to takie było, że… No nic się nie dzieje, nic nie robi, lekcja zmarnowana a ja wychodzę i nic nie umiem. No to takie (.) bez sensu. Ale czasem się tacy zdarzali, chociaż właśnie w mojej szkole było takich mało.
P1: To pani miała taki dość świadomy stosunek do tej edukacji, jak na osobę w podstawówce. To znaczy, że pani m: miała pewne, konkretne oczekiwania wobec nauczycieli?
PE: [Tak.
P1:To się chyba nie często zdarza w tym wieku?
PE: Tak. Ja po prostu wiedziałam czego chcę, wiedziałam co mnie interesuje
P1: [()
PE: wiedziałam czego nie lubię. Właśnie y: może to też mi pomagało mieć bardzo dobre oceny, właśnie dlatego, że m: wiedziałam czego oczekuję (.) y:: w danej chwili. Na przykład miałam panią od biologii, która bardzo konkretnie prowadziła lekcje i naprawdę ja z jej lekcji to zawsze wiedziałam wszystko i nie było dla mnie problemem. Ale ona mówiła… Y:: dziwnie mówiła. Na przykład y::: mnie… Jak to powiedzieć? Zamiast mięśnie to mówiła mnięśnie, tak „MN” wszędzie pakowała, gdzie nie było trzeba nawet. A znowu ja byłam w domu ciągle strofowana jak coś powiedziałam niepoprawnie, bo moi rodzice tak ciągle ma być po Polsku tak pięknie. No i właśnie jak ona zaczynała… Zamiast „miasto” to „mniasto”, no właśnie tak ciągle to „MN” mówiła, nie wiem skąd ona była, gdzieś spod Nasielska chyba. W każdym razie to od razu się słyszało w akcencie, że nie była z Legionowa tylko, że skądś się sprowadziła. No i właśnie…
P1: [A uczniowie się z tego śmiali, wie Pani?
PE: Nie wiem, ja tego nie pamiętam czy… Chyba nie, bo w ogóle to nie było kiedyś tak, że y: na lekcji cokolwiek się robiło tak, żeby się śmiać z nauczyciela, bo (.) była dyscyplina i był szacunek. I: nie było tak, że ktoś się mógł z kogo śmiać. Można było na przerwie powiedzieć „A bo ona to i to powiedziała”, jak już na przerwie tam dzieciaki między sobą, ale na lekcji nie. Na lekcji nauczyciel to był autorytet i...
[00:25:00]
PE: M:: w mojej klasie dzieciaki były raczej z rodzin . Głównie rodzice pracowali albo Polfie Tarchomin na Że albo m: w FSO, bo to tak z Legionowa to tam 10 minut dojazd był, właśnie do tych zakładów
P1: [Czyli to większość to już były raczej rodziny robotnicze?
PE: Ta:k i tam (.) była też… No jeszcze tam w fabryce konserw, też na Żeraniu y: niektórzy pracowali, ale to głównie byli: tacy ludzie. No y:: jeden chłopak y z naszej klasy miał tatę prawnika, to on, właśnie on siedział z synem tej naszej wychowawczyni, w jednej ławce, (.) bo oni się znali od dziecka i razem przyszli do: jednej klasy. Ale tak to byli, byli raczej… M: i::… Dwie koleżanki miały rodziców emerytów, (.) bo y: tak urodziły się, jak mamy miały po czterdzieści ileś lat. M:: to nawet ci rodzice pracowali w Niemczech na przymusowych robotach i później mieli te dzieci później. I właśnie, to dwie mamy przychodziły na wywiadówkę to były całkowicie siwe, takie jak babcie w ogóle. A to właśnie były takie panie, które y: kiedyś… Rodzice y: tych dziewczyn obu poznali się na robotach w Niemczech właśnie i: podczas wojny. Czyli no byli dużo starsi od moich rodziców i mi się zawsze wydawało, że no jak ona ma takich starych rodziców, nie? Ale to były takie przyzwoite rodziny no i te dziewczyny, jedna została lekarką, druga architektem. Takie naprawdę, mimo że ci ludzie byli prości, niewykształceni, no bo oni pracowali tylko całą wojnę, oni się nie kształcili. Ale właśnie m:: te dziewczyny były takie wartościowe. (.) Miały jeszcze starsze rodzeństwo. Ta jedna dziewczynka, która została lekarką miała… Sześcioro ich było w domu i oni bardzo skromnie żyli, bo chyba ten tata miał jakąś rentę. Ja nie wiem, o co chodziło, może jakąś powojenną, to on jeszcze nie mógł pracować i on był na rencie, a mama zajmowała się dziećmi, bo miała sześcioro dzieci. No i oboje siedzieli w domu ci rodzice, nie pracowali albo jakieś takie prace dorywcze czasem ten tata brał. To oni tak bardzo skromnie, biednie żyli. Ale te dzieciaki miały zawsze granatowe fartuchy, białe kołnierzyki, były y:: zadbane i y: ta dziewczynka opowiadała, że u nich na śniadanie to jest zawsze tylko zupa mleczna. Każdy ma zjeść talerz zupy mlecznej i jest śniadanie. Potem na obiad też jakiś skromny jedli, na kolację też jedli skromnie i te dzieciaki wszystkie były bardzo szczupłe. Ale wszystkie dobrze się uczyły i wszystkie sześcioro studia skończyły. Tak że w Warszawie, tak że wydaje mi się, że atmosfera w domu była bardzo taka… Że dzieci były bardzo zadbane. Książki zawsze miały, wszystkie materiały jakie tylko były potrzebne, mimo że bieda była w domu. Tak że (0.1) no… To tak że y:: reszta mojego rodzeństwa, znaczy moich kolegów z klasy to (0.1) chyba jeszcze jedn… Ktoś jeszcze poszedł na studia, więcej to raczej… A, jeszcze była Basia, co prawo skończyła, ale ona skończyła zaoczne. Tak że większość osób…
P1: [Jeszcze jedna dziewczyna?
PE: Y:: jeszcze jedna dziewczyna z klasy (.) i jeszcze była jedna koleżanka Ania, co pedagogikę skończyła. Taką jakąś wczesnoszkolną i potem była wicedyrektorem szkoły w Wieliszewie. A tak, większość osób z mojej klasy skończyło y: liceum lub technikum i to był koniec. Tak, że od razu był ten podział, bo w klasach A więcej osób szło na studia. No i ja poszłam na filologię rosyjską, potem poszłam na filologię angielską. Tak, po prostu lubiłam się uczyć, więc tak sobie studiowałam no i:… Tylko anglistykę studiowałam już pracując, tak że miałam dzieci, już pracowałam. Miałam takie marzenie i:
PZ: [Trójkę dzieci.
PE: Y: troje dzieci jak miałam, tak, bo
P1: [Czapka z głowy.
PE: Jak skończyłam filologię rosyjską, poszłam do pracy jako tłumacz, y: do takiego instytutu naukowego i tam tłumaczyłam m: teksty techniczne głównie. I właśnie y: jak tylko poszłam tam do pracy, to zaczęłam jeździć do metodystów na angielski, tu na Plac Zbawiciela. I jeździłam 3 razy w tygodniu: wtorek, czwartek, sobota. Czyli po pracy jechałam do Warszawy na angielski. Mieszkaliśmy w Sulejówku wtedy i właśnie y: m: potem uczyłam się, uczyłam, w końcu poszłam potem na kurs przygotowujący dla nauczycieli na anglistykę i dwa lata jeszcze chodziłam na taki kurs, w Mińsku Mazowieckim. I potem stwierdziłam, że idę na studia i poszłam na anglistykę.
P1: Pewnie podyplomowe jakieś?
PZ: [Nie, normalne. ()
P1: [Czy zaoczne?
PE: To były studia dla nauczycieli rosyjskiego, którzy chcą się przekwalifikować
P1: [A:::, jasne
PE: na angielski, ze względu na to, że było za dużo rusycystów a już rosyjskiego nigdzie nie było.
P1: [Tak, oczywiście.
PE: A jednocześnie było za mało anglistów, bo wszędzie chcieli wprowadzać angielski, a nikt go nie umiał.
[00:30:05]
PE: Y:: Potem przeprowadziliśmy się z mężem do Łukowa i ja byłam pierwszym anglistą w historii Łukowa
PZ: [()
PE: pierwszym. Tak że po prostu tam kiedyś…
P1: [(Tak, fajnie to wyglądało.)
PE: [No. Tak że nie było kiedyś w ogóle angielskiego (.) w mniejszych miastach, w ogóle. To tutaj Warszawa i okolice to było takie normalne, że wszędzie był angielski, a tam ludzie nie mieli dostępu. Tak że właśnie wtedy się przydał ten mój angielski, uczyłam się przez y: okres studiów, codziennie siadałam do nauki o 20:00 i kończyłam o 24:00. Zamykałam książki i szłam spać, codziennie 4 godziny się uczyłam. Tak że y był to tak ciężki okres dla mnie, bo no ja nie miałam czasu się wyspać, codziennie musiałam się, od 20:00 do 24:00 uczyć. A studia wyglądały tak m:, że pracowałam do godziny 12:00 w południe i potem y: o godzinie 1:00 miałam spod szkoły autobus, i jechałam autobusem na uczelnie.
P1: I to były 5-cio letnie studia?
PE: Nie, to był licencjat, trzyletnie.
P1: A::, trzyletnie.
Pytająca 2: [Ale to były już lata 90., czy jeszcze wcześniej?
PE: To jeszcze… To osiemdziesiąty któryś rok był, zaraz, jak to było? Nie, ‘90, ‘90 może drugi, tak. I w ‘93 chyba zaczęłam, tak.
PZ: [Albo drugim.
PE: Albo drugim. Nie, ‘91 i ‘92 to jeździłam do Mińska na kurs przygotowawczy dla nauczycieli. I tam jechałam w piątek po szkole, (.) po lekcjach i nocowałam na sobotę, i na niedzielę w internacie, przy samym dworcu w Mińsku Mazowieckim. I tam byli nauczyciele z całego województwa i oni tam uczyli się i to wszyscy byli przeważnie rusycyści. I się przekwalifikowywałyśmy na „anglijskij”. Tam mieszkałyśmy po cztery w internacie, pokoju, takim m: dla licealistów. I: właśnie dwa noclegi i do obiadu były zajęcia w niedzielę i wracałam tak na 16:00 do domu. Tak, że to był taki wysiłek. Mąż siedział z trojgiem dzieci sam w domu.
P1: [A o 20:00 pani siadała do p do nauki?
PE: No to y:: w dni powszednie tak. Codziennie, codziennie o 20:00 i codziennie, tak przed 24:00 dopiero zamykałam książki, (.) tak że… A jeszcze w dzień, y:: w dzień uczyłam normalnie na pełny etat, y: obiadów nie gotowałam, bo dzieciaki wszystkie jadły na stołówce, bo już dzieciaki wtedy… No jeden był w przedszkolu a dwoje w szkole, tak że wszyscy… Mąż też się żywił na stołówce, tak że nie było problemu, (.) a:: ja:… Także nie gotowałam, bo ja prosto po lekcjach zaczynałam lekcje prywatne. Taka była prywatna szkoła języka angielskiego, którą sama założyłam i w której pracowałam, dwadzieścia lat (.) pracowałam. Najpierw dziesięć lat w Urzędzie Miasta, a potem dziesięć lat w prywatnym mieszkaniu, w bloku. I:: w tym, czyli całe dwadzieścia lat kończyłam pracę codziennie tak w pół do ósmej wieczorem (0.1) i wracałam do domu to czasem dzieci spały, a czasem jeszcze nie, to kładły się spać. I tak wyglądało moje życie przez dwadzieścia lat. No ale dzięki temu nasze dzieci, no miały możliwość… Czy jeździliśmy latem za granicę, czy zimą na narty. Zapewnialiśmy dzieciom tak, żeby miały i lekcje dodatkowe:, no chodziły wszystkie do szkoły muzycznej. Znaczy nie wszystkie do końca ((śmiech)), bo dwie dziewczyny, dwie dziewczyny u nas chodziły do końca do szkoły muzycznej. Bo Kasia zrezygnowała w szóstej klasie w lutym, a powinna była w czerwcu już kończyć szkołę muzyczną. A: Adrianna właśnie skończyła, tak że obroniła i ma ukończoną szkołę muzyczną. A chłopcy to grali (.) po dwa lata chyba tylko, a potem im się nie chciało i tyle. Ale dbaliśmy o to, żeby wszystko mieli to, co chcą. Zajęcia sportowe:, zajęcia z muzyki, ale…
PZ: [Angielski dusiliśmy nawet.
PE: No angielski to mieli u mnie, wszyscy troje musieli chodzić do mnie na grupy odpowiednie wiekowe i wszyscy uczyli się angielskiego, i nasze dzieci, y: wszystkie, w tej chwili można powiedzieć, że wszystkie, mówią swobodnie po angielsku. Co bardzo mnie cieszy i widać tą moją naukę, mój wysiłek, że ja tyle, tyle w to wkładałam trudu. Najstarszy syn, to kiedyś w piątej klasie powiedział, że nie będzie się uczył angielskiego, to książką po głowie dałam. Wiem, że to niepedagogicznie i nie było mocno, ale potem już wiedział, że ma się uczyć i tyle ((śmiech)). Tak że dbaliśmy o edukację. No i właśnie, wracając do szkoły podstawowej. (0.1) Więc, ja w szkole podstawowej, y:: jak chodziłam do szkoły podstawowej to brat mój, brat był najstarszy i on uczył się już w liceum angielskiego.
[00:35:00]
PE: I on przychodził do domu i (.) każdą lekcję ze mną przerabiał. I ja… Nie wiem, w której ja klasie wtedy byłam, może w szóstej… Nie, jak on był w pierwszej liceum, to ja byłam w czwartej albo w piątej, no o pięć lat młodsza byłam. I m: on ze mną każdą lekcję przerabiał, tak lubił uczyć tego angielskiego. No i właśnie ja:, po tym jak poszłam do liceum to ja bardzo dużo już umiałam dzięki temu, bo on mnie nauczył. A jak ja poszłam do liceum i zaczęłam się uczyć angielskiego, to zaczęłam uczyć swojego tatę. Po każdej lekcji angielskiego, jak wracałam do domu to on musiał wszystko po mnie powtarzać. I: y: mój tata jak wracał z pra:cy, był zmęczony, leżał sobie na tapczanie, a ja y koło niego siedziałam po turecku na dywanie i (.) uczyłam go, po kolei mu tłumaczyłam a on musiał powtarzać i się strasznie z tego śmiał. Ale to była dla mnie zabawa, a jednocześnie jak się okazało lubiłam uczyć angielskiego.
P1: [A to była pani bardziej inicjatywa niż taty?
PE: [TAK, TAK. A mój tata po prostu leżał, odpoczywał i było mu wszystko jedno tam. Dziecko chce się uczyć, niech się uczy, był tolerancyjny taki. Raczej to nie było tak, że on się chciał uczyć, ale to było śmieszne, bo on coś tam umiał i potem powtarzał i dobrze mówił. Tak że najpierw brat uczył mnie, potem ja uczyłam tatę, tak że… I: jeszcze jak byłam w siódmej klasie, bardzo lubiłam Pana Tadeusza. I: nauczyłam się… Nie, całej pierwszej księgi to nie, ale bardzo dużo, bardzo dużo się nauczyłam, tam ileś stron. I też uczyłam się, siedziałam na dywanie koło tapczanu i uczyłam tatusia. I tatuś musiał ze mną powtarzać na pamięć tego Pana Tadeusza, linijka po linijce. I str, bardzo dużo umiałam, no: nie wiem, ile tam, m:oże 70 stron to nie, ale jakoś tak dużo, naprawdę tego dużo było. I: strasznie to lubiłam, że tak się uczyłam całymi zdaniami na pamięć, lubiłam się uczyć na pamięć po prostu, sprawiało mi to przyjemność. Wierszy się chętnie uczyłam, tak że y: m:…
P1: A pani E., a pamiętam pani swój pierwszy dzień w szkole? I w ogóle przygotowania jakie były szkolne w domu? Co to w pani domu w ogóle znaczyło pójście do szkoły, to było jakieś wa:żne wydarzenie?
PE: M:: dla mnie 1 dzień września, co roku to było y: pod tym względem wielkie przeżycie, że moja mama co roku przygotowywała akademię na 1 września i ja musiałam, co roku mówić wierszyk do mikrofonu, dla całej szkoły. Stało tam z pięciuset uczniów a ja tam nie wiem, pierwsza, druga klasa, taka mała byłam, wychodziłam i recytowałam do mikrofonu wiersz ((śmiech)). I to co ROKU, to aż do ósmej klasy taka biedna byłam, zawsze musiałam mówić. Bo siostra moja za nic by nie powiedziała a ja, że byłam śmiała to mamusia mi kazała zawsze wierszyki recytować.
P2: A jak jeszcze pani właśnie nie poszła do szkoły, kiedy była jeszcze dzieckiem, które nie jest w wieku szkolnym to jakie miała pani wyobrażenia o szkole? Cieszyła się na pójście do szkoły, czy…?
PE: Pewnie. Liczyłam na to, że tam będzie wesoło, że coś się będzie działo. Jak chodziłam z mamusią na te lekcje, tak jak po przedszkolu chodziłam z mamusią na te lekcje i widziałam, że tam oni y… Taki był Zając, na ostatniej ławce siedział i ten Zając zawsze… W ogóle to go tak przezywali Zając, jak on się nazywał to nie pamiętam, to taki był pseudonim jego. To był taki wysoki, chudy chłopak, który ciągle coś broił i się kręcił. I ja jak siedziałam na końcu klasy, to zawsze siedziałam koło niego gdzieś tam blisko. On siedział tam, na przykład ja siedziałam w środkowym rzędzie to on z prawej strony i on zawsze coś rozrabiał. I mi się wydawało, że w szkole to jest tak fajnie, bo można się powygłupiać, nikt nie widzi, nikt nie pilnuje. Tak że niekoniecznie miałam takie podejście, że koniecznie się chciałam uczyć i być grzeczna. Nie, ja po prostu myślałam, że w szkole będzie ciekawiej, bo siedzenie w domu to raczej jest nudne. W przedszkolu to się nic nie robi, to ja chciałam tak żeby coś się działo. Tak że czekałam, że i na lekcji się coś będzie działo, i że czasami się powygłupiam, i że będzie tak wesoło. Nie lubiłam tylko siedzieć, no nie lubiłam siedzenia w ławce. Jak już dochodziło te 45 minut do końca to ja tak się cieszyłam, że zaraz będzie dzwonek, że wylecę. I biegałam po korytarzu. No i później, nasz syn młodszy później, przez całą szkołę podstawową biegał po korytarzu i ja mówię: „No po mnie to ma” ((wesoło)).
P1: A na lekcjach tak, wychodziła pani pod jakimś pretekstem? A nie, na przerwach?
PE: [Na przerwach. Na przerwach, ale… Bo on chodził do szkoły, już minuta po siódmej był pod szkołą
PZ: [Pierwszy…
PE: i czekał aż pani sprzątaczka otworzy szkołę i biegał po korytarzach. ((śmiech))
P1: Czyli żeby się wyżyć z tego, co pani mówi?
PE: I ja też tak miałam, ja biegałam po korytarzach jak byłam mała, na wszystkich przerwach. To nie to, że stałam potulnie, gdzieś pod ścianą. Dopiero może w ósmej klasie czy tam w siódmej, a tak to biegałam po korytarzach. Biegałam, bo ja musiałam się wybiegać, ja nie mogłam siedzieć, mnie to denerwowało.
[00:40:00]
P1: [A jeśli chodzi o pani oczekiwania wobec szkoły to szkoła je spełniła przynajmniej częściowo, czy…? Pamięta pani te pierwsze dni w szkole?
PE: [To znaczy… Nie, no: y:: w szkole mi się podobało: i zadowolona byłam z chodzenia do szkoły. Nauczyłam się tam dyscypliny, wymagań, więc to też było dobre. No y:: byłam bardzo pilnowana, więc jak wracałam do domu a coś tam mamusia się dowiedziała, że coś tam powiedziałam czy zrobiłam, to na mnie nakrzyczała. I: może dzięki temu wyrosłam na porządnego człowieka, bo ja jakbym nie była bardzo pilnowana, to może bym na jakiegoś łobuziaka wyrosła, bo byłam bardzo żywa i taka (.) no. u nas był w szkole taki stary dyre, kierownik. To się nazywał wtedy kierownik, nie dyrektor i (.) on (.) był… Nie wiem ile miał lat, 73, no takiego. W każdym razie był sta… Zaraz, umarł w ‘68 (0.1) a:: jego koledzy brali udział w powstaniu, czyli y:: ile on mógł mieć lat? >No około<, pod 70 na pewno. I on takim był staruszkiem, mały, łysy taki staruszek, jeździł na rowerze, który miał takie dziwne, taką dziwną kierownicę jak rogi barana, nie wiem, taką dziwną.
PZ: [BYŁY TAKIE ROWERY.
