Rozmówca raczej swobodnie odpowiadał na zadawane pytania, widać było, że wiele spraw związanych z przestrzenią placu Szembeka i ulicy Kawczej ma przemyślane. Dlatego też większą część wywiadu stanowią refleksje pana Pawła. Mimo to rozmówca kilka razy w dość barwny sposób przywołał różnego rodzaju historie związane z interesującą nas przestrzenią. Pan Paweł mówił o antykwariacie, który znajdował się na bazarze Szembeka, a który teraz jest Antykwariatem Grochowskim przy Kickiego. Może to jest dobry trop, żeby porozmawiać z antykwariuszem Markiem Łączyńskim. Dodatkowo niedaleko ulicy Kawczej znajdowało się/znajduje się żłobek prowadzony przez panią, która dorastała w domu, w którym teraz prowadzi to miejsce. Może rozmowa z nią też byłaby dobrym pomysłem.
01:12 – 01:38
Pierwszy kontakt z Grochowem: „Pamiętam, że/jak zdarzyło mi się jeszcze podczas studiów, to był rok 2004, pojechać na przedstawienie grane na Kinowej, miałem wrażenie, że zapuszczam się w taką Pragę i w takie po prostu ostępy dzikie, że aż sam sobie, sam siebie podziwiałem za odwagę”.
01:38-02:30
Zła sława Grochowa: „Natomiast kilka lat później, to był rok 2007, za sprawą mojej dziewczyny, która mieszkała na osiedlu Majdańska, sprowadziliśmy się w okolice ronda Wiatraczna. To jest istotne, żeby o tym powiedzieć, ponieważ tak stopniowo wchodziłem w dzielnicę, i ją poznawałem, i się do niej przekonywałem. Bo naturalnie jest coś takiego, że jako osoba wychowywana w latach/dorastająca w latach 90., to nazwy takie jak Astoria choćby kojarzyła się w sposób naturalny z porachunkami grup przestępczych, zorganizowanych, Pruszków kontra Wołomin itd.”.
02:40-4:24
„Pamiętam, jak się tam sprowadziłem i któregoś/chyba po dwóch, trzech miesiącach wysiadłem z tramwaju, z dziewiątki na Wiatraku i… no! musiałem zadzwonić do mojej przyjaciółki, która jest socjologiem i pracuje na Uniwersytecie Gdańskim i mówię: „Karolina! Błagam cię, przyjeżdżaj tutaj. Ta mieszanka, ten mix, który się spotyka na tym rondzie jest po prostu nieprawdopodobne i ją widać w każdym, w każdym, w każdym kierunku. Bo to/przepraszam, że na razie skupiam się na Rondzie Wiatraczna. Podobny ruch, i napięcie, i natężenie jak na przejściu przy centrum, stacja metra, te rondo Dmowskiego i przejście podziemne, ale tu wszystko na ziemi. I właściwie i bogacze, i biedacy, i alkoholicy, i panie z botoksem, i Afrykanie, i Syryjczycy, Ukraińcy. Cudnie tam było. Poza tym gdzie się nie obejrzę, to socrealizm, to przedwojenny budynek, to nowe nasadzenia apartamentowe, to wreszcie taki średni Gomułka czy Gierek. Wszystko, jak się człowiek będzie obracał, ma taki kalejdoskop powojennej historii Polski, plus tego, co się dokonało już po ’89 roku i ten cały mix kulturowy. No jeszcze wtedy był Uniwersam”.
4:25-4:52
„Pamiętam, że byłem święcie przekonany, że Plac Szembeka, to jest magia, to jest jakiś taki mit, legenda. Bardziej odpowiadał mi bazarek na Wiatraku. Uważałem, że jest świetnie zorganizowany, zaopatrzony i w ogóle wszyscy co się tak zachwycają Szembekiem, to po prostu/to jest rodzaj takiego warszawsko-średnioklasowego snobizmu”.
4:53-5:34
Rok 2011, przeprowadzka na ulicę Kawczą: „Za sprawą nowej narzeczonej wróciłem na Grochów, już na ulicę Kawczą. Tam, żeby szczerze powiedzieć, przemieszkałem lat cztery. Natomiast od razu intensywnie wchodząc w dzielnicę, rozpoznając, wiedząc co i jak”.
06:02-06:05
„Po czterech latach przeprowadziliśmy się na ul. Pułtuską, ul. Ossowską, to jest przystanek wcześniej”.
06:26-07:14
„To, co nas zwaliło z nóg od razu, to tempo zmian. To znaczy… mieliśmy wrażenie, że wchodzimy w jakąś dzielnicę jeszcze ze starym sznytem, jeszcze na rogu… przy Kawczej tam był taki pan, który prowadził warsztat szklany. Tam dmuchanie, jakieś takie rurki, lampki. Teraz tam jest/tam było takie biuro, kafeteria. Temperatura się chyba nazywa czy coś w tym stylu. Nie wiem, czy jeszcze istnieje. Istnieje. No! A wcześniej był tam starszy pan, dobrze po siedemdziesiątce. Otwierał tam taki narożnik i to się miało poczucie… prascy rzemieślnicy, trochę styl taki dawny, jeszcze nie wdarło się to miasto”.