PE: [No i on jeździł takim starym, chyba przedwojennym rowerem i jak przemawiał na: różnych apelach, to ręce mu się trzęsły, tak przeżywał. I on żył tą szkołą, on nigdy nie poszedł na emeryturę, on do końca aż umarł tak pracował. Muszę zobaczyć na pomniku ile lat on żył, bo już nie pamiętam. był tak zaangażowany w szkołę i on tak jak mówił, to tak przeżywał, tak… No naprawdę ta szkoła to było całe jego życie. I najpierw był jeden długi i szeroki budynek. On potem dobudował w bok, tam jeszcze były 3 klasy i gabinet lekarski i sekretariat. A potem jeszcze dobudował łącznik, salę gimnastyczną i dopiero tę pracownię, i ten budynek się zrobił taki w podkowę, wokół cały m:: no. A przed nim było ogromne boisko, tak że ta szkoła m::…
P1: [Pośrodku podkowy tak?
PE: Tak.
P1: Na dziedzińcu jakby?
PE: I: tutaj… To znaczy było tak, był ten duży stary budynek, drewniany, który on otynkował. I na nim była wielka tablica wszystkich byłych uczniów tej szkoły, którzy zginęli w powstaniu warszawskim. Taka czarna tablica była.
P1: A pamięta pani kiedy ona była odsłonięta?
PE: No jeszcze ja chodziłam do szkoły, byłam może w szóstej albo w siódmej klasie. Czyli gdzieś to był rok ‘68, (0.2) nie wiem, no dawno. Bo to jeszcze było za czasów jak ja byłam w podstawówce, (0.1) nie pamiętam. W ‘70 ja poszłam do liceum, to może był ‘69, no w każdym razie… Mamusia to by wiedziała, ale moja mama akurat już, teraz będzie 2 lata jak nie żyje. A ona to wszystko tak świetnie pamiętała, całą historię szkoły, bo tam całe życie pracowała, to dla niej to było wszystko takie ważne.
P1: Do emerytury, tak?
PE: Tak. No i: właśnie (.) tak że był ten wielki budynek i tam był , bardzo szeroki korytarz, a po obu stronach były bardzo duże klasy. I na końcu były dwie klasy i potem tu skręcał, był łącznik i tu były 3 klasy i y: gabinet lekarski. A potem tu był sekretariat i łącznik, sala gimnastyczna wielka i te pracownie. I najpierw ten budynek był tylko jeden. On dobudował ten drugi, potem dobudował łącznik i salę gimnastyczną, a na koniec jeszcze tę pracownię. Tę pracownię jak już dobudował, to już i zaraz zmarł.
PZ: Ilu uczniów było w klasie u ciebie?
PE: U mnie w klasie, y:: no zmieniała się liczba uczniów co roku, ale łącznie do mojej klasy chodziło 53 osoby. Tylko że: było tak. Na przykład ktoś przybył od czwartej klasy, a w trzeciej ktoś tam się wyprowadził do Warszawy na przykład. Bo też tak było, że dużo rodziców dostawało z FSO czy z Polfy Tarchomin, dostawali mieszkania (.) w Warszawie, bo tutaj mieszkali w takich kwaterunkowych, jedną izbę mieli. I potem jak dostawali mieszkanie, to wyprowadzali się do Warszawy i dzieci zabierali, tak że przechodziły te dzieci do Warszawy. A:le y: tak że u nas, no tak czterdzieści parę osób to było zawsze na raz w klasie, tylko że z tego tak jak mówię. To tak to jak robiliśmy spis uczniów, tak sobie przypominaliśmy z kolegami, z koleżankami, to właśnie wyszło, że pięćdziesiąt trzy osoby chodziło łącznie do mojej klasy. Tylko na raz, na zdjęciu nigdy tyle nie było.
P2: A jak wyglądały relacje w klasie? Wszyscy byli zgrani, kontaktowali się ze sobą, czy były jakieś grupki, na przykład w ramach tych…?
PE: [Grupki były. Grupki były, ale
[00:45:00]
PE: Grupki były. Grupki były, ale dzieciaki były i… No była jedna taka grupka, gdzie była grupka takich łobuziaków. Kilku takich chłopaków, którzy mieli takie y: bardzo żywe charaktery i oni y: m:: tam dużo biegali, skakali, w sporcie brali udział, rozrabiali, jakieś kawały robili nauczycielom. Ale to była mała grupka tych osób, a przeważnie tak to były takie grupy, tam dziewczyny to po kilka trzymały się razem, chłopcy tam też po kilku tam się trzymali. Ale: nasza klasa nie była zgrana, m:: tak no nawet, nawet teraz po latach, jak się tam co parę lat spotkamy, to widać, że przychodzą tylko, przychodzi tylko kilka osób. Że tak nie jest, że dużo osób chciałoby się spotkać. Są osoby co mieszkają w Legionowie czy w Warszawie, czyli w sumie mają blisko i mogłyby na takie spotkanie co 5 lat przyjechać i się zobaczyć, a po prostu nie widzą takiej potrzeby. Więc myślę, że to tak… M:: znaczy tak, nie było takiego , napuszczania na siebie, tylko po prostu no staraliśmy się tam w miarę y:: być tolerancyjni i tak w miarę się wspierać. Y: jedną miałam koleżankę, co mi kiedyś podpowiedziała z matematyki, pamiętam stałam na, pod tablicą i ona mi podpowiedziała, tam zabrakło mi jakiegoś słowa do jakiejś definicji. Tak że ona mi tam ruszyła ustami, ja już słowo załapałam i dalej wiedziałam o co chodzi, tylko tam powiedziałam. Ale właśnie raczej mało było takich osób żeby jedna drugiej podpowiedziała. Raczej każdy chciał być lepszy, każdy chciał być dobry. M:: no tam y:::… No czasem ktoś tam ze mną chciał usiąść na jakąś klasówkę, że tam ode mnie sobie coś tam zobaczy, co ja piszę i tam sobie napisze, wydaje mi się, że… A! I na przykład było skarżenie w klasie. Nauczyciel zawsze doskonale wiedział, co się w klasie dzieje na bieżąco. Tak że to inaczej niż w dzisiejszych klasach, gdzie nauczycielowi się nic nie mówi, tylko właśnie wtedy, wtedy y: latały dzieciaki i skarżyły. „Ten to powiedział”, „Ten to zrobił”, tak że m:: inaczej, inne były dzieci wtedy. No i (0.1) dyrektor szkoły czy nauczyciel to była taka osoba szanowana, taka… Wszyscy mieli dużo szacunku a rodzice jak przychodzili do szkoły i tam od nauczyciela usłyszeli, że dziecko tam źle się zachowało czy coś tam zrobiło, to na dziecko nakrzyczeli przy całej klasie, klapa dali albo za włosy pociągnęli i mówili: „A ty łobuzie, ja ci w domu jeszcze dam. Ty mi tu wstyd przynosisz i w ogóle!”. To nie było tak, że przychodzili tak jak dzisiejsi rodzice i robią nauczycielowi awanturę, bo coś tam dziecku powiedział. Na odwrót, dostawało się. Ja na przykład za gadanie to dostawałam kijem tak po łapie ((odgłos uderzania w dłonią o dłoń)), albo linijką ((po rak kolejny odgłos uderzenia)), albo kiedyś…
PZ: [Ale od nauczyciela, tak?
PE: Od nauczyciela, ta:k, ta:k. Od księdza na religii nieraz, bo na religię chodziliśmy to nieraz mi się nudziło, to tam lubiłam się kręcić, gadać, to dostałam kijkiem po tym
P1: [A religia była w szkole?
PE: Nie, na plebanii, na plebanii. Tak, że właśnie tak wtedy było, że y:: były dzieci karane. W kącie, nieraz ja w kącie stałam. A nieraz, a mieliśmy takie woreczki z grochem, do ćwiczeń na gimnastykę. I pani Zagórska mówiła: „Jak się będziesz kręciła, to będziesz klęczała na grochu w kącie!”. I na tym grochu to niewygodnie było klęczeć. ((śmiech))
P2: A był taki moment, w którym się te kary cielesne kończyły? Nie wiem, wyższe klasy szkoły podstawowej czy już szkoła średnia? Kiedy właśnie przestawano karać fizycznie dzieci?
PE: Nie, w szkole podstawowej to tych takich największych rozrabiaków w naszej klasie, to… Na muzyce na przykład pan to kijkiem lał tak w rękę ((odgłos uderzanej dłoni o dłoń)), to się mówiło, że dostać łapy, to jeszcze w siódmej, ósmej klasie. Ja to już wtedy nie rozrabiałam, bo w siódmej, w ósmej klasie to już, już zaczęłam… Już dorosłam, już taka byłam, że byłam grzeczna, już słuchałam, zawsze się uczyłam, już taka byłam solidna. No i m:: strasznie się bałam pani od polskiego. Mieliśmy taką panią od polskiego, która była tuż przed emeryturą…
P1: [Aha, czyli mama nie uczyła pani?
PE: Nie, moja mama mnie uczyła tylko pół roku historii, bo ktoś tam, z jakiegoś powodu ktoś odszedł i mama uczyła w mojej klasie, a tak to starała się nie uczyć swoich dzieci. No i…
PZ: [Tobie się nie udało nie uczyć twoich dzieci.
[00:50:03]
PE: No tak, mi się nie udało, bo ja byłam jedyna w szkole to musiałam uczyć w liceum swoje dzieci ((cichy, delikatny śmiech)). No ale m::: coś miałam powiedzieć, że… Właśnie i tej polonistki się strasznie bałam. Ja się jej tak strasznie bałam, że ona mi się po nocach nieraz śniła. Ale ja umiałam język polski tak, że ja umiałam odmienić, wymienić wszystkie części mowy, części zdania, wszystko na pamięć umiałam. Odmienne, nieodmienne, ja wszystko umiałam na pamięć zawsze. I ja potem, jak poszłam na studia, to dzięki temu y: zawsze bazowałam na gramatyce języka polskiego, bo ja umiałam wszystko.
P1: No tak na studiach filologicznych to się przydaje…
PE: Tak, tak. No i właśnie jak byłam… I: ta polonistka y: cały czas trzymała mnie w napięciu, do końca ósmej klasy i mówiła, że jak jeszcze tego się nauczę to ona mi postawi piątkę na koniec. Jak się tego nauczę, to mi postawi piątkę na koniec. I wzięła mnie do tablicy i dała mi takie zdanie złożone, ale jakieś to było tam takie zdanie podrzędnie złożone, jakieś takie (.) bardzo zagmatwane. Ja już nie umiem powiedzieć, czy to było coś z podmiotem jakimś tam, coś tam, już nie pamiętam. W każdym razie było tak trudne, że ja się zawahałam, mówię nie wiem, po prostu nie wiedziałam, co z nim zrobić. I ona mi postawiła czwórkę na koniec ósmej klasy. I ja poszłam, i gdyby mi dała piątkę, to bym była przyjęta bez egzaminu do liceum, bo wtedy jak ktoś miał same piątki, był… A ona mi dała czwórkę i ja potem napisałam egzamin wstępny do liceum na piątkę, odpowiedź ustną miałam na piątkę. I potem i w olimpiadzie polskiego startowałam w trzeciej klasie liceum i w czwartej klasie liceum, tam jakieś miałam dobre miejsce, trzecie miejsce w powiecie. No może tam nie takie idealne, ale no coś tam umiałam. I potem, i zawsze sobie myślałam jak ona mnie wtedy skrzywdziła. I w mojej klasie było tyle uczennic, co przyszło bez egzaminu do szkoły średniej, bo miały same, bo miały piątki z polskiego i były tyle ode mnie gorsze. I tak potem myślę sobie jak ona mnie skrzywdziła.
P1: A dlaczego, jak pani myśli?
PE: (0.1) Dlaczego…
P1: Dlaczego panią oceniła, mhm?
PE: Ona w końcu nie dała piątki nikomu, nawet nie dała piątki ani tej koleżance, co poszła na medycynę ani tej, co poszła na architekturę, nikomu. My byłyśmy takie trzy, to już tak z polskiego byłyśmy najlepsze. No ja to w ogóle uważałam, że ja byłam najlepsza, no ale wiadomo, każdy zawsze siebie tak ocenia. M:: no ale ona… No nie wiem, ona po prostu powinna była mi dać tą piątkę, ja uważam. Ja potem dawałam piątki uczniom za mniejszą wiedzę, a ona tak… A mi się wydawało, że ja już tak umiałam do końca wszystko. No mówię, potem i w liceum na tym bazowałam, i na studiach, wiedzę miałam bardzo dobrą, dużą z polskiego. A::, jeszcze był taki… Taka była sytuacja. Na początku ósmej klasie mieliśmy taki fragment Putramenta „Wrzesień”, „Wrześniowa Noc”. I: to trzeba było przeczytać i (.) ja przeczytałam tylko kawałek, bo to było takie nudne i do końca nie przeczytałam, bo mi się nie chciało. Przychodzę na lekcję, a ona mnie do odpowiedzi i (.) y ja opowiadam. I opowiadam jak przez ten jakiś most pontonowy, tam coś tam, no już dalej nic nie wiem i w koło. A ona w końcu popatrzyła na mnie i mówi: „Ewa, ja tylko czekam kiedy ty wreszcie przestaniesz ględzić” ((śmiech)). No bo nie doczytałam do końca, no nie chciało mi się. No i tak do dziś to pamiętam ((śmiech)), że… No czasem coś było nudne, czasem coś, czegoś nie lubiłam, no czasem mi się nie podobało. Tak że właśnie tak było, ale wymagania były bardzo wysokie i potem się okazało, że y: ja przyszłam z Trójki i miałam czwórkę z polskiego, ze szkoły nr 3 znaczy. A przyszły dzieciaki ze szkoły numer 1 i numer 2 z piątkami, i potem wszyscy byli ode mnie gorsi. Ja potem byłam, w klasie to błyszczałam z polskiego. Czyli jednak miałam ogromną wiedzę, i: a:: tak jakoś. Zawsze, zawsze miałam żal o to, że ja na koniec ósmej klasy miałam czwórkę z polskiego.
P2: A jak wyglądała sytuacja w ostatniej klasie szkoły podstawowej? Coś się zmieniło, na przykład musiała pani nie wiem, się uczyć specjalnych przedmiotów, jak to wyglądało?
PE: Nigdy nikt nie chodził na żadne korepetycje dodatkowo, umiało się tylko tyle, co ze szkoły.
[00:55:00]
PE: Y:: na koniec roku, przed egzaminami wstępnymi trzeba było się dużo więcej uczyć, żeby tą wiedzę podsumować z tych ośmiu lat, żeby... Z polskiego i z matematyki zdawaliśmy egzaminy wstępne, i trzeba było tą wiedzę zebrać. I wtedy (.) ja na przykład uczyłam się w taki sposób, że... Moja mama była wtedy na rocznym urlopie dla poratowania zdrowia i zrobiła taki komplet, to komplety się nazywały. Taki komplet, że wzięła dziesięć osób ode mnie z klasy, które przychodziły do mnie do domu i powtarzała z nimi polski: gramatykę, tam wypracowania, wszystko.
P1: Pani mama była tak samo pracowita jak pani.
PE: Tak, tak. Ja tak z domu to wyniosłam, bo ja nic innego nie widziałam. Zawsze widziałam, że mama pracowała całe życie i tak miało być. No i prowadziła te lekcje to ja zawsze musiałam jako…
P1: [I to była jej własna inicjatywa, żeby…?
PE: To znaczy chodziło o to, że ponieważ siedziała w domu to ją poprosili tam. Koleżanki ją poprosiły ze szkoły, że „A ty masz czas, to zajmij się tam tą grupką uczniów”.
P1: A to była grupka jakaś… Znaczy szczególnie wybitnych, którymi trzeba było się zająć, czy raczej tacy słabsi?
PE: [Nie::, to byli słabi uczniowie, którzy musieli powtórzyć, żeby się dostać do szkoły średniej.
P1: [Aha, okej.
PE: I ja siadałam razem z nimi. Tylko ja miałam najgorzej, bo zanim oni przyszli, to jak wróciłam ze szkoły musiałam poodkurzać , potem poustawiać krzesła, rozsunąć stół, wszystko przygotować. I oni przychodzili i się uczyli. No: i: potem właśnie mówię, że potem na piątkę zdałam egzamin wstępny, czyli ja byłam dobrze przygotowana, wiedzę miałam dobrze opanowaną, ale takie komplety były. Czyli i z matematyki też dzieciaki, też były takie komplety, tylko z matematyki. To nasza pani od matematyki zostawiała nas po lekcjach. I my zostawaliśmy, kto chciał, tam ileś osób z klasy zostawało i pani uczyła nas matematyki. Powtarzaliśmy do egzaminu i też ja nie miałam żadnych problemów, też na piątkę napisałam. (0.3) Ale nie chodziłam na żadne korepetycje i na żadne lekcje prywatne w stylu języków obcych czy czegoś, wszystko tylko umiałam ze szkoły, nigdy na nic nie chodziłam prywatnie.
P2: A jak wyglądała kwestia wyboru szkoły średniej? To pani podjęła na przykład decyzję, że wybiera akurat tę szkołę, czy rodzice pani jakoś kierunkowali, namawiali?
PE: Nie, u nas było w Legionowie jedno liceum. Było na tej samej ulicy na jakiej mieszkaliśmy i moja mama powiedziała, że ponieważ jestem chorowita to mam iść na miejscu do liceum, a potem sobie wybiorę na co pójdę na studia, bo ja i tak dojeżdżać nie dam rady, bo będę chorować ciągle. A moja mama była apodyktyczna w ogóle i myślę, że to była rozsądna decyzja, bo w sumie nie traciłam czasu na dojazdy. Liceum było dobre, no dużo osób się co roku tam dostawało na studia do Warszawy, no to uważam, że dobrze przygotowywało. (0.2) No i tak, że tak wybrałam i tak chodziłam. No u nas można było wybrać to liceum, można było wybrać technikum albo zawodówkę. Tyle w Legionowie można było wybrać, żeby nie dojeżdżać, no to ja wybrałam sobie właśnie liceum. (0.1) Z resztą brat chodził do liceum i siostra, więc uważałam, że to jest takie normalne w naszej rodzinie, że chodzimy do liceum i później wybieramy coś tam dalej.
P1: A pani E., pamięta pani czas po szkole? Bo mówiła pani, że do lekcji pani siadała o 19:00? Czyli nie wiem, spotykały się dzieciaki z sąsiedztwa wtedy?
PE: [Tak. Możemy na 5 minut zrobić przerwę, żebym ja sobie do łazienki poszła?
P1: Oczywiście, pewnie.
PE: Tylko gdzie jest?
P1: Zaraz pani E., już pani mówię. Na końcu tego korytarza jak pani skręci w lewo.
PZ: U nas w liceum raz widziałam… Bo też były kary cielesne, ale w liceum nie było. Za drzwi wyrzucali tylko, no nie?
P1: Aha.
PZ: Jak ktoś rozrabiał. Ale raz widziałem… Się z tego kolegi śmieli, bo to było w trzeciej klasie i oni już wielkie drągale, no i ktoś biegł po korytarzu. I szła pani dyrektor i on na tą panią dyrektor wpadł. Pani dyrektor była taka niziutka, chudziutka...
PE: [Ale nie ma klucza.
P1: A nie, to nie, nie, nie. To jest… Zaraz, ja pani pokażę.
P2: To ja zaprowadzę może, dobrze.
P1: Dzięki Monika.
PZ: Była niziutka i jak on na nią wpadł, ona się zdenerwowała. I zaczęła na niego krzyczeć, a że miała pod pachą dziennik, no i chciała go tym dziennikiem w głowę uderzyć. Ale była mała, więc podskakiwała i go lała (tym dziennikiem). (My wszyscy stali), tak się śmialiśmy z niego. Już nie chodziło o to, że go to bolało, tylko że był wstyd, no nie? On stoi grzecznie a pani taka malutka podskakuje i go w głowę wali tym dziennikiem. To raz było…
P1: To było w podstawówce?
PZ: Nie, w liceum, w 3 klasie liceum byliśmy.
P1: O kurcze, to tym bardziej dyshonor, nie? Ojejciu.
PZ: A ja wtedy (), bo żona nie powiedziała, marginesy. I jak się pisało, to nie wolno było za margines wyjść, bo jak pani brała zeszyt do sprawdzenia, to (czerwonym) długopisem zaznaczała (kółkiem).
[01:00:06]
P1: A margines się zaznaczało linijką, taką kreskę się robiło ołówkiem, czy…?
PZ: Zeszyty miały nadrukowane (.) marginesy.
P1: A, nadrukowane były, to prawda.
PZ: No był taki czerwony ten.
P1: Tak, czerwony pasek był.
PZ: Nie wolno było tam wyjść, bo nauczyciele tam uwagi, błędy, (i to też obniżało ocenę za zeszyt).
P1: Ja widziałam te jeszcze zeszyty mm mojego ojca. Też rocznikowo bardzo zbliżony do państwa.
PZ: No właśnie, tak. Jak żona mówiła, w książce nie wolno było pisać, w ćwiczeniówce to też nie wolno było pisać, bo ćwiczenia były, trzeba było przepisać do zeszytu, no i tam je zrobić, po prostu.
P1: Tak.
PZ: Nie wolno było tam nic pisać. Jak już tam było z biologii było „coś narysuj”, był częściowy rysunek czegoś tam, jakiejś komórki, trzeba było przerysować i uzupełnić to, co było. Nie było tak jak teraz widzę moi wnuczkowie - namażą w tym tam… Co to tak namazane jest? A, pani nie sprawdza.
P1: Teraz książka jest chyba inaczej postrzegana jako coś, co jest do użytku ucznia, prawda? I co on z nią zrobi to jest trochę w jego gestii, a (0.2) tak jak państwo powiedzieli, że kiedyś zeszyt był wizytówką, prawda?
PZ: Tak. Zeszyt i … wszystko musiało być starannie, bo za to były obniżane oceny i:: kazali przepisywać.
P1: Boże, przepisanie całego zeszytu, ja sobie tego nie wyobrażam.
PZ: No jako takie kary jak ktoś, nie wiem, przeszkadzał na lekcji, to pani kazała: „Napisz dwieście razy: «Nie będę przeszkadzał na lekcji»”. Człowiek posiedzi, dwieście razy napisze, oddawało się, ona policzyła te dwieście razy. I to starannie musiał przepisać.
P1: No tak. ((śmiech))
PZ: Nie będę rozmawiał na lekcji. (0.3)
P1: Teraz to przepisywanie zeszło na dalszy plan, prawda. Dzieci dużo mniej piszą.
PZ: Dużo mniej piszą, oni nie umieją pisać. (0.3)
P1: A jak pan myśli, który system był lepszy?
PZ: Trudno powiedzieć, no bo wszystko się zmienia, prawda? Kiedyś nie było komputerów.
P1: To prawda.
PZ: Trzeba było pisać ręcznie, teraz, teraz na przykład jak córka teraz jest studiach, na tej ekonomii to tam wiele prac pisze na komputerze, wyśle. Kiedyś tak nie było. Teraz pracę, nie wiem, licencjacką, magisterską to się od razu pisze na komputerze. Kiedyś trzeba było pisać ręcznie albo poprawiać, trzeba było przepisywać, prawda, (i znowu).
P1: Tak. A przy pisaniu na komputerze jednak trochę inaczej się myśli o tekście.
PZ: Komputer ogłupia, bo na przykład jak pisze się w Wordzie to nikt tak za mocno nie patrzy się na:, na ortografię, prawda? Bo on poprawi zawsze.
P1: On poprawia. (0.2) Chociaż ja jeszcze jestem, m:: jeszcze w szkole średniej wszystko pisałam ręcznie, więc ja zwracam na to uwagę, ale widzę, ta generacja, która już w szkole średniej pisała na komputerze wypracowania ()
PZ: Tak. No zmienia się, nie można się wracać każdym razem, bo to technologicznie byśmy nie wytrzymali. W ogóle u nas najmłodsza córka była dwa lata w Anglii w szkole na stypendium to oni w ogóle (inaczej) się uczą, w ogóle byłem zdziwiony.
P1: Tak?
PZ: Bo ona była w jakiejś szkole angielskiej, w dwunastej-trzynastej klasie, tam maturę zdawała. M:: i na przykład oni (.) się uczą tylko konkretnych działów, np. w dwunastej klasie, kiedyś mieli historię Normanów przez cały rok i Napoleona, i nic więcej.
P1: A:::
PZ: I u nich się daje maturę podstawową po dwunastej klasie, a rozszerzoną po trzynastej. Większość Anglików zdaje maturę podstawową i więcej nie chce im się uczyć. I najpierw zdała maturę podstawową właśnie z Normanów i Napoleona, ale tak dokładnie na przykład przerabiali Napoleona, że wszystkie bitwy, gdzie, kto walczył, jakie było ustawienie wojsk, kto dowodził. No normalnie każdy szczegół był omawiany.
P1: Ale wybiórczo?
PZ: Wybiórczo, a w trzyanstej klasie mieli y:: prohibicję (.) w Stanach i:: walkę…
P1: Ciekawy jest wybór, prawda? Dlaczego Napoleon, prohibicja i…
[01:04:59]
PZ: Bo: tam jest tak, że np. w każdej szkole, w danym jakby tam okręgu są, w danym okręgu są inne tematy. Na przykład tam, gdzie ona była w Langley koło Norwich, to oni mieli właśnie y:: Normanów i Napoleona, a w trzynastej prohibicja i walka o uprawnienia Murzynów i kobiet. A na przykład w innym, innym rejonie było coś innego. Y:: później z matematyki mieli też poszczególne działy, ale mieli, bardzo dobrze, tylko mieli całki…
P1: Czyli tak projektowo, nie?
PZ: No właśnie tak dziwnie. No właśnie jak jej koleżanki tam chodziły na y:: geografię, to miały geografię tylko rzeki. Tylko rzeki i tam te rzeki, no cuda, tam pływały po tych rzekach, a jak miała w dwunastej klasie, literaturę angielską sobie wzięła, to mieli tylko tak: Szekspira, i z Szekspira mieli „Sen nocy letniej”, nic więcej. Jakąś mieli powieść (XVII-wieczną), nie pamiętam, ale mi mówiła. To była powieść, i mieli współczesny wiersz. I to cały rok wałkowali.
P1: O rany!
PZ: Ale jak już mieli ten „Sen nocy letniej” to tak: wozili ich do Londynu na jakieś tam przedstawienia, później do tej miejscowości gdzie tam Szekspir… Też na to przedstawienie. Wszystkie filmy obejrzeli, jakieś tam interpretacje. No tak samo jak tą książkę to te wszystkie filmy, które były nagrane z tej książki oglądali. No tak szczegółowo wszystko omawiali. Ale tylko to i nic więcej. Takie dziwne to trochę, prawda? Jak jej koleżanki na przykład miały…
P1: [A to była szkoła publiczna?
PZ: Nie, prywatna. Bo tu jest coś takiego w Polsce jak BAS i oni mają porozumienie ze szkołami brytyjskimi, i dla najzdolniejszej polskiej młodzieży takie przyznają rocznie piętnaście-szesnaście stypendiów w prywatnych szkołach brytyjskich.
PE: Ale czasem jeszcze któraś szkoła dodatkowo decyduje się przyjąć jednego, dwóch uczniów i tak czasem wychodzi siedemnaście-osiemnaście osób rocznie.
PZ: No bo to jest czesne plus pełne zakwaterowanie to jest parę… Ile tam tysięcy funtów? (Parę) tysięcy funtów jest rocznie na dziecko przyznawane.
PE: Mi się wydaje, że to wychodziło dwieście siedemdziesiąt tysięcy złotych rocznie, czyli pięćset czterdzieści tysięcy za dwa lata. Bo ja wtedy liczyłam te pieniądze, bo liczyliśmy wtedy, że gdybyśmy sprzedali nasz dom z ogrodem to by nas i tak nie było stać, żeby córkę utrzymać w szkole brytyjskiej.
PZ: Wybierają najlepszych.
PE: I mówimy no tak, nie mielibyśmy gdzie mieszkać i ona by tam jeszcze nawet byśmy nie mieli, żeby potem na samolot dla niej mieć czy na strój gimnastyczny sto funtów. No to takie niby niewielkie rzeczy, tam jakieś swetry ona też sobie pokupowała, coś tam… To wszystko za kilkadziesiąt funtów, takie wszystko drogie tam jest.
PZ: I właśnie oni takie stypendia dają i to jest takie przeżycie dla tego dziecka, bo w ogóle jest inny sposób nauki. Czyli wszystko sobie same robią, na przykład jej koleżanki miały biologię, to chyba mózg dostawały.
PE: Nie, one kroiły wątrobę.
PZ: [A, może wątrobę.
PE: [I serce kroiły.
PZ: [Te dwa organy one mają na cały rok - kroją, wszystko pod mikroskopem…
PE: [Opowiadamy o tym, że nasza córka, która jest tu na trzecim roku na ekonomii, wygrała taki konkurs do Szkół Zjednoczonego Świata.
PZ: [NIE, BAS!
PE: No BAS, BAS. To wszystko jedno, do British Alumni Society i y:: ona po pierwszej klasie liceum wyjechała do Anglii i tam chodziła dwa lata do szkoły. I my wtedy, ja liczyłam, że to by kosztowało pięćset czterdzieści tys. złotych ten jej pobyt przez dwa lata, a ona to dostała za darmo. Ona to wygrała po prostu, w tym konkursie.
P2: Super doświadczenie, naprawdę.
PE: Ale jak pojechała, zawiozłam ją tam, stanęłyśmy z walizkami w pokoju, dostała piękny pokoik. Stanęłyśmy w tym pokoju z walizkami, a ona stanęła tak koło mnie: „I co ja mam teraz robić?”. Ja mówię: „Jak to co? Otwórz szafę, ja otworzę walizkę, będę ci podawać rzeczy, a ty będziesz sobie układać.” ((śmiech)) A ona tak… Bo ona chciała… W ogóle miała taką gminę, jakby chciała razem ze mną od razu wracać do domu.
P2: Przerażona była.
PE: No na początku tak, bo to było…
PZ: [Ciężko jej było…
PE: W szkole było kilkadziesiąt hektarów teren, gdzie był wielki park, w którym było chyba pięć czy sześć budynków do nauczania i: cztery internaty.
P1: To taka typowa brytyjska szkoła z internatem?
PZ: Typowa, brytyjska.
PE: [Tak. I tam ze szkoły przebiegało się, w tym żakieciku ich tam od mundurka, czy deszcz czy mróz, czy śnieg, to po prostu w pantofelkach i w tym żakieciku się biegało między budynkami.
[01:10:05]
PE: No oni książki to nosili pod pachą, bo zawsze tylko tam dwie książki i szli. I uczyli się takimi blokami - sześć tygodni uczyli się jakiegoś zagadnienia, powiedzmy nie wiem, jakieś stu lat z historii czy jakieś zagadnienie z literatury angielskiej i potem przyjeżdżała na tydzień do Polski. I znowu, sześć tygodni następnych innych zagadnień, zaliczenia, sprawdziany i na tydzień do Polski. I tak cały czas. Taki mieli system nauczania, ale rozdanie świadectw było 15 lipca, bo oni aż do połowy lipca mieli szkołę i zaczynali normalnie od września. No ale w ciągu roku mieli co sześć tygodni tydzień wolnego.
PZ: Jej to było podwójnie ciężko, bo to była szkoła brytyjska, chodziły dzieci brytyjskie, ona była jedyna Polka i kolega był Polak.
PE: [No ale tam był jakiś niemiecki książę czy ktoś tam. Jacyś tam byli. Chińczyków było paru.
PZ: Ale w sumie w tym stanie byli Angole, którzy niezbyt dobrze ()
PE: I oni wszyscy… Wszystkich tych uczniów rodziny, dziadkowie, pradziadkowie, pra-pradziadkowie od siedmiu czy więcej pokoleń mieszkali w tych samych domach w okolicy Norwich. Czyli oni byli wszyscy z tej okolicy, tam dziesięć kilometrów nie dalej, i oni w piątki jechali już sobie na weekend do domu, a ona siedziała sobota-niedziela sama, w pustym internacie. No bo do Polski jej się nie opłacało lecieć.
PZ: Poza tym, oni się znali, prawda? Bo oni chodzili od początku.
PE: Oni od piątej klasy mieszkali… Od pięciu lat, od pierwszej klasy, czyli od piatego roku życia mieszkali tam, chodzili do szkoły, znali się, a ona tam przyszła do dwunastej klasy. Bo ona chodziła tam do dwunastej i trzynastej klasy. Na koniec dwunastej zdaje się maturę podstawową, na koniec trzynastej rozszerzoną. Czyli miała ciężko, bo ona przyszła i pierwsze pół roku to tylko słuchała. Pierwsze trzy miesiące to tylko słuchała, a w ogóle się nie wypowiadała, bo miała taką blokadę. Mimo że ona tutaj, nam się wydawało, że doskonale mówiła po angielsku. Już w drugiej klasie gimnazjum czy w pierwszej zdała pierwszy certyfikat. Tu się przygotowywała do drugiego certyfikatu, tego Advanced. Czyli uważamy, że no angielski znała. A tam zajechała i miała dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez sześć tygodni angielskiego i zero polskiego. I mówi, że ją ciągle bolała głowa (śmiech), bo ciągle była zmęczona tym wszystkim. No i wszystkie przedmioty, na przykład jakieś tam: tak matematykę, biznes, historię, literaturę, wszystko miała po angielsku, więc w ogóle… Na początku było jej ciężko nauczyć się i przestawić. I jak ona miała całego Szekspira w oryginale, a Szekspir w oryginale…
PZ: [„Sen nocy letniej”.
PE: No, co? „Sen nocy letniej”. To później jakieś zaliczenia, ale najpierw literaturę omawiali i chodzi o to, że ona przeczytać go w staroangielskim, przecież to było wszystko bardzo trudne dla niej. I ona się tak męczyła na początku jak zajechała i jeszcze ten staroangielski, bo w trzynastej tej klasie już miała bardziej współczesne rzeczy, a w tej dwunastej to takie starocie: XV wiek, XVI to okropnie było.
PZ: I ona, się okazało, że nie potrafiła pisać wypracowań po angielsku.
PE: Te eseje, bo oni pisali eseje i mają taką inną technikę pisania. I ona na początku, dopóki nie poznała tej techniki pisania, to oni jej stawiali D albo E. A tam od A są oceny, A-star to szóstka, później A to piątka, B, C, D, a oni jej stawiali D albo E. A ona, w ogóle w życiu, nawet dwójki tu nie miała.
P2: Czyli nie było żadnych ulgowych taryf?
P1: ()
PE: Nie, nie, ona miała tak samo umieć jak oni, ale ona… Co z tego, że ona miała wiedzę dużo większą niż oni, ona tu była olimpijką z historii i ona naprawdę wiedzę historyczną to miała bardzo dużą, a nie umiała napisać eseju z historii. No i dopiero jak się nauczyła techniki pisania to nagle się okazało, że w dwunastej klasie, czyli na tej maturze podstawowej, dostała z obu, dwa egzaminy z historii zdawała maturalne, dwa egzaminy maturalne - każdy z innej epoki, i z obu dostała A-star. On powiedział wtedy, nauczyciel…
PZ: [Sto punktów. Sto procent.
PE: No sto procent i powiedział nauczyciel, że w historii tej szkoły nie było nigdy osoby, która by dostała z obu typów historii na maturze szóstki, 100%. Że mówi pierwszy raz w życiu widzi, no bo zawsze ktoś, coś się pomylił, ileś punktów mu odjęli, a jej nie było za co odjąć punktów.
[01:15:02]
PE: Taką małą wiedzę. No, ale najpierw to pierwszy semestr to płakała. Mówi, że tak jest ciężko, tak nie daje rady, czasem czasem językowo, czasem była zmęczona słuchaniem tego angielskiego wkoło, wolałaby po polsku coś usłyszeć, bo też ciężko jest od razu tak przeskoczyć na inny język i tak. Ale było to dobre doświadczenie. No i potem, i na koniec dwunastej klasy została najlepszym matematykiem szkoły. Czyli też dostała taki order, że…
PZ: [Pokonała Chińczyków nawet.
PE: [Pokonała Chińczyków, bo w pierwszym semestrze Chińczycy dwaj byli lepsi od niej, dwaj bracia, a w drugim semestrze nagle Ada pokonała Chińczyków i wszyscy tak byli zaskoczeni, bo myśleli, że ta Ada to nic nie umie, że to taki tępak, siedzi, nie odzywa się, nic nie umie, E dostaje albo D ((śmiech)). Myśleli, że jakiś tuman, a potem nagle się okazuje na koniec roku - najlepszy matematyk w szkole, bo ona tu chodziła do klasy matematyczno… rozszerzonej matematyka i fizyka. I ona wiedzę miała naprawdę dużą z matematyki, tylko tam na początku to tak wszystkiego… Musiała się wczytywać w zadania po angielsku, w treść zadań i na to traciła więcej czasu na sprawdzianach, bo musiała się wczytać. Ale potem się zawzięła, prze, jakąś książkę… Ona sobie pokupowała jakieś książki do matematyki takie po angielsku i je wszystkie przerabiała po kolei. Powiedziała, że się zaweźmie, ona musi się nauczyć. No i tak się wczytywała, wczytywała, że potem była bardzo dobra.
PZ: Co prawda kiedyś, tam chyba w dwunastej klasie, dzwoni wieczorem i płacze, mówi, że zadali ileś tam zadań, żeby zrobić. Z matematyki.
PE: [dwieście?
PZ: [Nie, nie, za dużo.
PE: Zapomniałam, czy osiemdziesiąt? A, to było osiemdziesiąt!
PZ: Powiedziała: „Nie dam rady, mnie wyrzucą”, siedzi i płacze.
PE: Powiedziała, że na weekend ma zadane chyba dwieście zadań tekstowych. I mówi: „U nas tutaj to ja miałam dwieście przykładów na weekend zadane, a zadań tekstowych to czterdzieści-pięćdziesiąt, ale nie dwieście. Ja tyle to nie dam rady, oni mnie tu wyrzucą, ja nie dam rady”. I chyba rozwiązała…
PZ: [Wszystkie.
PE: Nie, coś siedem czy ileś jej zabrakło i ja powiedziałam… Zadzwoniła i płacze: „Nie rozwiązałam i już nie mam siły myśleć”. Ja mówię: „Dziecko rzuć to i idź spać, najwyżej powiesz panu, że nie zdążyłaś tych siedmiu zrobić”. Ona dzwoni następnego dnia i mówi: „Słuchajcie, te zadania to były na cały tydzień”. ((śmiech))
PZ: Nie, cały semestr.
PE: ((śmiech)) Nie, chyba na… Na 6 tygodni te, a nie na semestr. A ona wzięła wszystko rozwiązała przez weekend, tylko siedem jej zostało, mówi: „Już nie dałam rady”. No bo ona była przyzwyczajona, że w Polsce to tyle matematyczka im dawała w tej klasie rozszerzonej, ale dawała, no mówię czterdzieści zadań tekstowych na weekend dawała, albo przykładów osiemdziesiąt, dwieście? Chyba dwieście przykładów nieraz, tak? Takich jak same przykłady do rozwiązywania. A tam ona mówi na weekend tekstowych, no mówi zanim treść przeczyta ile czasu traci, ona nie da rady, głowa jej pęka, ((śmiech)) a to były na sześć tygodni, one były te zadania. To tak się potem śmieliśmy z tego. ((śmiech))
P1: Była do przodu.
PE: Dziecko się narozwiązywało.
P1: Pani E., a pamięta pani jak pani odrabiała lekcje? Miała pani, nie wiem, jakieś stałe miejsce do odrabiania?
PE: Tak.
P1: [Po tym, jak już się pani od Tomka dowiedziała.
PE: Tak, jak się dowiedziałam od Tomka, to przylatywałam i u nas właśnie wszyscy tak pod wieczór, siódma godzina gdzieś, wszyscy siadali do lekcji. I było tak: był duży, okrągły stół. Te stoły okrągłe to kiedyś były takie wielkie.
P1: [A mama sprawdzała jakieś klasówki?
PE: Tak, zeszyty. Moja mama przynosiła zeszyty codziennie, codziennie przynosiła zeszyty, bo miała ileś klas, powiedzmy pięść czy sześć, i musiała codziennie sprawdzić innej klasie. W tygodniu sprawdzała wszystkim jeden raz zeszyt i potem znowu w następnym tygodniu znowu. Więc każda klasa miała co tydzień chociaż jedno wypracowanie do sprawdzenia i mamusia sprawdzała wszystkim. I było tak: był wielki okrągły stół i miał cztery ćwiartki. I y:: siadała mamusia, koło niej siadał mój brat.
P1: [To był taki rozkładany?
PE: Potem ja. Nie, on on był okrągły o średnicy gdzieś stu czterdziestu cm ten stół miał, taki wielki był. Tak i największy… Ale u nas no to wtedy to my go tylko rozkładaliśmy jak ta moja klasa przychodziła na komplety. A tak normalnie to my siadaliśmy we czworo przy tym stole, na środku stał kryształowy wazonik z jednym kwiatkiem i my dookoła siadaliśmy.
[01:20:02]
PE: I było tak: mamusia mówiła: „Tu jest twoja ćwiartka, tu jest jego ćwiartka”. „Mamusia a on się pcha, on mi łokciem szturcha”. „Przesuń się Leszek, tutaj jest jej ćwiartka, nie ruszaj”. No i tam usadzała nas. I my tak… To było i:: kilka lat tak, że zawsze przy tym jednym stole wszyscy się wieczorem uczyli i było tak - każdy się uczył, każdy swoje, nikt głośno się nie uczył, każdy musiał po cichu, nawet szeptać nie wolno było, bo zaraz jedno drugie szturchało, „bo on mi przeszkadza”. I uczyliśmy się, a mamusia na swojej ćwiartce sprawdzała zeszyty. I była atmosfera nauki, się nie włączało telewizora tylko, każdy musiał odrobić lekcje. Nie pamiętam, może to było i o 18:00… No jakoś tak po południu, już ciemno było, bo to zimą i: był, to był, że myśmy mieli taki nawyk, że pod wieczór się siada do lekcji i się wszystko odrabia. I tak się (uczyli) aż do ósmej klasy, odrabiałam lekcje na dole, przy tym dużym stole. Bo u nas był, na dole był… Bo to był mały drewniany domek i na dole był duży pokój z kuchnią, kuchnia też była duża, taka ze dwanaście metrów i pokój miał szesnaście metrów czy osiemnaście. No taki też spory. A na górze my z siostrą miałyśmy pokoik, gdzie my obie spałyśmy. Taki podłużny, więc dwa łóżka wzdłuż tego, taki. Ja miałam tapczan-półkę składany, ona wersalkę. I, i ja miałam taki regał z otwieraną klapą i takie jak biurko, jak się otwierało tą klapę to się na tym odrabiało lekcje. Ja miałam to zawsze otwarte i tam naustawiane.