07:15-08:59
„Jeszcze chodziliśmy właśnie od Kawczej w te ulice Pustelnicką, Sulejkowską i widać było… Osiecką i widać było jeszcze stare wille. I nie zapomnę tego momentu, kiedy taka piękna willa na rogu Pustelnickiej i Osieckiej, wielgachny ogród, ona taka modern początek lat 30. Bo takie proste pudełko, ale widać z takim ładnym detalem, schodami do ogrodu. Prosty budynek, ale bardzo kształtny. I pamiętam, że to pierwszy, drugi spacer tak ją przyuważyliśmy. I za każdym razem patrzyliśmy na nią z dużym rozrzewnieniem, jaki to ładny, pusty budynek. I nagle „trach”, idziemy, spacerujemy i „zaraz, zaraz! Ale gdzie nasza willa?”. I to było właściwie w ciągu pierwszych trzech-czterech miesięcy naszego mieszkania, że/no akurat zamieszkaliśmy zimą, więc nie łaziliśmy za dużo na spacery w taką pogodę. Natomiast nagle się zorientowaliśmy, że nie ma naszej willi. I mamy gigantyczna dziurę w ziemi, a chwilę później wyrósł pięciometrowy narożnik olbrzymi. I to pewnie powie pani każdy, że tempo zmian stało się prze-o-grom-ne. I też styl wchodzenia, szczególnie na ulicę Kawczą, deweloperki był po prostu rabunkowy. To znaczy jest ta willa „Kawcza”, która powstawała na naszych oczach. I powstawała w taki sposób, że tak wykopano dziurę, że sąsiedni garaż po prostu złamał się na pół. I ludzie się musieli po prostu eksmitować, tak ich załatwili”.
09:00-10:15
„Obok nas/my mieszkaliśmy na Kawczej 37, my byliśmy w pierzei z takimi dwupiętrowymi czynszówkami, nie wiem jak to nazwać. Natomiast nagle, ni stąd ni zowąd, okazało się, że wielkie caterpillary wjechały na podwórko i wciągu/no, to my się już wtedy wyprowadzaliśmy, ale najpierw powstała dziura, długo była dziura, a teraz przez kolejne no… trzy lata dociągnęli i powstał po prostu olbrzymi budynek w podwórku. No i cóż powiedzieć, widzieliśmy ludzi, którzy przyjeżdżali, żeby to organizować. Land Rover, Mercedes S, BMW siódemka. I tu wysiadali tacy na powiedziałbym nawet godnie wyglądający panowie. To już nie ma tak, że człowiek od razu widzi „O! Dres, mafia albo coś”. To już można powiedzieć stare pieniądze. A równocześnie miało się poczucie, że to nie jest duża firma deweloperska, że to jest jakiś taki kantowy interes. I to nas po prostu denerwowało, szczególnie po tym, jak widzieliśmy jak załatwili tych naprzeciwko nas, co widzieliśmy z okien”.
10:16-11:00
„Pamiętam tak/rehabilitant naszego syna przyszedł i mówi „Panie, Pan zrobi zdjęcie z balkonu, bo ten widok za parę lat zniknie”. A naprzeciwko mieliśmy warsztat jakiś metalowy, jakieś parterowe takie domki. To był w ogóle sielski, anielski, małomiasteczkowy nawet bym powiedział, przedmiejski, przedmiejski pejzażyk. A jak się człowiek odwrócił w prawo, to miał to osiedla Ostrobramska, te wielkie blokowiska, ale to w oddaleniu, w nocy to fajnie wyglądało i te światła tak. Światła wielkiego miasta, jak człowiek nie widzi centrum”.
11:00-11:34
„Natomiast wchodząc w Kawczą tak rozpoznawaliśmy co tam się działo, nawet podczytywaliśmy. No i z dużym rozrzewnieniem zorientowaliśmy się, że tam na Witolinie był ten kibuc eksperymentalny. Nawet chodziliśmy obserwując/żona mówiła, że tam zostało jedno drzewo, więc ciągle patrzyliśmy, które z tych drzew tam w okolicach Pustelnickiej i Tarnowieckiej jest najstarszym drzewem, które zostało po tych młodych ludziach, co chcieli jechać do, do, do Palestyny”.