P1: [A uczyła się pani tam? W tym swoim pokoju?
PE: Uczyłam się tam dopiero od pierwszej klasy liceum, a do ósmej klasy to odrabialiśmy wszyscy lekcje na dole, przy tym dużym stole.
P1: A jak pani myśli, dlaczego? To znaczy mama chciała tak jakby trzymać pieczę nad tym, jak państwo pracują, czy?
PE: Tak, moja mama nas pilnowała i my się wszyscy musieliśmy uczyć. U nas, miała… Chciała w nas wyrobić taki nawyk uczenia się - siadamy, jest stała pora, siadamy, zapala się światło nad stołem i wszyscy po kolei wszystko odrabiają. I jak się czegoś nie wiedziało to można było zapytać, a jak się wszystko wiedziało to trzeba było tam siedzieć, po cichu sobie czytać czy pisać i nie było tak, że gdzieś tam po kątach się ktoś chowa, tylko wszyscy tu mieli siedzieć i się uczyć. I kiedyś przyszła do mamusi taka pani, której Michał bardzo źle się uczył, ten synek. I ona przyszła czy może z mamusią porozmawiać. Mamusia była wychowawczynią tego Michała. No i siadły sobie w pokoju, no to nie było gdzie się uczyć, a siostra miała wypracowanie, chyba była wtedy w ósmej klasie. I siadła w kuchni, tam w kuchni mieliśmy taki stary poniemiecki fotel, jakiś obszyty takimi frędzlami i: siadła sobie na tym fotelu i: położyła zeszyt na kolanach i pisze wypracowanie. A i ta pani porozmawiała, porozmawiała, wychodzi i patrzy że Urszula tam siedzi i pisze to wypracowanie, a Michał był w równoległej klasie, też w ósmej, tylko nic nie umiał. A ona mówi tak: „O mój Boże, to pani córka tak siedzi i pisze na kolanach wypracowanie, a mój Michał ma swój pokoik, swoje biureczko i w ogóle lekcji nie odrabia”. ((śmiech)) Tak się, tak się jej spodobało, że ta moja siostra tak biedna, na kolanach, no bo nie ma gdzie, no bo ta pani siedzi w pokoju no to stół zajęty, nie ma gdzie odrabiać lekcji. Także moja siostra była właśnie bardzo obowiązkowa też. A ja się później zrobiłam obowiązkowa. Jak byłam mała to nie, ale potem właśnie też byłam. Zawsze, zawsze starałam się wszystko odrobić i nigdy nie mogłabym usunąć, jakbym nie miała czegoś nieodrobionego. Po prostu jakoś tak, no. Także właśnie ona tak się wtedy zachwycała: „Mój Michał…”, on już umarł w zeszłym roku ten Michał, już miał y: już sześćdziesiąt cztery lata, ale właśnie wtedy, jak był małym chłopcem, był taki przystojny, a taki leniwy i miał same dwóje ze wszystkiego. I ona mówi, jedynakiem był, i ona mówi: „Mój Michał ma swoje biureczko, swój pokoik i w ogóle nie odrabia lekcji, a pani córka tak siedzi”. Na kolanach to wiadomo jak niewygodnie, a trzeba porządnie napisać, bo to będzie nauczyciel sprawdzał. Zeszyty się zbierało co tydzień z polskiego.
P2: A swoje biureczko było traktowane właśnie jako coś wyjątkowego, taki trochę luksus?
PE: To był luksus. Myśmy nie mieli żadnego swojego biureczka, u nas się odrabiało przy dużym stole w pokoju (.) lekcje. W kuchni nie, bo też miałam koleżankę Reginę, która była taką moją najlepszą koleżanką…
P1: [A jedliście państwo w kuchni? Przepraszam, że tak spytam.
PE: Tak. Mieliśmy w kuchni… W kuchni był duży stół i: wszyscy przy tym stole się mieścili. On był stał przesunięty do okna, więc ja siedziałam przy jednym brzegu, mamusia przy drugim, a tu rodzeństwo na środku.
[01:25:00]
PE: A tatusia to nie było, bo on cały dzień, on wracał wieczorem to zawsze jedliśmy sami, on potem jadł. No i to my tak we czworo się mieściliśmy przy tym dużym stole i na nim było wszystko tak - tam jakieś ogórki, to coś tam, pomidory, tam wszystko, można było sobie sięgnąć i było wygodnie. Zawsze się jadło przy dużym stole w kuchni, a w pokoju się nie jadło. Tylko się jadło jak byli goście, to wtedy mamusia rozkładała, rozsuwała ten stół z tatusiem i tam przykrywali, i wtedy jak goście do nas przyjeżdżali z tatusia rodziny, bo tatusia rodzina mieszkała cała w Kętrzynie i oni mieli do Warszawy daleko. A tatusia siostry dzieci studiowały w Warszawie. I tak jeden syn prawo studiował, to on u nas mieszkał po kilka dni chyba co miesiąc, bo to na zaocznych studiach. To wtedy u nas też mieszkali. No i jak przyjeżdżali goście to zawsze mamusia tam nakrywała w pokoju duży stół, wszyscy siadali i tam razem jedli, rozmawiali, także… Wtedy to było tak rodzinnie. A tak normalnie to właśnie w pokoju się nie jadło, tylko nie nosiło się jedzenia do pokoju, żeby nie nakruszyć, tylko się jadło w kuchni, a w pokoju to było tak… Taki paradny był pokój.
PZ: [(Paradny…)
PE: Musiał być posprzątany, zawsze odkurzone musiało być, musiało być czysto, ja musiałam ścierać kurze systematycznie, ciągle, już był mój obowiązek wszystkie serwetki podnosić i ścierać wszędzie kurze, na toaletce, gdzieś tam. Także musiałam wszędzie tam sprzątać i musiałam odkurzać właśnie. Dywan był ciemny, taki był ciemno-butelkowo zielony, aż prawie czarny. Że na nim każdą niteczkę było znać, więc trzeba było ciągle tam odkurzacz, sprzątać. Także, no i właśnie my w tym pokoju odrabialiśmy lekcje przy tym stole i na przykład ja kiedyś nie mogłam zrozumieć z fizyki. I czytam. Ale to już było w pierwszej klasie liceum, od pierwszej klasy liceum już odrabiam lekcje na górze, przy tym swoim biurku… No tak jak mówię, taka klapa opuszczona, to było takie otwierane biurko, na klucz zamykane. Otwierało się klapę, ja miałam zawsze to otwarte i tam piórnik, postawione wszystko, żeby lekcje odrabiać i ja przy tym odrabiałam lekcje. Najśmieszniejsze, że my to nazwaliśmy „katafalk” ((śmiech)). Że ja siedziałam przy „katafalku” i odrabiałam lekcje. Nie wiem czemu, tak dla śmiechu nazwałyśmy. No bo jak nazwać coś takiego? No biblioteczka to nie była, to było dużo węższe…
P1: A to pomysł pani rodzeństwa czy…?
PE: Tak, my zawsze mieliśmy takie pomysły, że u nas wszystko miało jakąś dziwną nazwę i to niekoniecznie odpowiednią do przedmiotu. Czasem lubiliśmy sobie czasami tak coś nazwać inaczej, dla śmiechu. No i co robi Ewa? Siedzi przy katafalku. No to wiadomo było, że się uczę. ((śmiech))
P2: A mówiła pani o Reginie, tej koleżance, że ona miała coś innego?
PE: Bo Regina właśnie, jej mama była krawcową i szyła, chałupnictwo. Regina siedziała ze mną w jednej ławce, y:: przez większość szkoły podstawowej i przez całe liceum, razem siedzieliśmy w ławce. Bardzo ją lubiłam i: m:: Reginy: mama szyła chałupniczo. I mieli dużą kuchnię i duży pokój. No, kiedyś tak ludzie mieli, że dwie izby i tak mieszkali. I w tej dużej kuchni był wielki stół. I Regina odrabiała wszystkie lekcje przy tym stole, a jej mama obok miała maszynę i szyła na maszynie. I to tak wyglądało ich życie. Ona jeszcze miała brata, to brat przychodził ze szkoły i też z drugiego końca stołu siadał, tylko w kuchni to był stół kwadratowy, długi i oni sobie oboje lekcje odrabiali. A u nas właśnie przy tym okrągłym się odrabiało, bo to było wygodne taki wielki stół mieć, dopiero jak my skończyliśmy… M:: brat poszedł na stu:dia, wyjechał na studia do akademika, a my z siostrą zaczęłyśmy już odrabiać lekcje na górze, to dopiero mamusia ten stół wyrzuciła i kupiła taki podłużny. Już wtedy były modne te podłużne, kwadratowe stoły takie, podłużne. Bo ten okrągły to zajmował pół pokoju. Był taki wielki
PZ: [Wielkie były…
PE: że trzeba go było omijać. Także właśnie
PZ: [(Ciężkie)
PE: także ja potem miałam ten „katafalk”. To właściwie takie było niby biurko i miałam tapczan-półkę. Ten tapczan się otwierało na noc, pasami pościel była przyjęta, odpinało się tylko pasy i się szło spać. Potem rano się wstawało, urównało kołdrę, zapinało się pasy takie gumowe i się zamykało i y:: ścielenie tego trwało jedną minutę. A siostra miała wersalkę to miała gorzej, bo to otworzyć, wyjął pościel, rozesłać. A ja miałam wszystko pościelone, tylko klap, otworzyłam, wieczorem zamknęłam. Dla osoby niecierpliwiej to było bardzo dobre, bo szybko zrobiłam poszłam i tyle. I nie zawracałam sobie głowy. No ale już potem właśnie w liceum miałam to biurko i tam na górze i się tam uczyłam. Ten katafalk mój stał przy oknie i ja przez okno widziałam lipę i zawsze ta lipa mi tak .
[01:30:01]
PE: Jak była ładna pogoda to otwierałam sobie szeroko okno, lipa szumiała, a ja sobie odrabiałam lekcje. I: tak fajnie mi z tym było. No ale kiedyś nie umiałam… W ogóle nie mogłam się nauczyć fizyki. I na dokładkę poszłam do szkoły i (.) trzeba było coś przepisać z książki do zeszytu, przepisać, czyli prosta rzecz, a ja po prostu jakoś o tym zapomniałam, no jak to ja, zawsze roztrzepany człowiek i ta pani mi postawiła dwóję. No:: i przyszłam do domu i potem myślę: „słaby stopień mam, trzeba się teraz uczyć ustnie dobrze tej fizyki, żeby mieć dobry stopień na koniec semestru chociaż”. I był jakiś trudny temat z fizyki i ja nie mogłam się tego nauczyć i uczę się, uczę, uczę, nie wiem, o co chodzi. Ze złości złapałam tą książkę, zeszłam na dół, siadłam przy tym stole w pokoju i mówię: „No nie mogę się tego nauczyć”. To moja mama mówi: „To czytaj i głośno”. Ja czytam głośno, czytam, przeczytałam cały rozdział. „I co ty z tego wiesz?”. „No nic”. „No to czytaj jeszcze raz”. To ja znowu czytam, a mój brat stał w lustrze przy toaletce i sobie wyciskał wągry na brodzie, no bo tam już taki chłopak dorastający, nie wiem już z osiemnaście lat miał czy tam, nie wiem, więcej. Nie: to już więcej, to już on miał ze dwadzieścia. No i tam stał przed lustrem i ten i słuchał jak ja tej fizyki się biedna uczę. I w końcu, no ja już skończyłam drugi raz to czytać. „No i co z tego wiesz?”. A ja znowu dukam i jakoś ta fizyka, jakoś to dla mnie było trudne. A: m:: on, nie odwracając się od tego lustra, mówi i opowiedział mi cały rozdział, co to ja wszystko przeczytałam, to on to wszystko opowiedział. A ona mówi, a mamusia mówi: „Widzisz, to Leszek nie słuchał, zajęty był czymś innym i zobacz, ci wszystko opowiedział jej, a ty dalej nic nie wiesz, czytaj jeszcze raz”. Mi się tak głupio zrobiło, mówię: „No tak, on jednym uchem tylko słuchał, tu zajęty czymś innym i wszystko zrozumiał, a ja nie rozumiem”. Ale potem jakoś tej fizyki się nauczyłam. I: (.) właśnie mieliśmy ciekawego człowieka, który nas uczył fizyki. Ten, bo to w pierwszej klasie tylko nas uczyła ta pani, ona potem odeszła na emeryturę. A od drugiej klasy uczył nas fizyki człowiek, który - ja później czytałam o nim w historii Legionowa, właśnie teraz niedawno, że on, jego ojciec walczył w AK, a on… I chyba ten ojciec gdzieś przebywał w obozie koncentracyjnym później, jakąś miał taką historię. Ale wtedy my nic o nim nie wiedzieliśmy i on, strasznie się go baliśmy, bo ten człowiek tak: był kawalerem, nigdy się nie ożenił, tylko mieszkał z rodzicami i przychodził na lekcje fizyki i (.) trzeba było do tablicy podejść, stać cały czas na baczność, nie wolno było machać lewą ręką, w ogóle nawet nią poruszyć. Prawą ręką tylko wolno było trzymać kredę. Y:: nie wolno było ruszać lewą ręką w ogóle i trzeba było tłumaczyć temat, stojąc na baczność. No jak ktoś ruszył prawą ręką no to tam czy narysował na tablicy jakieś koło czy tam coś albo cyrklem, to tylko lewą ręką tylko się tylko przytrzymywało cyrkle, prawą się okrąg rysowało, ale nie wolno było, tak żeby machać lewą ręką, bo się dostawało dwóję i się siadało na miejsce.
P1: A jak państwo to wtedy oceniali? Jako dziwactwo? ()
PE: No myśmy myśleli, że on jest jakiś chory psychicznie. Dziewczyny mówią: „Słuchajcie, może on przeżył jakiś obóz koncentracyjny czy coś, że takie Gestapo”, bo on naprawdę strasznie nas dręczył. No nie wolno było mieć… Na przykład nie wolno było dziewczynie, jeśli nie , to dziewczyna musiała mieć spódnicę i <żakiet> do szkoły, bo w liceum nie nosiło się fartucha, tylko nosiło się spódnicę i żakiet. Zimą, w mróz, można było mieć spodnie i żakiet, ale głównie osoby dojeżdżające. Natomiast jeśli ktoś np. dojeżdżał z Serocka czy z Nowego Dworu Mazowieckiego no to musiał, to mógł mieć spodnie na dojazd, do autobusu. Natomiast osoby, które mieszkały w mieście, w Legionowie, nie mogły mieć spodni tylko spódnice. Bo dziewczyny miały nosić spódnice do szkoły. Spódnica do kolan, taka przed kolana i prosta i do tego się nosiło też granatowy lub czarny żakiet. No i właśnie i kiedyś jedna dziewczyna przyszła w czerwonych spodniach do niego na lekcję to on jej postawił dwóję, w ogóle jej nie pytał. Wywołał ją do odpowiedzi, do odpowiedzi przyniosła książkę i zeszyt, bo trzeba było przynieść książkę i zeszyt, położyć mu na biurku.
[01:35:01]
PE: Pokazać, że się ma książkę i zeszyt i że się jest przygotowanym. No i on czasem zerknął do tego zeszytu co się w nim ma i potem zadawał pytanie. Ale tej dziewczynie w ogóle nie zadał pytania, bo tylko spojrzał na nią, zobaczył te czerwone spodnie i powiedział: „Jesteś niewłaściwie ubrana do szkoły, proszę usiąść i dwója”. Także on już potem zawsze nosiła czarne spodnie. Ona dojeżdżała z Nieporętu chyba, no to mogła na dojazd mieć spodnie. No i właśnie, a my, nie można było też mieć też czerwonych paznokci. Jak się miało czerwone paznokcie to też się, sadzał z dwóją. Paznokcie miały być na fizykę krótko obcięte, włosy zaplecione lub związane. Jeżeli to… Przed pracownią fizyki to był „zakład fryzjerski”, wszystkie dziewczyny nawzajem sobie zaplatały warkocze lub wiązały ogonki, bo nie wolno było mieć rozpuszczonych, długich włosów, bo to nie było zgodne z wymaganiami szkoły, według tego pana. No i właśnie to my tak wszystkie się bardzo starałyśmy i zawsze o tej ręce ja musiałam pamiętać, bo ja się zawsze kręciłam i tam zawsze machałam rękami i w ogóle, a u niego przy odpowiedzi trzeba było pamiętać, że za żakiet się trzymać i nic nie ruszyć ręką, bo dwója. No: i: skończyłam u niego naukę z trójką z fizyki, ale przez jeszcze piętnaście lat umiałam na pamięć wszystko - od pierwszej klasy do , czy do trzeciej była fizyka tylko? Zapomniałam. Do .
PZ: Później były fakultety, mogłaś nie mieć.
PE: Od pierwszej do trzeciej klasy była fizyka i ja umiałam WSZYSTKIE definicje i WSZYSTKIE wzory na pamięć. Od pierwszej do trzeciej klasy, żeby mieć trójkę. Bo, żeby, jak się rozwiązywało zadania to wtedy można było mieć czwórkę, a mnie nigdy nie pytał z rozwiązywania zadań, tylko zawsze z teorii. Teorię umiałam. Widocznie z klasówek nigdy nie miałam jakiejś lepszej oceny, nie pamiętam już teraz, ale były ogromne wymagania i ja fizykę umiałam. Ja y:: umiałam właściwie z fizyki WSZYSTKO, ZAWSZE. To w ogóle tak było, że m:: przed lekcją fizyki poprzedniego dnia, powtarzałam sobie wszystkie trzy podręczniki, wszystkie trzy zeszyty, żeby ze wszystkiego umieć wszystko. On.. Nie, bo była w czwartej klasie fizyka, bo był luks, lumen, to były…
PZ: [Optyka.
PE: Optyka. To było w czwartej klasie. I ja pamiętam, że tak tu luks, lumen się musiałam nauczyć, a potem jeszcze >ruch jednostajnie przyspieszony, jeszcze coś<, wszystko wertowałam, bo niewiadomo było, mógł zawsze zapytać czterech lat, mógł zawsze zapytać. I on pytał, co chciał. Nieważne w której klasie, się podchodziło do tablicy i on pytał. Także to było tak. I nie ważne, w której klasie. Się podchodziło do tablicy i on pytał. (0.1) Także to było tak. Wymagania były duże, ale naprawdę ja, bardzo długo - mówię, z piętnaście lat jeszcze pamiętałam wszystko z fizyki.
P1: Efekty były. (.) Pani E., a pamięta pani życie uczniowskie, na poziomie szkoły podstawowej? Jakieś za:bawy::? Co się robiło na przerwach? Po szkole?
PE: Ta:k, jak mieliśmy jakieś tam… Na przykład były takie klasowe zabawy choinkowe, że były Mikołajki, mamy przynosiły ciasto, mamy z trójki klasowej przeważnie, przynosiły ciasto, pokrojone, każdy dostawał ciasto, oranżadę i były takie zabawy, że stoliki stały dookoła sali, a te sale były bardzo wielkie w tej starej szkole, a na środku było dużo miejsca do tańca. I myśmy się przebierali, tam krepiną ściany i tam firanki, i tam się wieszało różne ozdoby. I na środku się tańczyło. I wiem, że w czwartej klasie jakąś taką wymyśliły, nie, to nie wymyśliły tylko dziewczyny przyniosły taką piosenkę, jakąś „A rim cim cim, aram ciam ciam”, nie wiem, co to za piosenka była. Nie wiem czy to jakiś język był, czy to zmyślone, nie wiem, ale wszyscy ją śpiewali, a w kółeczku chodziła jedna osoba (.) i potem musiała podejść do - jak dziewczynka do chłopaka - i go pocałować w policzek i potem on wchodził do kółka i chodził i śpiewał. Wszyscy śpiewali. I on potem musiał jakąś inną dziewczynę podejść i pocałować w policzek. I to była taka ogromnie, y:: taka zabawa… Wszyscy się tym zachwycali jaka to wspaniała zabawa, jacy to my już dorośli, już chłopaków całujemy. No nie no… Tak było. Także wszystkim się strasznie podobało. No i były (.) zabawy też szkolne. I na zabawie choinkowej szkolnej, w ósmej klasie, mi się podobał taki chłopak z A klasy, a ja chodziłam do B. No i on mi się bardzo podobał m:: i na zabawie jeden raz poprosił mnie do tańca, już pod koniec zabawy. I ja z nim zatańczyłam jakiś taki wolny . Tak zatańczyliśmy poprawnie, ja tak się wstydziłam w ogóle go, ale taki naprawdę był ładny chłopak był na buzi tylko taki strasznie niski.
[01:40:06]
PE: Mi się niscy nie podobali nigdy. No i właśnie… Ale ładny był na buzi i bardzo dobrze się uczył, taki kulturalny chłopiec. No i właśnie ja z nim zatańczyłam i potem tak pamiętałam, że ja tak zatańczyłam, że to taka była wspaniała zabawa, że właśnie ten chłopak mnie poprosił do tańca. ((śmiech)) No a na tych takich zabawach ogólnoszkolnych to po prostu się przychodziło i tam się tańczyło albo siedziało pod ścianą. Tak wyglądało. Sala gimnastyczna cała była duża i piosenki były, m:: takie były i wolne i szybsze. Albo ktoś grał na akordeonie albo puszczali płyty. Także były…
P1: Kto to organizował? Nauczyciele czy…?
PE: Tak, taką zabawę szkolną to wszyscy nauczyciele stali, pilnowali, czy uczniowie się grzecznie bawią, tam, żeby wszyscy byli grzeczni. Także tak. Były bardzo nadzorowane i takie… No grzeczni wszyscy raczej byli, nikt tam nie rozrabiał.
P2: A jak wyglądała sprawa na przerwach? Co państwo robili na przerwach na przykład?
PE: Na przerwach? Y:: były czasy, że na przerwach się spacerowało przymusowo. Wtedy nauczyciel stał na środku, a dookoła jego trzeba było parami chodzić. No także się tak chodziło w kółko, bo przerwa miała być aktywna, nie wolno było siedzieć. No ale: czasami y:: można było sobie usiąść na tornistrze pod ścianą i siedzieć. Bo zależy jaki nauczyciel miał dyżur. No i (.) wszyscy siadali na tych tornistrach tekturowych, tak wrzucali je na ziemię i tak na nich siadali. A ja swojego tornistra żałowałam, bo taki ładny ciemnozielony i tak mi było szkoda, że mi się zniszczy, ja tak wszystko zawsze tak dbałam, żeby się nic nie zarysowało, nic nie stało, więc mój tornister stawiałam na boku. I wtedy na bocznej tej ściance siadałam, ona o taki kształt miała, podłużny i ja na tym siadałam i wtedy mi się boki nie łamały. Zawsze miałam proste boki. Do końca roku nigdy nie miałam załamanego tornistra. Bo jak ktoś go rzucił na ziemię taki tekturowy i na nim usiadł, to boki się o tak wygięły o i już on był taki potem spłaszczony. A mój był taki prościutki do końca roku, bo ja zawsze siadałam na stojącym tornistrze ((wesoło)). Zawsze wszystko tak szanowałam, musiałam mieć takie dopieszczone, nie mogło być tam nic, jakieś zniszczone czy zarysowane, czy coś, tak szanowałam wszystko.
P1: A jak pani myśli, to była raczej kwestia jakby takiej kultury w domu, że się dba o rzeczy czy raczej pani indywidualna?
PE: (.) Y:::: W domu moim wszystko się bardzo szanowało. Było tak, że jak rodzice kupowali jakikolwiek sprzęt do domu to kupowali zawsze, starali się kupić jeden z droższych, że będzie długo służył. Jak kupili telewizor to kupili taki, który był tego dnia najdroższy w sklepie, bo on będzie długo służył, bo wiem że był Szmaragd 901 to miał dużo większy ekran niż u męża rodziców. I był droższy, porządniejszy, bo miał służyć . Bo tak moi rodzice zawsze, jak już na coś uzbierali to było takie, żeby… Jak kupili to musiał być i tam jakaś nazwa, już nie pamiętam jaka, że musiał być taki no, wszystko takie SUPER. Ale za to, to wszystko się bardzo szanowało. Ale np. u mnie tak było, że nigdy nie mogłam mieć y:: zagiętego różka w zeszycie: czy w książce:, nie mógł się zagiąć, bo potem była książka brzydka czy zeszyt, tylko musiało być wszystko takie… Ja to z tym perfekcjonizmem to do dzisiaj mam takie, aż, aż, no:… O, kiwa głową mój mąż ((śmiech)). Przesadnie wszystko musi być tak do, nawet jak pokój jest posprzątany to ja muszę zobaczyć, bo ja widzę tam okruszek gdzieś tam na podłodze leży, to ja muszę go podnieść i wyrzucić, bo mi okruszek leży. Po prostu taki perfekcjonizm. Ale to mam wyniesione z domu, (.) bo rodzice moi oboje pochodzili ze wsi, oboje y:: kończyli gimnazjum, liceum, potem studia, a:le: y:: po prostu wszystko mieli takie wypracowane. I: y:: na przykład mój tata, który: jak był mały: to y:: czasami babcia wydzielała chleb, bo czasami jej nie starczało do końca tygodnia chleba jak upiekła, bo babcia sama piekła chleb i nie starczało jej do końca tygodnia, to ona wydzielała im kromki. Jak on z bratem, o rok starszym, szli do szkoły, mieli sześć kilometrów do szkoły, to jak szli to dostawali po kromce chleba w domu i dwie kromki przełożone czymś, no różnymi tam rzeczami, dostawali ze sobą i mieli zjeść w połowie szkoły, żeby mieć na przerwę, żeby zjeść.
[01:45:00]
PE: Ale to oni zanim doszli do szkoły to sześć kilometrów to już zjedli, bo im się jeść chciało, bo to kawał drogi było - zima czy deszcz czy słota. No i (.) jak wracali to już lecieli biegiem do domu, bo im się jeść chciało ((śmiech)). Mój tata y::… Zawsze mieliśmy na strychu y: kilka bochenków chleba pokrojonych na kromki i ususzonych. I u nas to leżało, ja wiem, do ‘70-któregoś roku czy do ‘80-któregoś roku, zawsze ten stary chleb tam poleżał, nie wiem ile czasu. Tatuś go znosił na dół, jeszcze wtedy mieliśmy prosiaki w komórce, bo mieliśmy dom z ogrodem i tam w ogro, w komórce były prosiaki. Czy tam jeden prosiak. To tatuś wtedy tam karmił prosiaka tym chlebem, dał, a potem nowy suszył. I nowy, świeży wynosił na strych i mówił: „Bo jak będzie wojna to musimy mieć chociaż na kilka dni chleba”.
P1: To jest częste doświadczenie w ogóle rodzinne. Rodzin, które przetrwały wojnę.
PE: I on się bał, że kiedyś y:: jego dzieciom zabraknie chleba. Mój tato był taki, że nigdy nie wziął cukierka. Np. jak (.) przyjechał wujek, jego brat, przyjechał w odwiedziny, ja byłam jego chrześniaczką, no to on przywoził torbę cukierków i ja wtedy taka zadowolona, wszystkich tymi cukierkami częstowałam. Dałam bratu, siostrze, tam mamusi. Przychodzę do tatusia, chcę mu dać, a on mówi: „Zjedz córeczka sama, ja to za bardzo cukierków nie lubię”. Lubił, ale po prostu, no jak on może dziecku zjeść cukierka. NIGDY NIE WZIĄŁ. Zawsze mnie to wzrusza, że zawsze wszystko miało być dla dzieci. Dla niego mogło nie być, ale dla dzieci miało być wszystko ((wzruszenie)). Jak poszłam na studia wymyśliłam sobie, że będę chodzić na prywatne lekcje języka francuskiego do Francuzki. No bo „taka jestem wielka, no dostałam się na Uniwersytet Warszawski i to jeszcze prawie na początku listy byłam przyjętych, tak dobrze zdałam”.
P1: [(Rodzina) była z pani bardzo dumna, prawda?
PE: Byłam bardzo dumna, rodzice też. I wymyśliłam sobie, razem z koleżanką, że będziemy chodziły na Bednarską do prawdziwej Francuzki na francuski i dobra, uczymy się francuskiego. No ale ja przychodzę do domu, mówię: „Tatuś, ta Francuzka chce sto dwadzieścia złotych za godzinę, to musimy się złożyć po sześćdziesiąt złotych”, a to wtedy było strasznie dużo. Nie pamiętam, ile tam rodzice zarabiali, dwa tysiące? No nie wiem, ale to było tak strasznie dużo jakoś. No ale i właśnie wtedy mój tata mówi tak: „Ja z tego, co ja zaoszczędzę, z tych moich takich kieszonkowych, to ja ci zawsze dam na ten francuski. To się nie martw, tylko ucz się”. I dał mi, mimo że no rodzice mieli troje dzieci, które się jednocześnie uczyły. Jak ja poszłam na pierwszy rok studiów to brat był tam na piątym czy pewnie tak coś, bo najpierw poszedł na ISN i dopiero potem poszedł na pięcioletni AWF. Czyli on był akurat może na czwartym roku jak ja byłam na pierwszym. Także on, po prostu rodzice mieli… A siostra była w szkole pomaturalnej, więc rodzice mieli wtedy troje dzieci uczących się i wszystkie dojeżdżały do Warszawy i na wszystkie trzeba było dać na utrzymanie. A jeszcze co mój tata zrobił: mój tata, m: kiedy brat szedł na studia i: zdawał na AWF pierwszy raz i zabrakło mu kilku punktów - może trzech, nie wiem, nie pamiętam, no kilku. Bo nie mieliśmy punktów za pochodzenie, bo tata pracował jako kierownik wytwórni wód gazowych w Legionowie, a mama pracowała jako nauczycielka i byliśmy jako rodzina wykształcona, nie wiem jak to się wtedy nazywało, nie robotnicza. No i wtedy nie mieliśmy pięciu punktów za pochodzenie. No a mój tata miał y: wychowanka
P1: [A nie mogli być państwo zakwalifikowani jako pochodzenie chłopskie wówczas?
PZ: [Nie. ()
PE: [Nie::::, no nie, bo mieszkaliśmy w mieście, a mamusia uczyła w szkole, tatuś był kierownikiem zakładu (.) przemysłowego.
P1: A czy jakby to pokolenie wstecz…?
PE: [To był jakby wtedy dyrektorem, bo to wtedy kierownik się nazywał. Wielkiego zakładu produkcyjnego.
P1: [Liczyła się aktualna praca rodziców.
PE: Czyli my byliśmy wtedy rodziną taką, no jakby wykształconą, nie wiem jak to nazwać, dość, że to nie było robotnicze ani chłopskie, bo tylko się zostawało…
P1: [Inteligencja. Przez to wyższe wykształcenie.
PE: …Inteligencka rodzina się nazywało właśnie. W związku z tym, my nie mieliśmy pięciu punktów za pochodzenie, bratu zabrakło trzy. A mój tata miał byłego wychowanka z domu dziecka, którego bardzo lubił, który pracował w Warszawie w MPO.
[01:49:59]
PE: No: i mój tata wymyślił, że schowa y: swoje wykształcenie do kieszeni i pójdzie, będzie pracował… A jak był w wojsku, jak ja już miałam roczek, to go wzięli do wojska i tam zrobił prawo jazdy na ciężarówki. I wyciągnął to prawo jazdy na ciężarówki, nawet nie pokazał, że ma maturę, nic, tylko po prostu poszedł, że ma prawo jazdy na ciężarówki. I ten Andrzej, on był tam jakimś dyspozytorem czy kimś w tym MPO - ten jego wychowanek z domu dziecka, i mówi: „Panie Piotrze, niech Pan przychodzi do MPO, ja panu załatwię pracę, będzie pan kierowcą”. No i tata został kierowcą. I za rok brata przyjęli na studia.
P1: ()
PE: Tak. Bo po pierwsze, jak tutaj zarabiał dwa tysiące to tam dostał może sześć tysięcy jako kierowca. Kiedyś takie czasy
PZ: [(Ta:k, robotnikowi się należało)
PE: były, że kierownik czy dyrektor zarabiał grosze, a kierowca czy robotnik fizyczny…
P1: [Te czasy wracają powoli, ja bardzo zazdroszczę hydraulikom. ((śmiech))
PE: O ta:k, ta:k. I właśnie wtedy pracownik fizyczny zarabiał kilka razy TYLE. A tata mówi tak: „Mam troje dzieci w takim wieku”. Studentów, siostra w szkole pomaturalnej, no ale to też dwadzieścia lat miała, trzeba było zaraz jej wesele wyprawiać, tu pieniądze były potrzebne, a on zarabiał grosze w tej wytwórni. Więc po prostu… I tak: dostał kilka razy więcej i jeszcze miał różne pieniądze takie dodatkowe, bo np. m:: tak, on jeździł albo polewaczką - wodą polewał ulice (.) w Warszawie, tu, wokół Uniwersytetu Warszawskiego jeździł na polewaczce, albo pługiem zimą - to odśnieżał pługiem, śnieg spychał z ulicy. Też tutaj, na tej trasie koło polonistyki, koło Oboźnej tu. To była mojego taty trasa. A:: albo po tym to zaczął jeździć śmieciarą i kierował śmieciarą, a miał dwóch pracowników, on był jakby brygadzistą, bo kierowca ((śmiech)), a oni byli od nastawiania mu tych koszy, żeby wype, wyrzucać kosze z tego. I oni zbierali makulaturę. I potem tę makulaturę sprzedawali, dziennie około stu kilo sprzedawali tej makulatury, i dzielili się pieniędzmi. I mój tata
P1: [To była wtedy dodatkowa fucha dla taty?
PE: Tak, tak.
PZ: [Kiedyś mówiłaś, że jakiś złom kiedyś zbierali też.
PE: [No złom, widzisz… To ja już teraz nie pamiętam dokładnie, to ty musisz mi też przypominać, bo ja niektórych faktów już nie pamiętam. Dość, że tata mój y:: jak już dostał się na tą śmieciarę to to była najlepsza fucha, bo to były dodatkowe pieniądze. Jak oni yy:
P1: [Dla całej rodziny.
PE: tej makulatury nie raz zebrali i przez dzień i trzysta kilo. To oni nazywali to „belka”, że oni robili taki kwadrat - metr na metr z kartonów, w środku układali tą makulaturę i związywali to sznurami. I: odwozili do tego. Ale każdy z nich musiał tą swoją pakę makulatury te sto kilo czy ileś zedźwigać do tego skupu, więc oni jak mieli trzy paki - ich trzech było, on i dwóch pracowników, to oni, każdy musiał zedźwigać i każdy dostawał tą swoją stówę na rękę. Więc to było no sto złotych dziennie to była fucha, to on dobrze zarabiał wtedy. I tak: mnie wyprawił wesele, córce wyprawił wesele, to wszystko z zarobków w MPO. Śmieszne, bo najpierw człowiek się uczy, tam morduje, zdaje egzaminy na studiach, a potem nagle zostaje kierowcą, bo, bo to jest lepiej płatne, a musi dzieci wykształcić.
PZ: I punkty mieliście.
PE: No i brat za rok dostał się na AWF, bo miał punkty. Bo tak było: on skończył SN -Studium Nauczycielskie z pływania, bo on z WF-u i chciał koniecznie iść na AWF. I pierwszego roku nie zdał, więc poszedł do szkoły, rok uczył w szkole WF-u, a na drugi rok już tatuś pracował w MPO, już on dostał pięć punktów. I potem jak ja zdawałam na studia, to ja znowu też dostałam pięć punktów i już potem było wszystko łatwiej. No i mieliśmy finansowo lepszą sytuację, także to było śmieszne, bo ludzie wykształceni biedowali wtedy, a ktoś jak był robotnikiem to dobrze zarabiał i mu się dobrze wiodło. I np. ja miałam od taty na studiach talony do baru mlecznego. Mój tata miał codziennie, dostawał talony na cały miesiąc. Dostawał talony z pracy do baru mlecznego zimą, to jakoś od jesieni do wiosny. No i m:: chyba na dziewięć złotych dziennie dostawał talon i za to można było zjeść zupę i np. kopytka czy naleśniki czy coś. I ja na studiach nie musiałam kupować obiadów y:: w akademiku, (.) bo ja sobie poszłam do baru mlecznego i zjadłam obiad. To no mówię, no nie zawsze ja jadłam, nie raz tam brat brał to jadł, to siostra, ale to była duża ulga tak mieć obiad, być studentem i mieć obiad, nie? Za darmo.
[01:55:08]
PE: To wspaniała rzecz była. Także my… I właśnie tata nam dawał te talony, sam nigdy nie zjadł. On, zawsze, wszystko miało być dla dzieci. Taki był, tak był wychowany, że mieli czworo dzieci, mieszkali na wsi i po prostu dziadkowie wszystko robili, żeby dzieci miały. Nigdy, nigdy dla siebie tylko zawsze najważniejsze dzieci - żeby jadły, żeby rosły, żeby miały, właśnie tak. I potem mój tata to samo robił z nami. Mówię, nigdy cukierka nie zjadł, czekolady, „Nie, bo to jest dla dzieci. Dzieci mają mieć”. Zawsze, wszystko było dla dzieci. No my też tak to w swoim życiu robiliśmy że np. ja sobie nie wyobrażałam, jak moja koleżanka brała męża i jechała z nim do Paryża. Ja mówię: „Chwileczkę, a dzieci?”. My zawsze jechaliśmy w pięcioro, bo ta młodsza córka urodziła się tam po dwudziestu latach, to dużo później, ale to myśmy mieli troje dzieci. Ale my jechaliśmy za granicę to wszyscy razem. Gdziekolwiek - zimą na narty, latem y:: na wczasy, ale zawsze wszyscy razem. Jeszcze tam kiedyś braliśmy córkę siostry, żeby, bo w równym wieku była z naszą starszą córką. I tak. Także staraliśmy się zawsze, że rodzina ma być razem. Żeby pojechać, że tak dla dzieci… Wszystko ma być dla dzieci. My też tak samo podchodziliśmy: i nauczanie, i wykształcenie, i wszędzie woziliśmy, i robiliśmy, bo mieszkaliśmy w małym mieście, gdzie nie było żadnych możliwości. Ale można było te dzieci przywieźć do Warszawy i myśmy tak robili. I nasze dzieci właśnie się rozwijały i one miały szersze spojrzenie na świat dzięki temu, że były m:: wożone wszędzie, wszystko miały pokazane:, było im po prostu łatwiej i w szkole i uczyć się, i więcej rozumiały, i za granicę ile mogliśmy to ich woziliśmy. Także tak…
PZ: [Z tą Adą jak stworzyli UD…
PE: Najmłodsza córka… To właśnie powstał wtedy Uniwersytet Dziecięcy powstał, no pani na pewno pani słyszała o tym.
P1: Tak, tak, ja miałam kiedyś mieć tam wykłady. I w końcu nie wyszło.
PZ: [I ja woziłem córkę…
PE: A mąż woził córkę prawie sto pięćdziesiąt kilometrów w sobotę.
PZ: [Wstawaliśmy rano, jechaliśmy na zajęcia i przez cały cykl…
PE: Potem wysłuchała zajęć i przywoził ją do domu. A ja w tym czasie nigdy nie byłam w domu, bo ja na uczelni lektorat prowadziłam.
PZ: [Co dwa tygodnie jeździliśmy.
PE: [Mnie nie było w domu, a oni oboje wsiadali w samochód i jechali do Warszawy, co dwa tygodnie, przez kilka lat.
P1: Pani E., a jak pani myśli, y: no bo tak, w sumie historię pani taty w czasie, kiedy pani brat zdawał na studia pokazała, no że w tamtych czasach wykształcenie nie zawsze popłacało, a jednocześnie - z tego co pani mówi, w domu był kult tej edukacji i w ogóle pracy jako takiej, jak pani myśli?
PE: No: ta:k, ale moi rodzice byli bardzo dumni, że mają zdolne dzieci. My byliśmy wszyscy troje zdolni i y:: dobrze uczyliśmy się i: w podstawówce i w liceum. I: oni bardzo wykształcenie cenili. Mój dziadek w latach dwudziestych, w 1920 czy tam, pracował jako kolejarz w Warszawie. Chociaż babcia mieszkała z dziećmi pod Nowogródkiem, >na wsi<. Także on był człowiekiem, który zjeździł pół Europy, można powiedzieć, bo on m:: jeszcze gdzieś tam pracował za morzem Czarnym, w Krasnodarze.
P1: [To był tata pani mamy czy taty?
PE: Taty. Czyli tak. A: >babcia była nauczycielką< y: na pensji. Zanim wyszła za mąż, babcia pracowała na pensji dla dziewczynek dobrze urodzonych i pojechała do ciotki tam, do tego Krasnodaru właśnie, bo Polacy wtedy jeździli dużo w głąb Rosji do pracy, dlatego że jak to przedwojenny… Przed rewolucją jeszcze, to było przed Pierwszą Wojną, były czasy takie jakie były. Była bieda. I moja babcia, ich było w domu dziesięcioro. Były trzy pary bliźniąt i babcia była z bliźniąt właśnie, tylko jej braciszek zmarł po urodzeniu, bo jak dwoje dzieci to przeważnie dziewczynka przeżywała, jak bliźnięta były, bo były ciężkie czasy po prostu. Oni się urodzili 1891 roku. No to, to były takie czasy, że jak się urodziło dwoje na raz dzieci to przeważnie dziewczynka przeżywała. No i babcia przeżyła. To ich, z tych dziesięciorga dzieci, przeżyło sześcioro. Y: no i właśnie y: babcia, chyba była druga z kolei, i kiedy już dorosła, uczyła się, i kiedy już dorosła to dziadkowie - jej rodzice, wysłali ją do siostry mamy, czyli do cioci, do tego Krasnodaru. Ta ciocia tam pracowała na pensji, właśnie dla panien i babcię tam wysłali i babcia tam była nauczycielką na pensji przez kilka lat.
[02:00:02]
PE: I potem tam poznała dziadka, on tam kolejarzem był, potem listonoszem, nie wiem kim jeszcze... Bo dziadek był naprawdę... Tak, ciągle coś robił. Miał taką fantazję, no bo człowiek, który pochodzi z małej wioski spod Nowogródka nagle jeździ sobie po całej Europie, niczego się nie boi, pracuje w różnych miejscach. No i właśnie... I się pobrali i tam się urodziły dwie siostry tatusia, a potem wrócili do tego Nowogródka i tutaj tata się urodził właśnie z bratem (.) jeszcze. I właśnie oni byli tacy otwarci na edukację, że te ich dzieci to wszystkie musiały chodzić do szkoły, wszystkie musiały się uczyć. Chociaż tam bogato nie żyli - tam mieli trochę ziemi, i tak tam uprawiali, pracowici byli. A:le: właśnie u nich było takie podejście, że wszystko musiało być dla dzieci. Dzieci miały mieć wszystko zapewnione. No i właśnie... M:: tak jak opowiadałam, że tata dostawał chleb - babcia piekła chleb, on zjadał zawsze idąc do szkoły, potem wracał to już głodny był. ((wesoło)) No, ale byli nauczeni właśnie szacunku dla jedzenia, dla chleba. I kiedyś, kiedyś coś tak było... Czegoś tam mamusia nie kupiła. I coś tam na kolację brat chciał, a tego nie było do jedzenia - już nie pamiętam, o co to chodziło - a mój tata wtedy tak mówi: "No, jeśli w domu jest chociaż skórka chleba, to nikt z głodu nie umrze" ((śmiech)). Zawsze on miał taki wielki szacunek dla chleba, dla jedzenia; żeby w domu było, żeby nikomu niczego nie brakowało - zawsze bardzo dbał mój tata. Jabłka mieliśmy w ogrodzie, to on tak zbierał, wszystko układał. Jak świniaka zabili rodzice to mój tata całą wielką szynkę suszył, tak wieszał pod bojlerem; mieliśmy bojler na ciepłą wodę w kuchni, i on wieszał taką posoloną szynkę na sznurku pod samym bojlerem pod sufitem, i ona schła. Jak ona była wysuszona, i się ukroiło plasterki, na plasterki cieniutkie, ona była taka przepyszna... coś wspaniałego. I to nie miało żadnej chemii, nie zawierało, ani nic, tylko po prostu taka wspaniała naturalna rzecz. I:: tak jak kroiliśmy... Jakie to było pyszne. Także tak dbał, mój tata tak dbał o wszystko, mamusia też. Zawsze jakieś kilka kurek chowała - to jajka były w domu, to kurkę zabiła na rosół, to cośtam... Rodzice byli tacy, że bardzo dbali o dzieci, i wszystko miało być zapewnione - tak się starali właśnie. Tak zależało im. No i dzieci miały się uczyć, i miały mieć tą edukację. I no, nigdy nie chodziliśmy na żadne dodatkowe lekcje, bo rodzice uważali, że szkoła wystarczy. Wtedy było takie podejście - właściwie nikt nigdzie nie chodził, tylko do szkoły, i dziecko się miało nauczyć, miało wiedzieć.
PZ: () że mówiłem, gdzie jeździłem, no bo... bo tam był niższy poziom, wszyscy jeździli. Ktoś się dostał, to jeździł; kto nie jeździł, się nie dostał.
PE: No tak.
P1: A to w sumie było przed studiami, prawda?
PZ: Były zadania właśnie pod kątem studiów robione. To wtedy nie było takie dostępne jak teraz.
PE: [Ale i też u męża zdawało maturę około stu osób, bo trzy klasy - a na studia do Warszawy to poszło trzy czy pięć osób tylko. Do Warszawy, bo się nie byli w stanie się dostać. Dopiero do Lublina, do Siedlec, do takich uczelni mniej prestiżowych to tam się podostawało trochę. Ale właśnie do Warszawy było ciężko - mąż był bardzo zdolny, i właśnie dzięki temu się dostał do Warszawy. Bo tak to, no, jakimś był z fizyki... na jakimś obozie młodego fizyka...
PZ: [To mówiłem pani. Zmieniłem kierunek studiów.
PE: [No właśnie... A ja też zmieniłam kierunek, studiów, bo ja miałam iść... Właśnie, chodziłam na fakultet biologiczno-chemiczny, i: tak myślałam o biologii, bo w ogóle bardzo lubiłam biologię, anatomię w liceum. I tak myślałam o biologii. Bo w ogóle bardzo lubiłam biologię, anatomię w liceum. I tak myślałam o biologii… I po:szłam w odwiedziny do koleżanki... A, pojechałam do Zegrza, ona w Zegrzu mieszkała i jej starsza siostra była na rusycystyce. I mówi do mnie: „Co ty będziesz szła na taki kierunek? Ta biologia to tylko będziesz kuła i kuła na pamięć różne fakty”. Mówi: „To nic ciekawego. Idź na filologię rosyjską, zobaczysz; poznasz studentów zagranicznych, będziesz wyjeżdżała”. No wtedy rosyjski, to się jeździło po wszystkich krajach socjalistycznych. To wtedy wszędzie się porozumiewało po rosyjsku. I:: rosyjski był wtedy najbardziej popularny tak. I ona mówi: „Zobaczysz, poznasz studentów z różnych krajów, będziesz jeździła na wycieczki, będziesz tłumaczyć... Zobaczysz, że to będzie fajne”, mówi. „A tak to co, będziesz siedziała jak mól książkowy nad książką i wkuwała fakty o zwierzętach, czy ludziach, czy”.
[02:05:02]
PE: No i tak wróciłam do domu, i mówię: „Ja nie zdaję biologii na maturze, tylko rosyjski”. Moja mama za głowę się złapała, a do matury ze dwa tygodnie. Poszłam do szkoły, i mówię, że chcę zmienić przedmiot na rosyjski. A przecież gdyby a::, powinnam chodzić przecież na fakultet językowy przez cały rok. A ja nie chodziłam wcale, tylko chodziłam na biologię. M:: Tak jakoś nauczyciele podeszli do tego jakoś tolerancyjnie. No dobrze. A miałam ze wszystkich języków w liceum piątki. Y: Polski, rosyjski, angielski i łacinę - i ze wszystkiego miałam piątki. I wszyscy wierzyli, że z języków to ja sobie dam radę, no i pozwolili. Była mi dyrektorka zmienić na rosyjski w ostatniej chwili. I ja siedziałam, te dwa tygodnie do matury, i tylko uczyłam się w koło rosyjskiego. Uczyłam się, uczyłam, na wszystkie tematy umiałam opowiedzieć, wszystko umiałam powiedzieć. No i m:: y:: poszłam na egzamin. A::, jeszcze to tak było, że: to był rok kopernikański i ja się nauczyłam życiorysu Mikołaja Kopernika. Mówię: „Jak rok kopernikański...”. Bo to ‘74 rok, to akurat była któraś tam, kilkaset, jakaś tam rocznica urodzin Kopernika, Mikołaja Kopernika. No i myślę sobie: „Nauczę się życiorysu Kopernika”. No i nauczyłam się Kopernika. Idę na egzamin - ale tak umiałam już wszystko, i o lotach kosmicznych, i co tam, gdzie tam Gagarin poleciał; wszystkie daty umiałam, wszystkie fakty, tak się wyuczyłam tego rosyjskiego... Ale ponieważ się go uczyłam sama przez dwa tygodnie, to wymawiałam jak chciałam, no bo tam akcentów żadnych nie uznawałam, tylko mówiłam jak chcę, ale mówiłam. No i poszłam na egzamin, i wyciągam mój ulubiony film. Myślę sobie „Co ja tu powiem?”. I tak siedzę, siedzę, myślę... Mój ulubiony film, który ostatnio widziałam, to film Ewy i Czesława Peterskich pod tytułem „Mikołaj Kopernik". Z filmu dowiedziałam się, że: Mikołaj Kopernik urodził się... i wcisnęłam cały życiorys. No i mówię, mówię, mówię... Oni tacy no, tak, tak, kiwają głowami. A już jak skończyłam odpowiedź, postawili mi piątkę, a anglista, który siedział w komisji, który mnie uczył angielskiego w liceum, mówi tak: "Ale skąd dowiedziałaś się tylu dat z tego filmu?” ((śmiech)). Także poradziłam sobie, piątkę dostałam na maturze, no i mówię - to idę na filologię rosyjską. I poszłam, i zdałam. A właśnie na egzaminie wstępnym na filologię rosyjską - bo też nie chodziłam na żadne lekcje... takie, na żadne korepetycje nigdy - tylko przed samym egzaminem dowiedziałam się, w dniu rozdania świadectw maturalnych, że w Warszawie zaczyna się dwutygodniowy kurs na Uniwersytecie Warszawskim na rusycystykę. To myślę: „Jadę, co tam...”. Pojechałam, zapisałam się, chodziłam przez te dwa tygodnie na ten kurs, i: ta pani zawsze mnie tak bardzo chwaliła, i mówiła, że ja mam talent językowy, i ja sobie poradzę. Taka się czułam jakby najlepsza w grupie, bo tak zawsze głos zabierałam, wszystko wiedziałam. No i, potem poszłam na egzamin na rusycystykę. No, egzamin y:: ustny i loty kosmiczne wyciągnęłam. No to ja o lotach kosmicznych, nie? ((śmiech)). Z polskiego... Bo był ustny i z polskiego i z rosyjskiego. Najpierw pisemny, potem ustny. A z polskiego - podział języków słowiańskich. NO::::, to już mój temat! Ja o językach słowiańskich to wiedziałam wszystko, bo zawsze miałam hopla na punkcie języków, zawsze uwielbiałam języki obce. No i jak zaczęłam im tam wykłady robić, jak to z tymi językami i w ogóle, potem te loty kosmiczne... No i bardzo dobrze zdałam, nawet w czołówce się znalazłam po egzaminie właśnie, jeszcze te pięć punktów od tatusia miałam, to już w ogóle miałam wysoką m:: punktację. No i y: potem byłam zadowolona z tego, że studiuję. Na: pierwszym roku od razu się zapisałam na węgierski, chodziłam dwa lata do Domu Kultury Węgierskiej na Węgierskiej, ale się go nie nauczyłam. Tak, jakoś ciężko mi szedł, jakiś był dla mnie zbyt trudny. Może też i miałam dużo nauki na studiach, to też wszystko razem...
P1: [Tak.. () język.
PE: Chodziłam na francuski (.) prywatnie; w szk, na uczelni miałam angielski jako lektorat; rosyjskiego codziennie po osiem godzin dziennie; i jeszcze chciałam węgierskiego. I chyba już było dla mnie za dużo. A, esperanto, tak.
P1: Tak?
PE: Tak. To w trzeciej i w czwartej klasie liceum marzyłam, żeby się nauczyć esperanta. Rodzice mnie nie puszczali, żebym jeździła na kursy esperanta do Warszawy, bo to na Jasnej 6 były.
[02:10:03]
PE: Ale nie, nie, no nie chcieli, żebym jeździła, po nocy wracała, bo to były popołudniami, to powiedzieli, że mogę sobie wysyłkowo z księgarni kupić płyty do esperanta. Ja sobie kupiłam książkę i płyty, wszystko przerobiłam, i się nauczyłam. I jak poszłam na pierwszy rok studiów, to zaraz na jesieni był egzamin państwowy z esperanta w Bydgoszczy.
P1: hhhOK…
PE: I ja pojechałam do Bydgoszczy i zdałam ten egzamin. I wróciłam, i mam papier do dzisiaj, że mam egzamin państwowy... Nic już teraz nie pamiętam. Nawet wypożyczałam książki z biblioteki na Jasnej, tam po esperancku, i czytałam. Jakieś tam „W pustyni i w puszczy”, to coś... Jakieś książki, były wszystkie tłumaczone na esperancki, i można było czytać.
PZ: [Działaczką była w esperancie.
PE: Działaczką byłam, tak, ja byłam przewodniczącą Warszawskiego Komitetu Studenckich Kół Esperanckich. Czyli pode mnie podlegało siedem kół esperanckich ze wszystkich uczelni warszawskich. Z SGH, z SGGW, z tych wszystkich uczelni, i ja byłam przewodniczącą.
PZ: [Biuro to mieliście tutaj przy bramie, no nie?
PE: [Tak, biuro mieliśmy tu przy bramie, dwa razy w tygodniu tu dyżurowałam. I jak męża swojego poznałam...
P1: [To była prężnie działająca organizacja, jakby teraz ten esperanto trochę przygasł.
PE: [Tak! Myśmy jeździli na Węgry, do Czechosłowacji, czyli i do Czech, i do Słowacji; do Pejczu koło Abaliget to
PZ: Węgry!
PE: na Węgrzech, na południu Węgier w górach mieliśmy obozy esperanckie; w Bardzie Śląskim... Myśmy mieli masę obozów, i ja jeździłam na te obozy jako nauczyciel esperanta, w związku z tym nie płaciłam za pobyt, tylko za podróż. Ja miałam… Dużo zwiedziłam wtedy w Europie, dużo państw socjalistycznych, bo ja wszędzie jechałam za darmo, tylko płaciłam za pobyt, i miałam właśnie i uczyłam esperanta na tych obozach. W góry... Jak na narty jechaliśmy w góry ze studentami, to ja zawsze prowadziłam kurs esperanta i nie płaciłam. Także dla mnie to było fajne, no bo pieniądze dla studenta się liczyły, a tu... Także jeszcze jeszcze esperanto. Także uczyłam się tych języków obcych, zawsze to lubiłam. (.) I:: czyli tak, miałam... Na filologii rosyjskiej miałam lektorat z angielskiego, i potem od drugiego roku chodziłam sobie na lektorat z francuskiego dobrowolnie, bo już miałam rok francuskiego u tej pani na Bednarskiej, już tych prywatnych lekcji, i poszłam od razu na drugi rok na francuski ze studentami razem. I miałam za darmo francuski, sobie chodziłam na studiach tam. Tam wiele się nie nauczyłam, ale jak pojechaliśmy z mężem do Paryża, to jak oni - ci państwo, u których mieszkaliśmy - rozmawiali z synami, to wiedziałam, o czym mówią. Czyli... no, po czterdziestu latach od nauki, no to już trochę się zapomina, a jednak ja coś tam wiedziałam, czyli jednak coś mi zostało w głowie. Ale odpowiadałam im po angielsku, bo jednak jakoś... po angielsku mówię ciągle. A ten francuski - nie umiem zdania sklecić, po prostu jakoś nie mam nawyku mówienia. Ale rozumiałam co mówią - to też było dla mnie ważne. Także fajnie. Także o językach obcych to tyle.
P1: A pani E., a pamięta pani lektury swoje jakieś? Bo powiedziała pani, że na początku pani nie przepadała za czytaniem. To się potem zmieniło jakoś?
PE: No lektury musiałam czytać. Musiałam siadać przy tym okrągłym stole i czytać. Mamusia pilnowała, także... ((śmiech)).
P1: A tak sama z siebie pani wypożyczała z biblioteki, czy... Była to jakaś taka ważna dla pani forma spędzania czasu?
PE: [Nie, nie... czytanie było dla mnie nudne. Właśnie - bo pani przedtem mnie zapytała, co robiłam popołudniami...
P1: [Dla pana Z. pamiętam, że to było ważne doświadczenie, prawda?
PZ: [Do tej pory czytam.
PE: [Dla mnie nie. U mnie się w domu dużo rozmawiało o lekturach, o filmach, o książkach. I ja dużo wiedziałam. I ja byłam taka cwana...
P1: [A, ale ustnie bardziej
PE: Tak, i ja byłam taka cwana... Ja książek nie czytałam, a wszystkie lektury znałam. Mamusia miała korepetycje, tatuś miał korepetycje, do nas przychodziły dzieciaki, i tam rodzice je uczyli, a ja nieraz ich słyszałam, siedziałam. I ja treść lektur wszystkich znałam. Ja właśnie z tego byłam, jak byłam mała, to bardzo mało czytałam; ja się nauczyłam czytać porządnie to... Dopiero czytałam od szóstej, siódmej klasy lektury, a tak to nie. To tylko po prostu wszystko wiedziałam ze słuchu. Mamusia tam... Taki Edzio do nas przychodził, tam trzy domy dalej mieszkali… On już też nie żyje, bo to... Już by miał z siedemdziesiąt lat. I ten Edzio przychodził, on tak nie mógł się nauczyć niczego i mamusia mu opowiadała całe lektury, żeby on wiedział później na lekcji w szkole...
P1: [To (w domu) było takie centrum edukacyjne trochę dla okolicy, nie? ((wesoło))
PE: Tak, do nas też przychodziło dużo dzieciaków na telewizję. Siadali po turecku pod telewizorem i oglądali...
P1: Z sąsiedztwa, tak?
PE: Ta:k, z sąsiedztwa, z Pekinu. Taki był drewniany dom, gdzie w każdym pokoju mieszkała inna rodzina.
[02:15:03]
PE: Po wojnie... takie kwaterunkowe pokoje były w tym domu. Wielki, drewniany dom, i go nazywali „Pekin”. I z tego Pekinu to dzieciaki do nas przylatywały, zdejmowały grzecznie buty w kuchni, szły do pokoju, siadały i oglądały telewizję. O 4:00 chyba się zaczynało, to wszyscy oglądali telewizję, jak rodzice telewizor kupili. Bo nigdzie nie było dookoła. A sąsiad taki był zły, że my mamy telewizor, a oni nie mają, i mówi tak: „Kaszę na mleku dzieciom tylko gotuje ciągle, a na telewizor uzbierała!”. Taka zazdrość była ((śmiech)). Że my telewizor mamy, a oni nie mają. No, ale właśnie to tak było. No i do nas… I jak ten Edzio przychodził, to mamusia mu tłumaczyła te lektury, opowiadała tam, uczyła, a ja wszystko słyszałam zawsze, i ja wszystko wiedziałam z lektur. A tatuś go uczył różnych wierszyków po rosyjsku, bo tatuś uczył rosyjskiego tego Edzia, bo mój tata, no jak pochodził spod Nowogródka, to oni tam wszyscy... No, Polacy mówili po polsku, z akcentem takim trochę obcym, ale: też mówili po rosyjsku swobodnie; po białorusku, po ukraińsku. Oni musieli mówić we wszystkich językach, bo u nich w czasie wojny to raz zapukało UPA, raz zapukali Białorusini, raz Rosjanie, tam byli wszyscy, tam wszyscy mordowali wszystkich. Oni tak żyli na takim terenie, że tam stamtąd się z radością wynieśli, szybko uciekli stamtąd, jak tylko można było, bo tam było niebezpiecznie po prostu. Ciężkie życie tam było. Niebezpieczne w czasie wojny też. No i właśnie i mój tata uczył rosyjskiego. I tak, jeszcze o tacie powiem. Tata, gdy poszedł do szkoły, uczył się po polsku. W ’40, '39 roku zaczął się uczyć po rosyjsku, bo tam Rosja wszystko zagarnęła wtedy, jak wojna wybuchła. W '41 weszli tam Niemcy - uczył się po niemiecku w szkole wszystkiego. A potem, jak się wojna skończyła, przyjechał do Polski i w Toruniu zdał maturę, i poszedł na studia. I musiał rok chodzić w Toruniu. To był taki rok, gdzie były zebrane wszystkie wiadomości z całej szkoły, z całego okresu edukacji, przez rok.
P2: Po polsku znowu...
PE: Po polsku. I wtedy zdał maturę. No, matematykę znowu musiał po polsku... A to ciężko, bo miał i po niemiecku, i po rosyjsku. Mój tata znał dużo tych języków, właśnie dzięki temu.
P1: Ale może dzięki tej wielojęzyczności, prawda...
PE: Tak, tak. On lubił właśnie języki obce i... To było zabawne, bo przechodził z łatwością z jednego języka na drugi. Tak jakoś... Na przykład pojechałam z nim, jak mąż był w wojsku - to już byliśmy rok po ślubie, czy dwa lata po ślubie - mąż był w wojsku, i ja pojechałam z tatusiem...
PZ: [Dwa.
PE: Co?
PZ: Dwa, bo w '79 pojechałaś.
PE: W dziewiątym. W dziewiątym do nich pojechałam. Pojechałam z tatusiem, tatuś miał urlop, i pojechaliśmy właśnie do tego Nowogródka, a pod Nowogródkiem była taka wioska Nowosiołki, gdzie dziadek miał właśnie ziemię i tam mieszkali przed wojną, mój tatuś z rodziną. No i zajechaliśmy tam i tak. Po drodze, w pociągu kontrol, przesiadamy się w Baranowiczach, tam kontrol... no wszędzie rozmawiamy po rosyjsku. Później w Baranowiczach się przesiadamy do pociągu, druga w nocy, czekamy na pociąg y:: z Baranowicz do Nowojelni znowu... Tam do Nowogródka, tylko najpierw do Nowojelni się jechało. I czekamy na pociąg, siedzi masa ludzi, rozmawiają. Mój tata cały czas ze wszystkimi po rosyjsku rozmawia, kto tam z nim rozmawia. Jakiś człowiek wyjął dwie kromki chleba, a w środku centymetr słoniny, i tak nadgryzł to, tak mu ten tłuszcz ze słoniny po brodzie kapie, tak odkręcił gazetę, w tej gazecie miał zawiniętą tą kanapkę... I tak je, to druga w nocy... To wiadomo, człowiek jakiś może do pracy ciężkiej jedzie, czy coś, no... No i tak, takie obserwacje moje. Później wsiadamy do pociągu, gdzie są takie drewniane półki, i tak - na dole drewniana półka i na niej siennik, i na górze drewniana półka i na niej siennik.
PZ: [Sypialny, co? ((śmiech))
PE: No sypialny pociąg, tak. No i siedliśmy, i naprzeciw nas siadł żołnierz. Młody żołnierz. I opowiada, że on tu w wojsku służy, że tego, nie? Ale potem konduktor szedł, to ten żołnierz szybko się zmył, bo nie może tak, że z Polakami rozmawia, nie? No ale myśmy z nim po rosyjsku rozmawiali, z tym żołnierzem. Ale potem już zajeżdżamy... Zajechaliśmy do tej Nowojelni, w Nowojelni mamy znowu - trzecia w nocy - a my mamy przesiadkę, żeby dojechać do tych Nowosiołek.
[02:20:00]
PE: Na autobus. Przesiadamy się na autobus, i mój tata już ze wszystkimi po białorusku zasuwa. Ja patrzę... Matko! Ja nie wiem co on... Znaczy, domyślałam się, co mówi, bo podobne są te języki, ale widzę, że nie rosyjski, tylko... Także mój tata przechodził ot tak z języka na język, i dla niego nie było różnicy. Mówi, tam po prostu gdzie on mieszkał, to nawet w tej samej wiosce mieszkali Rosjanie, Białorusini i Polacy. I mówi, że wszyscy ze wszystkimi się rozumieli, i nikt się nie zastanawiał, w jakim języku kto mówi. W jakim zapytał, w takim mu odpowiedzieli, i to było takie naturalne dla nich. Takie, na tych wioskach to była taka mieszanina, bo tam Rosjanie swoich do nich wpychali, wdowy po bohaterach osiedlali, tam do pustych domów. I po prostu tam była taka mieszanina narodowości, nawet Ukraińcy w ich wiosce mieszkali, a gdzie Nowogródek, a gdzie Ukraina? Przecież Nowogródek to jest prawie Litwa, na północy. I z Ukrainy, nawet też Ukraińcy tam mieszkali, także taka była mieszanina narodów. I właśnie mój tata tak te języki wszystkie znał. I potem, jak uczył tego Edzia rosyjskiego, to ja się uczyłam z nimi. Siedziałam tam sobie gdzieś przy toaletce, lalki układałam, bawiłam się, a:: w kącie toaletka w pokoju stała, a oni się przy stole uczyli. Potem Edzio poszedł do domu, a ja () ((zdanie po rosyjsku)), na pamięć umiałam, a miałam z pięć lat, i wszystkie wiersze umiałam na pamięć takie po rosyjsku, co tam tata uczył. A mama jak opowiadała te lektury, to ja z kolei wszystkie lektury, właśnie z opowiadania, wszystko znałam, wszystko wiedziałam, co „Syzyfowe Prace”, to coś tam... Potem oczywiście to musiałam przeczytać, bo jak w siódmej i ósmej klasie mieliśmy taką wymagającą nauczycielkę, no to po prostu trzeba było wszystko przeczytać, bo ona by nie przepuściła tam jakiegoś faktu, żeby się nie znało. Ale do siódmej klasy to wiele lektur znałam ze słuchu.
P2: Odnośnie... Ale zanim poszła pani do szkoły, to na przykład rodzice pani czytali, albo na przykład starsze rodzeństwo jakoś z panią się bawiło właśnie w szkołę, jak to wyglądało? Jak pani spędzała czas wolny? W ogóle czas…
PE: W ogóle to, na przykład taką dostałam książeczkę „Słoń Trąbalski” i tam było... To tatuś mi czytał wieczorami przed snem, to mi czytał „Aeroplan” albo „Słoń Trąbalski”, tam jeszcze była jakaś bajeczka... To właśnie w tej, w tej książce „Słoń Trąbalski” było ileś bajek takich wierszem Tuwima napisanych właśnie. I:: czytał mi. Tata mi czytał wieczorami tak, jak byłam mała. Także, (.) ja lubiłam, jak ktoś mi czyta, ale... A babcia znowu - bo do nas przyjeżdżała babcia z Kętrzyna na wakacje - i babcia znowu mieszkała ze mną w pokoiku na górze, jak przyjeżdżała na wakacje i wieczorami czytała mi książki o Panu Jezusie. Znaczy tak było, że do jakiegoś domu przyszedł ktoś biedny, oni go nie wpuścili, odmówili mu, a potem się dowiedzieli, że to był Pan Jezus i oni mu odmówili pomocy i gościny. I moja babcia takie właśnie książki zawsze mi czytała i tak mnie nauczała religii właśnie. Babcia była bardzo pobożna i ona tak zawsze czytała mi jak byłam mała. I ja to tak dobrze pamiętam, te jej książki. No::, także właśnie to było takie... Także ja dużo. No, w przedszkolu też pani Zofia nam dużo książek czytała, a po południu, jak dłużej zostawaliśmy w przedszkolu, to przychodziła taka stara babcia... Chyba babcia Ja:błońska? Nie, babcia Sosnowska, się nazywała. I ona przychodziła. To była taka emerytka, która chciała po prostu dzieciom poczytać. I ona przychodziła jak nauczyciele już kończyli pracę w przedszkolu, zostawało tych dzieci tam pięcioro czy sześcioro, to ona siadała i czytała dzieciom bajki. I ja pamiętam, jak ona czytała i bardzo mi się to podobało. Ja bardzo lubiłam, jak mi ktoś czytał, ale sama czytać nie lubiłam.
P1: A pani powie, tu jeszcze mieliśmy spytać się o jakieś prace społeczne w szkole, pamięta pani takie rzeczy?
PE: No pe:wnie. W szkole to mieliśmy ogródek, trzeba było w nim tam sadzić, siać różne roślinki, podlewać; do pielenia chodziliśmy na lekcji biologii czasami. Tak, różne rzeczy... Na przykład śmieci się zbierało. U nas było tak, że na WF-ie, co jakiś czas któraś klasa biegała po boisku i zbierała śmieci, papierki. Nie może, nie mogło być papierku, a boisko było ogromne, do dzisiaj ono jest, to jest to samo boisko. Ja tu do męża mówię, bo on nie jest z Legionowa, to on nie wie, że to było to samo boisko, i ono było takie wielkie kiedyś też i właśnie dzieciaki latały i zbierały papierki. A jedna mama się oburzała.
[02:25:00]
PE: Mówi: „Żeby chociaż dali tym dzieciom rękawiczki, albo żeby dali takie szpikulce z patykami, a nie dziecko bierze papierek po papierosach na przykład, czy po czymś. Przecież to obrzydliwe, później dziecko te ręce ma brudne”. A u nas myło się ręce w łazience w szkole, było takie długie metalowe korytko na całą długość ściany, może miało z pięć metrów. I nad nim było może - nie wiem - z piętnaście kranów. I lodowata woda leciała i tylko się opłukało te ręce. Także jedna mama się... Mojej koleżanki mama się oburzała, że czemu dzieci biorą to paluszkami, te jakieś kawałki, papierki od papierosów, czy coś tam, że... Czemu biorą. No ale... Ogry::zek - to też takie było obrzydliwe, do rączki dziecko brało. Ale myśmy wszystko, tak pracowali, właśnie:: było to takie naturalne, że pani wypuściła dzieciaki. Ja to byłam zadowolona, bo jak pani na WF-ie mówiła: „Pójdziemy pozbierać papierki na terenie wokół szkoły”. To ja byłam zadowolona, bo to się tak człowiek nabiegał, tam zbierał te papierki, ale BIEGAŁ, a to ja nie mogłam siedzieć bez ruchu, bo mnie denerwowało. A tak jak sobie pobiegałam, to akurat moja energia się wyładowała, a to mogłam potem na następnych lekcjach siedzieć i słuchać.
P1: A pani E., a presję ideologiczną pani pamięta w szkole? Bo pani chyba... Ta szkoła miała specyficznego dyrektora, prawda? Więc nie wiem, czy on... Z jakąś przedwojenną przeszłością pedagogiczną… Na ile ()
PE: Ja grałam... Od trzeciej klasy grałam na mandolinie w szkolnym zespole. I nawet mam... O, niedawno sobie kupiłam taką książkę, w której jestem na okładce, z zespołem tym szkolnym. Wszystkie dziewczyny stoją z mandolinami. Idziemy, kroczymy dzielnie i mamy mandoliny...
P1: [A to jest po ludowa jakaś książka, tak? O historii szkoły?
PE: Legionowa.
P1: Aha.
PZ: Rocznik taki.
PE: Rocznik Legionowski. I tam na okładce jestem ja, jak idę z zespołem, gram na mandolinie i to jest pochód pierwszomajowy. Wszystkie dziewczyny w białych bluzkach, ciemnych spódnicach, i z mandolinami. Czyli ja grałam w takim zespole. I teraz tak: grałam na rewo, na rocznicy rewolucji październikowej, na 1 Maja, na wszystkich uroczystościach państwowych przez cały rok szkolny grałam pieśni patriotyczne na mandolinie. I oprócz y: pieśni patriotycznych to właściwie nic tam nie umiałam zagrać, tylko takie pieśni, takie właśnie wzniosłe... Także było, także ja brałam udział, pod tym względem, we wszystkich apelach, i jakichś występach, bo ja zawsze grałam z zespołem. A ta orkiestra nasza pięknie grała, i było DUŻO, tam było kilkadziesiąt osób w tym zespole.
P1: A na co dzień pani jakiejś presji ideologicznej nie...
PE: Znaczy było tak, na przykład. Była taka sytuacja, że, jak byłam w siódmej klasie, czyli to był gdzieś rok '68 - '69, było powiedziane jasno, że nauczycielom nie wolno chodzić do kościoła. I, a moja mama zawsze była taką duszą buntowniczą, i jak tak powiedzieli, to zaczęła chodzić. Bo wiadomo, że nie będzie się zgadzała na to, żeby, że ma nie chodzić, bo ktoś tam jej zabrania. No to zaczęła chodzić. No i był taki pan, od pracy techniki w szkole, młody pan, który coś w PZPR działał, ale nie wiem, na jakim stanowisku tam był. Dość, że on chodził do kościoła, stawał przy samych drzwiach wyjściowych i patrzył, kto z nauczycieli wychodzi z mszy. A moja mama wtedy wychodziła z mszy, i mu mówiła głośno „dzień dobry” ((śmiech)). Także była taka niepokorna, i ją to denerwowało, że ktoś jej czegoś zabrania. Gdyby jej nie zabraniano, to by może jej się nie chciało rano zerwać z łóżka i lecieć do kościoła, bo by sobie wolała dłużej pospać, czy coś. Ale jak miała zabronione, no to poszła, żeby pokazać. Ale tak było.
P1: [A były z tego powodu jakieś konsekwencje dla pani mamy?
PE: Nie, chyba nie... Nie, ale po prostu było tak, był taki nadzór, i:: dyrektor ogłosił, że będą kontrole, czy nauczyciele chodzą do kościoła i czy nie wprowadzają jakichś tam wtrąceń w swoje lekcje, w nauczanie, czy tutaj jakiejś ideologii nie wprowadzają. Ale moja mama po prostu uczyła swojego przedmiotu i nie wtrącała się w taki sposób, żeby tam wnosić coś religijnego na lekcje, no bo to akurat nie miała nic z tym wspólnego. Ale do kościoła chodziła, bo powiedziała, że to, co ona robi w niedziele to jej sprawa. Prawda? Ale było tak, że nie wolno było chodzić nauczycielom do kościoła. No, na przykład była u nas taka pani w Legionowie, taka polonistka, mamusi koleżanka - w naszej szkole też uczyła - która miała ojca w Anglii, bo on był po, był w AK i potem uciekł do Anglii. Ja już nie wiem, to z armią coś tam, nie pamiętam, jak to było... Wiem, że on był AK-owcem. I mieszkał w Anglii i ona się nigdy nie przyznawała, zawsze było, że ona nie ma ojca. I nagle po latach się okazało, że ona ma ojca, i że on mieszka w Anglii, i że ona do niego jedzie - jakąś wizę dostała, i do niego pojechała. I nagle zaczęła nosić te angielskie, takie były, sweterki elastyczne z takimi wzorkami wyrabionymi. I nagle zaczęła nosić angielskie sweterki i nagle zaczęła się przyznawać, że ona ma ojca. Ale to już było w latach siedemdziesiątych. Po '68, już później to... Także już potem zaczęła jeździć do Anglii i mieć ojca i w ogóle. A tak to najpierw się ukrywała - nie, ona nie ma ojca, zginął w czasie wojny... Także tak było, że jednak ludzie ukrywali niektóre rzeczy.
P1: A pani E., to... już naprawdę, obiecujemy, że ostatnie pytanie... Ale czy, ale w sumie to jest takie trochę pytanie otwarte, bo chciałybyśmy też jakby skorzystać z pani doświadczenia jako nauczycielki, i:: zapytać panią, jak pani ocenia jakby tamtejszą szkołę, tak jak pani ją pamięta ówczesną, a szkołę dzisiejszą?
PE: (0.3) To znaczy tak... Uczniowie byli bardziej pokorni, bardziej posłuszni. Wymagania były duże, a od uczniów wymagało się, żeby byli grzeczni, nie zabierali głosu, jak ich nikt nie pyta i był większy szacunek dla nauczyciela. I nauczycielowi więcej wolno było y::, jeśli chodzi o to, że nakrzyczał na ucznia, że zostawił go po lekcjach za karę w kozie, nie? Po prostu więcej było nauczycielowi wolno i łatwiej było uczniem kierować, w porównaniu z dzisiejszą szkołą. M:: ja na przykład miałam taką sytuację w szkole, kiedy y:: syn pewnej nauczycielki...
P1: [A już jak pani była nauczycielką?
PE: Już jak byłam nauczycielką. Syn pewnej nauczycielki (.) napuścił drugiego kolegę, żeby podszedł do mnie po lekcji, i powiedział, że „No, ja sobie nie radzę z angielskim, chciałbym być lepszy, czy mogłaby mi pani udzielać korepetycji z angielskiego?”. A tamci z tyłu stali i nagrywali to, co ja mówię. Ja tego wtedy nie wiedziałam, że nagrywają, tylko po prostu u nas w szkole była taka polityka, że swoich uczniów nie wolno uczyć prywatnie. Było tak powiedziane, że swoich uczniów nie. Tam przymykało się oko na to, że tam ktoś sobie uczy jakieś dzieci na korepetycjach, że sobie dorabia, ale nie własnych uczniów. I ja wtedy popatrzyłam i mówię tak: „Wiesz, jeśli chcesz, żebym ci pomogła z angielskiego - nie ma problemu, ja codziennie po lekcjach zostaję w szkole”. Bo kończyłam lekcje y: 14:20, a mąż mnie zabierał 15:05 ze szkoły, bo akurat kończył o 15:00 pracę, i przejeżdżał koło mojej szkoły samochodem, więc mnie zabierał; więc ja sobie te 45 minut siedziałam w szkole, i tam coś nie raz wpisałam do dziennika, czy coś tam sobie sprawdziłam klasówki; i czekałam na niego, i wtedy mnie podwoził. No i mówię do niego: „Wiesz, ja codziennie jestem po lekcjach 45 minut, jeśli chcesz, możesz nawet codziennie przychodzić, ja ci będę pomagać - tylko bezpłatnie; po prostu przyjdziesz, ja ci pomogę z tego angielskiego”. I on (.) więcej o to nie zapytał, podszedł, podziękował, odszedł - i więcej o to nie zapytał. A potem się dowiaduję, że to chodziło o to, że ja miałam się zgodzić na odpłatne nauczanie jego, a oni mieli zanieść to nagranie do dyrektora. Także tak, no uczniowie - i to sami wykombinowali. No, znaczy no nie wiem, czy sami - no mówię, że to syn takiej polonistki z podstawówki, z którą kiedyś wcześniej pracowałam.
[02:35:00]
PE: Ale to właśnie, no to podaję przykład, że więcej - później, gdy pracowałam jako nauczyciel - więcej było takiego knucia i podstępów ze strony uczniów...
P1: [Wobec nauczycieli?
PE: Ta:k... A gdy byłam mała, gdy chodziłam sama do szkoły, to nikomu nie przychodziły takie rzeczy do głowy. Po prostu nauczyciel y:: był panem, miał nauczyć, miał wytłumaczyć, trzeba było go słuchać, trzeba było się podporządkować. Jak postawił dwóję, to ja byłam winna, a nie rodzic leciał z gębą, żeby się wykłócić. „Bo czemu mój synek ma dwóję, czy córeczka”, tak? Tylko po prostu - jak wracałam do domu, to jeszcze dostałam burę za to, że dostałam dwóję; nikt mi nie powiedział, że to nie ja jestem winna. Czyli po prostu inne było podejście do szkoły, i na przykład mnie się to podobało. Dlatego, że gdy nauczyciel - to nie chodzi o to, że krzywdzić ucznia, czy się na nim wyżywać - ale gdy nauczyciel miał szacunek, łatwiej mu było uczyć. Gdy ja na przykład przyszłam do szkoły pierwszy rok - to był rok '84 – to: było naprawdę dużo łatwiej nauczyć uczniów, niż w 2010. Łatwiej się z uczniami pracowało. Ja mogłam dużo więcej osiągnąć, bo mi uczniowie nie przeszkadzali; jak ktoś przeszkadzał, to zwróciłam mu uwagę i jechałam dalej z materiałem. A pod koniec to było tak, że uczniowie robili mi na lekcji co chcieli: szaleli, wygłupiali się... Znaczy nie o to chodzi, że oni mogli robić u mnie co chcieli, tylko o to chodzi, że ja...
PZ: [Szacunek miałaś straszny.
PE: Ja szacunek jako nauczyciel miałam zawsze. Miałam zawsze, i ze mną się bardzo liczyli. Tylko chodzi o to, że uczniowie po prostu zachowywali się tak, jak by im było więcej wolno, o to mi chodzi. Wobec nauczyciela. Że po prostu czasami te ich zachowania to mi się wydawały, że były nawet aż bezczelne w stosunku do mnie. „Co::, ja?!”. Po prostu takie były te odpowiedzi, dla mnie, jakieś takie szokujące, bezczelne. Bo ja już w tym '11 roku to już właśnie odchodziłam na emeryturę, w '11 odeszłam. I po prostu dla mnie to było takie... Ja byłam starym nauczycielem. Już byłam uważana w szkole za nauczyciela starego. No, najstarszym wtedy byłam w szkole nauczycielem. I po prostu szacunek miałam, uczniowie mi nic nie robili, było tak no... Ale ja odczuwałam to, ja widziałam, że ich stosunek na nauki jest zupełnie inny. Diametralnie się zmienił. Czyli wolałam swoją pracę w '84, w '86 roku. Dzieciaki mnie lubiły, miałam z nimi kontakt dobry. Myśmy recytowali, śpiewali, tupali na lekcji... Lekcja u mnie... Bo jak najpierw pracowałam... Bo w liceum pracowałam od '93 roku, a przedtem uczyłam w '84, '85 to uczyłam w zawodówce, ale też dobry kontakt miałam z tą młodzieżą i tam nauczyłam i w porządku było. Chociaż tak się mówi, że w zawodówce tak ciężko... Jak się traktuje ludzi jak ludzi, to... bardzo dobry miałam z nimi kontakt. Jak kończyłam wpół do ósmej wieczorem lekcje, to mnie po ciemku potrafiło dwudziestu chłopców do domu odprowadzać. I tak mnie prowadzili, rozmawiali, każdy coś opowiadał; i jakaś kobieta idzie ulicą, a tu ciemna noc zimą, to ona na drugą stronę przeszła, bo to jakaś banda... A to nauczycielka z uczniami idzie ((śmiech)). Także lubili mnie uczniowie, i wielu z nich potem - bo to po szkole zawodowej - wielu z nich potem zostało porządnymi ludźmi; inni zostali pijakami, to ktoś w więzieniu siedział - ale zawsze mi na ulicy dzień dobry mówili. Przez nawet ostatnie lata, co mieszkaliśmy w Łukowie, to spotkał mnie taki łobuz na ulicy i dzień dobry powiedział. Czyli jednak szanowali mnie. No, a potem pracowałam w podstawówce, to w podstawówce dzieciaki bardzo do mnie lgnęły. Uczyłam od piątej do ósmej klasy, i też dzieciaki lubiły mnie, lgnęły. I kiedyś mnie spotkała dziewczyna na ulicy, co teraz uczy matematyki w jednej z podstawówek, i mówi tak: „Ja to czego się nauczyłam od pani od piątej do ósmej klasy, to potem całe życie korzystałam - i w liceum, i na studiach”. Bo ja uczyłam mówić. Uważałam - wtedy, jak uczyłam jeszcze rosyjskiego - to uważałam, że dziecko ma umieć: po pierwsze - najpierw uczyłam wierszyków i piosenek, żeby wymawiali dobrze, śpiewali...
P1: [Bardzo nowa metoda, teraz z punktu widzenia...
PE: Tak. I oni mówili. U mnie dzieci mówiły. I ja w piątej klasie to gramatyki prawie nie wymagałam, tylko „mówić, mówić, mówić”; i oni jak się nauczyli w piątej klasie mówić, to potem w szóstej, jak wprowadziłam gramatykę - odmiany, coś tam, coś tam - to czasem źle odmieniali, ale oni mówili. I oni potem jak poszli... U nas taka była tak zwana Baltona przy stadionie, gdzie...
[02:40:01]
PE: Bo to na wschodzie Polski, to przyjeżdżały ciągle tłumy wtedy Białorusinów, i handlowali wszystkim. To kiedy to było? W latach osiemdziesiątych?
PZ: W dziewięćdziesiątych.
PE: W dziewięćdziesiątych, tak. Można było wtedy wszystko tanio...
P1: W Warszawie też...
PE: Ale w Warszawie to ich było dużo mniej, a tam było blisko granicy, myśmy mieli do granicy tam osiemdziesiąt kilometrów, to oni przyjeżdżali, i ich było pełno. I ja patrzę, a moi byli uczniowie po rosyjsku zasuwają z Rosjanami, no to dla mnie tylko komplement, bo nauczyłam. No a potem już uczyłam angielskiego w następnych latach. No i wtedy co, z tym angielskim... Uczyłam w podstawówce też, dobrze mi się uczyło; nawet olimpijkę jedną miałam, to też byłam bardzo dumna, że tak się nauczyła bez korepetycji, tylko tyle, co z lekcji - tam dużo pracowała dziewczyna, ale fajnie się nauczyła. I potem poszłam do liceum, i w liceum była młodzież bardziej z rezerwą. Już chyba ten wiek taki, pię:tnastu lat i więcej, to już młodzież bardziej z rezerwą do nauczyciela podchodzi, i już... Te maluchy w podstawówce to były takie przylepy, tak się zawsze tuliły, rozmawiały, takie były miłe; a potem te w liceum to były bardziej na dystans. Ale miałam szacunek. Nie mogę powiedzieć... Nie było tak, że tam ktoś mi napyskował. No: kiedyś mojej koleżance na lekcji polskiego ktoś rzucił ogryzkiem we włosy. M:: w głowę. No mnie się tak nie zdarzyło nigdy, i tak po prostu zawsze miałam szacunek, i nie robili mi takich jakichś tam kawałów złośliwych, czy coś, nigdy. Może jeszcze ten mój... Ja tak zawsze miałam ten groźny wygląd, i takie oczy, że wydawało się, że jestem bardzo groźna, i może to też wpłynęło na to, że tak traktowali mnie właśnie z szacunkiem i z rezerwą. Ale właśnie kto się chciał uczyć, to zostawali ze mną po lekcjach właśnie. Miałam taką dziewczynkę, co kilka lat zostawała po lekcjach - ze dwa lata co najmniej. I zawsze uczyłam ją więcej, więcej, więcej. Ona była z rodziny dość biednej, ale była bardzo pracowita. I potem tak dwa lata, w drugiej i w trzeciej klasie, codziennie zostawała. Że ja tak czekałam na męża po lekcjach, to ona przychodziła do mnie i sobie siedziałyśmy, uczyłyśmy się. I ona poszła na anglistykę, i była najlepsza. Na anglistyce była, powiedziała do mnie później, że była najlepsza na pierwszym roku w historii anglistyki. Tak miała dobre stopnie i tak była dobrze przygotowana. No ale jak ktoś się uczy codziennie... No, ona naprawdę była super przygotowana, ta Ania.
P1: To pani po swoim czasie pracy też poświęcała uwagę uczniom...
PE: No... I teraz uczy w moim liceum. Tam gdzie ja uczyłam, to ona teraz uczy angielskiego, ta Ania. Także fajnie to było. Ale tak jak mówię, że uczniów miałam ró:żnych. Miałam klasy takie LP - to liceum profilowane, gdzie przychodzili słabsi uczniowie do liceum. Ale miałam i klasy z rozszerzonym angielskim, no różne. (.) Z rozszerzonym angielskim trzeba było się więcej napracować, więcej słownictwa wprowadzić. Do Anglii z nimi jeździłam... Ja byłam jedenaście razy w Anglii w wakacje jako opiekun obozu dla młodzieży y: polskiej i myśmy jeździli do Henley nad Tamizą, też i nad morze jeździliśmy, gdzieś tam w okolice Brighton...
P1: A to pani jakoś współorganizowała te wyjazdy?
PE: To organizowała firma Triada, a ja jechałam tam jako nauczyciel i opiekun, a potem już jako kierownik obozów jeździłam. I jeszcze y:: jeden dzień w ciągu tego obozu musiałam jechać z młodzieżą autokarem do Warszawy... do Londynu, i ich oprowadzać po Londynie. Także zwiedzaliśmy Londyn, i ja im pokazywałam bezpłatne muzea. Czyli Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum V&A... to co było bezpłatne, te muzea, i oprócz tego zwiedziliśmy Londyn. National Gallery, tam ciekawe miejsca różne, Trafalgar Square od razu, te fontanny i to... Także właśnie zwiedzaliśmy. No i ja wtedy musiałam cały dzień tam ich oprowadzać i wszędzie tłumaczyć, co gdzie jest i pokazywać. Także to było też takie fajne doświadczenie, to byłam jedenaście razy na takich obozach. Dostawałam oczywiście jeszcze jedną pensję, jak były wakacje, bo te obozy albo cały lipiec albo cały sierpień jechałam. Jak w Anglii, to miałam trzy turnusy po dziesięć dni przez ten miesiąc. I przyjeżdżałam. Tam dostawałam dodatkowe pobory i przyjeżdżałam i tam miałam kontakt z angielskim cały czas. No i zabierałam te swoje uczennice z rozszerzonego angielskiego.
[02:45:03]
PE: Czyli klasy z rozszerzonym angielskim zabierałam na ten obóz. I one tam jeszcze... Ile potem z nich na anglistykę poszło i::, a w Anglii ile mieszka teraz! Ja tak policzyłam, że w Londynie to ponad dziesięć osób - moich uczniów - mieszka... Nawet u jednej uczennicy to już kilka razy się zatrzymywałam, raz z Adą nocowałyśmy, jak Ada tam do szkoły chodziła. Także po prostu miałam z nimi dobry kontakt, także fajne to było. No ale, czyli byli moi uczniowie takimi fajnymi ludźmi, niektórzy, ale było też ileś tam wstrętnych osób. Tak jak to bywa w klasie, nie, że jest ileś fajnych, ileś wstrętnych. Ale ogółem żyłam dobrze, nie miałam żadnych konfliktów. Z rodzicami też nie miałam żadnych konfliktów. Zawsze starałam się, jakoś tak, żeby sprawy jakieś załagodzić, i żeby tam nic takiego nie było. Jeśli z uczniem miałam jakiś konflikt, to też starałam się mu grzecznie coś wytłumaczyć, logicznie, żeby tam nie mieć jakichś... Ale, tak jak mówię… Młodzież… Przez moje dwadzieścia pięć lat pracy, co roku dostawałam młodzież ciut gorszą. Naprawdę, tak było coraz gorzej, coraz trudniej. No tak jak z tym nagrywaniem, jakieś takie...
P1: [Ale raczej z zachowania, czy nie wiem, podejścia do nauki? Zmotywowania do nauki?
PE: Jeśli chodzi o naukę… Miałam w klasie trzydzieści osób, z czego dziesięć się chciało uczyć, dziesięć było średnich i dziesięć nie chciało. I to takie były proporcje co roku podobne. Jeśli chodzi o zachowanie, to zawsze się znalazło z pięć takich osób, jeden z ADHD i z pięć takich, co nie słuchały, miały w nosie, tam aby tylko, nie? Właśnie syn kiedyś nam opowiadał, najstarszy syn - też uczyłam, bo ja uczyłam najstarszego syna i starszą córkę, uczyłam angielskiego w szkole, bo wtedy byłam jedynym nauczycielem, i musiałam ich oboje uczyć, po prostu musiałam. No i właśnie syn opowiadał – m:: takich miał dwóch łobuzów u siebie w klasie - no i uczyła ich historii... WOS-u, taka stara nauczycielka po siedemdziesiątce. I: y:: ona po prostu przychodziła, i czy ktoś słuchał, czy nie słuchał - to wyjaśniała swój materiał. Bez kontaktu z uczniami, po prostu stawała przed nimi, i mówiła - GŁOŚNIEJ, GŁOŚNIEJ, GŁOŚNIEJ. A na pierwszej ławce siadał nasz syn, bo on chciał na prawo zdawać, i on się...
P2: Chciał słyszeć cokolwiek... (śmiech)
PE: No... I tak - on zdawał na historię, i na prawo. I on chciał się uczyć, chciał coś wiedzieć, żeby potem egzamin zdać. I olimpijczykiem był, i w konkursach brał udział historycznych. No i on się interesował tym, co ona mówi, tym WOS-em. No i on siadał na pierwszej ławce i tak słuchał. A na ostatniej ławce takich dwóch chuliganów siedziało, i jeden tak mówi... A nazywali tą nauczycielkę „babka Paździochowa” ((śmiech)). Ona była taką staruszką - sympatyczną, ale starszą panią. No i ten jeden mówi tak: „Do kogo ta babka Paździochowa tak pierdoli?”. A ten drugi: „Zamknij się, nie widzisz, że do Lipińskiego?” ((śmiech)). Potem się strasznie zawsze z tego śmialiśmy, anegdota rodzinna ((śmiech)).
P2: No właśnie, a wymieniała się pani z rodzicami jakimiś takimi sposobami dydaktycznymi albo jak uczyć? Konsultowała pani coś z rodzicami, jak już została nauczycielem?
PE: Ze swoimi rodzicami?
P2: Tak, tak.
PE: M::: , że moja mama czasami - jak ją o coś pytałam - to mi czasami podpowiadała coś tam. Ale to było rzadko, bo to już były tak naprawdę inne czasy, inne treści, inna młodzież.
P1: Jasne.
PE: Czasami rozmawiałyśmy o tym, czasami tak. No, moja mama uczyła najpierw dziesięć lat w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie, gdzie miała w klasie tam czterdziestu oficerów. Oni się uczyli do matury, bo byli oficerami, a po wojnie nie mieli matury. I mamusia ich przygotowała z polskiego do matury. I wtedy m:: po prostu miała ciszę na lekcji, mimo, że czterdziestu chłopa. Wszyscy od niej starsi, bo ona miała dwadzieścia trzy lata, dwadzieścia cztery, a oni mieli trzydzieści parę czasem. No ale cisza na lekcji i wszyscy się uczyli. Jak klasówka, to też cisza - wszyscy pisali pracowicie. I potem przepro, w '59 roku babcia zachorowała - babcia mieszkała w Legionowie w tym domku.
[02:50:00]
PE: I mamusia... Przeprowadzili się rodzice do Legionowa. Mamusia chciała się po prostu babcią też zajmować, opiekować; a poza tym chcieli mieszkać pod Warszawą, że to dla dzieci lepiej niż tam w Kętrzynie, że tak daleko do większych miast i w ogóle. I wymyślili, że się przeprowadzą do tego Legionowa. Zresztą tam ten domek, no to by tutaj mieszkali, no i przeprowadzili się. I babcia zmarła, a mamusia nie po, miała wtedy też iść do szkoły oficerskiej w Legionowie uczyć, do takiej samej. Tylko, że do tej szkoły oficerskiej - teraz to się nazywa Legionowo Piaski, a kiedyś to było Legionowo Łajski - to była jakby sąsiednia miejscowość i tam było ze cztery kilometry. A mamusia miała troje malutkich dzieci i w styczniu od razu po przeprowadzce zmarła jej mama. I po prostu ona mnie posłała do przedszkola, tamci posz, tamci już chodzili do szkoły obydwoje i mamusia stwierdziła, że pójdzie do tej szkoły, gdzie tamci obydwoje chodzą, że już będzie...
P1: Bliżej...
PE: No. I ta szkoła, to mamusia do niej biegła trzy minuty. Znaczy tak piechotą to trzeba iść dziesięć, ale jak ona zamknęła drzwi na klucz i biegła za tymi dziećmi swoimi, to trzy minuty jej zajmowało... ((śmiech)). I po prostu z tego względu poszła do podstawówki. I nagle musiała się nauczyć nauczać w podstawówce, co nie było łatwe, bo tłumy dzieci krzyczących wpadały na nią, tam biegały, szalały, a ona musiała to opanować; i na lekcji było te pięćdziesiąt dzieci, czy tam czterdzieści pięcioro, i trzeba było je opanować i tak zainteresować, żeby słuchały, i żeby się nauczyły, i żeby ona wyłożyła materiał. I mówi, że pierwsze dwa lata to była katorga dla niej, uczyć w podstawówce, po tych oficerach. Ale potem stopniowo się wciągnęła i potem uczyła tam aż do emerytury. Ale to naprawdę... Te dzieciaki, co były kiedyś w szkole, to może one biegały i rozrabiały na przerwie, ale na lekcji była cisza. Chyba u ciebie też tak było, nie?
PZ: Oczywiście.
PE: Była na lekcji cisza, a ktoś tam jeden rozrabiał, to...
PZ: [Do kąta poszedł...
PE: Do kąta poszedł...
PZ: [Albo dostał po głowie... ((śmiech))
PE: Nie, to przeważnie za włoski, albo w łapę. Dostał patykiem w łapę. U nas moja wychowawczyni to była od geografii fachowcem, to ona wskaźnikiem do mapy przylała w łapę, a nie, to w tyłek… ((śmiech))
PZ: [Dziecko siedziało i płakało...
PE: Nie, nie: płakały. U nas były, w mojej klasie honorowe, nie, to nikt nie pokazał nawet...
PZ: U nas nieraz płakały.
PE: No Marek, to nawet taki największy łobuziak w naszej klasie, to on tylko tam wziął tak się potarł, ale już nic nie pokazał. Taki był dumny, nigdy nie okazał... Teraz ma najlepszy sklep z alkoholami w Legionowie ((śmiech)).
P1: Twardy chłopak.
PE: A kiedyś właśnie taki był - nie okazał nic, taki był honorowy. A największy łobuziak był. Ale szkołę skończył, dał sobie radę, wszystko powyciągał. No ale właśnie, można było wtedy przylać uczniowi. Bo już jak ja uczyłam to już nie. Ale jak moja mama to można było.
PZ: Teraz w Stanach przywrócili karę cielesną. Można uczniowi przylać linijką o określonych wymiarach, w rękę, tak o ((klaśnięcie)).
PE: No widzisz, największe to chodzi o to, że to jest wstyd, bo tam bólu to nie ma, ale już uczeń czuje się napomniany jakby, tak? Na przykład w tej chwili, jak patrzę na swoje wnuki, one chodzą do szkoły prywatnej. To teraz córka przeniosła je do innej szkoły, ale w tamtej szkole wszystko im było wolno. I teraz są zdziwione, bo y:: średni wnuk poszedł do piątej klasy i mówi, że w tej szkole on musi pracę domową odrabiać: „Jak to?”. Piąta klasa. A on nie ćwiczy pisania - nie musi...
PZ: Nie musi... ()
PE: Ma same szóstki. Nie chciał, to nie odrabiał.
P1: No tak. Bardzo państwu dziękuję. Nie wiem jak państwo swoją z czasem, czy mamy czas na zdjęcia teraz? Czy nie bardzo...
PZ: A mieliśmy zobaczyć ten...
P1: No właśnie, ja już wyciągam laptopa.
PZ: Dobra.
P1: Ale nie wiem, czy państwo mają...
PZ: No nie, no tak potem już pojechali, bo to... Muszę później...
P1: Tak, tak, oczywiście.
PZ: Muszę później do ten, żeby zdążyć...
PE: A, bo mąż musi na AWF, bo my mamy wnuków sportowców i oni trenują obaj na AWF-ie.
P1: ()
PZ: Pokaż filmik z A..
PE: Jednego to takiego mamy wnuka, który ma osiem lat, który taką gimnastykę artystyczną ćwiczy - jakie on potrafi...
P2: O Jezu, przepraszam.
PE: Nie szkodzi.
P1: Dzieci mają jakiś pokaz? Czy...
PZ: Nie, oni mają zajęcia. Jeden chodzi na taekwondo, ćwiczy; a drugi, starszy, biega. I po prostu muszę ich gdzieś zawieźć.
PE: Ale tak wspaniale ćwiczą, że...
[02:55:02]
P1: Przepraszam - to jest stary komputer, więc się trochę będzie łączył...
PE: Całe mają takie programy, że muszą wykonać tam w ileś minut ileś tam skłonów, ile mostków, ile gwiazd, ile wszystkiego... I naprawdę...
P1: Gimnastyka artystyczna.
PE: Tak, tak... To bardzo, bardzo... No ten wnuczek, to trzeci, bo córka ma czterech synków, i właśnie trzeci jest taki, że jest rewelacyjny. A córka ciągle do niego: „Usiądź! Przestań! Nie skacz!”. A ja, jak do nas przyjdzie, to ja: „Skacz! Skacz!”. Ja uważam, że jak ma taką potrzebę, to niech skacze, co tam go ograniczać.
P1: To jest właśnie pozytywna funkcja dziadków, że trochę...
PE: Tak. I ja mu zawsze mówię, że jest wspaniały, że, tak… Niech się rozwija, tak jak chce, no w końcu on będzie sobą w przyszłości, prawda?
PZ: A internet ma pani?
P2: Tak, tak, tak, tak. Już zaraz może...
PZ: A to jest taki system?... Idzie powoli...
P2: I już będzie, bo ja się tu od razu automatycznie łączę...
PE: Ale córka swoich synów trzyma krótko. Właśnie u nich jest duża dyscyplina. Jak ona ma czterech synów i męża w Norwegii i ona chowa tych synów właściwie sama... Ale są wszyscy tak: dobrze się uczą, są zdyscyplinowani, każdy ma stałe obowiązki w domu. Mi się bardzo podoba to jej wychowanie.
P1: Tak?
PE: No, tylko właśnie oni chodzą do prywatnej szkoły, a co do prywatnych szkół… Ja nie wiem, nie mam zdania, bo nic o nich nie wiem, ale: wydaje mi się, że mniejsza dyscyplina jest tam.
PZ: Jeden wnuczek chodzi do szkoły, w której nie ma ławek. Widziała pani, żeby się dzieci uczyły na leżąco? Bo ja nie widziałem. Leżą sobie...
P1: Teraz to szkolnictwo niepubliczne jest zróżnicowane, wie pani...
PE: A, on chodzi... Montessori, ta szkoła się nazywa.
P2: A, to tak. To tam pewnie ten nacisk na dyscyplinę jest mniejszy.
PE: Ale on w ogóle to jest grzeczny, i jest tak naprawdę dobrze wychowany - grzeczne dziecko. Ale właśnie mówi, że jemu się w tej szkole właśnie podoba, jemu się podoba ta atmosfera, taka bez przymusu. Jak chodził do szkoły, gdzie były ławki, to nie mógł usiedzieć w ławce. Co ja rozumiem, bo taka sama byłam.
P1: Ja też to rozumiem, bo ja też tak miałam.
PE: Tak?
P1: Dla mnie to czterdzieści pięć minut jeszcze przodem do tablicy... to nie do wytrzymania.
PZ: Tak jest.
PE: No właśnie. To dobrze, znalazłam duszę pokrewną, która rozumie mnie.
P1: Ja się specjalnie na przykład wymykałam do toalety w ciągu lekcji, żeby po prostu się ruszyć gdzieś... ((śmiech))
PE: Z kolei moja mama to zawsze wymagała ode mnie posłuszeństwa, dyscypliny - mam przestać, mam się uspokoić; a ja w środku, ta burza! Ja tak tyle potrzebowałam różnych rzeczy, a ona mi kazała usiąść i siedzieć. Także ciężko...
PZ: O, i tu już mamy szkołę i mamy lata... Musimy 60. znaleźć, no nie? ((zaczyna się wspólne oglądanie zdjęć na stronie internetowej))
[02:58:04]