11:40-12:44
„I właściwie to, co obserwowaliśmy, to z jednej strony to właśnie to wchodzenie, ta willa „Kawcza” na naszych oczach, ale właśnie w innych miejscach, na około. Jak to się po prostu wszystko zaczyna budować, jak to wszystko też zaczyna tracić ten walor taki małomiasteczkowy, nieśpieszny i taki nieduży, ale nieciasny. Natomiast razem z tymi nowymi inwestycjami zaczynało się robić ciasno. Miejsc parkingowych nie było, wszyscy stawiali gdzie bądź, te ulice jednokierunkowe. I jeszcze do tego/póki i chyba do tej pory Kawcza jest jedną z najbardziej dziurawych ulic jaką znam. Przynajmniej na tym odcinku od Łukowskiej do Sulejkowskiej to po prostu był jakiś koszmar przy okazji jakichkolwiek, jakichkolwiek, jakichkolwiek deszczy czy śniegu”.
12:44-16:23
„Mieszkając tam na Kawczej, pamiętam, mój kolega, który pochodził z Gdańska, dziesięć lat przemieszkał w centrum i potem z żoną się przenieśli na Żoliborz, to tak rzadko kiedy, jeśli już udał się na Pragę, to żeby nas odwiedzić, czyli dwa, trzy razy do roku… może, najwyżej. To pamiętam jak mi Kuba zadał to pytanie: „A czy ty się nie boisz nożowników?”. Ja tak spojrzałem na niego już z taką wyższością człowieka, który w 2004 roku odkrył Kinową, że jednak się to już wszystko mocno zmieniło, że już nie ma tych nożowników. Choć, jak się chwilę później dowiedziałem no Kawcza jeszcze do początku… do lat 90. miała jedną z najgorszych opinii w okolicy. To znaczy w dzielnicy szerzej i wiadomo było, że stamtąd jest niezła ferajna. I później jak się rozglądaliśmy za żłobkiem dla synka, to tam na Tarnowieckiej jest taka willa i żłobek, to rozmawialiśmy z panią, która przerobiła swój rodzinny dom na ten żłobek i opowiadał o tym właśnie, jak na jej osiemnastkę wpadła ferajna. I nie wiadomo było, wyprosić czy… jak zareagować, żeby się nie skończyło jakąś krwawą jatką. A i tak chyba ktoś tam w dziób dostał. Natomiast ona nam potwierdzała te zbójeckie, zbójeckie historie związane z Kawczą. Ale dla nas to już była legenda. My już widzieliśmy Kawczą, na której są jeszcze… w tych, gdzie jak się wjeżdża od Łukowskiej jest po prostu taka zatapetowana, pomalowana meliniarsko-patologiczna klatka. Potem widzisz zaraz obok, że jest zaadaptowana podobna czynszóweczka, gdzie na podwórko pani wjeżdża Fiatem 500 i tup, tup, tup, elegancka klasa średnia. Potem znowu dawni mieszkańcy. Potem 37, czyli nowy dom, gdzie mieszkali ludzie po prostu z wielkimi pieniędzmi, zarówno z wielkimi, jak i tacy, którzy sobie coś tam kupili. Nie wiem, na tym pierwszym piętrze mieszkali ludzi, którzy mieli całe piętro. Widziałem: pan Mercedesem E klasy, syn przyjeżdżał do niego BMW. Widać było, że to ludzie z dużymi pieniędzmi. I widać po prostu jak to się na swój sposób przemieszało, że ludzie i bardzo zamożni, i bardzo biedni, patologia, i właściwie znów w jednym miejscu, takie typowo polski charakter dzielnic, gdzie właściwie bogaty sąsiaduje z biednym. I to mi właściwie mocno oddawało charakter tej dzielnicy. I ta ulica, i to, co się dzieje wokoło, że mimo tej gentryfikacji postępującej, to jednak, jednak, to jakoś się zawiera, to dzielnica zachowuje jeszcze trochę swojego wdzięku, pewnej urody, pewnego stylu, który jednak był bardziej ludowy”.
16:26-17:29
„Choć nie ukrywam, że mój syn/im jest bardziej starszy, tym bardziej polubiłem słowo gentryfikacja, tym tęskniej patrzę na place zabaw na Ursynowie czy na Mokotowie. Gdy nagle ten model taki równości zaczął przeszkadzać, gdy ludzie zaczęli się robić mniej mili. Natomiast na Kawczej nie odczuwaliśmy tego, że jest mniej miło. Właściwie wszystko miało taki charakter bardzo pogodny i sympatyczny. Nawet ludzie byli życzliwi. Tak sobie trochę przez płot, którzy nas widzieli. Tam są wyroby metalowe czy spawalnictwo, to nawet poznaliśmy imię ich synka, bo tak wychodził, był taki śmiszny i tak oni poznali imię naszego Jeremiego. O ile my się tylko rozpoznawaliśmy z widzenia, no to wołali nawzajem sobie na nasze dzieci, bo to akurat zapamiętaliśmy”.
17:35-17:54
„Co charakterystyczne, to na naszej klatce ledwo się rozpoznawaliśmy. To było/każdy wchodził do siebie, właściwie tych sąsiadów, których rozpoznawaliśmy to którzy mieszkali drzwi w drzwi z nami. A tak poza tym to mam wrażenie, że sąsiadów z najwyższego piętra, a tam były trzy piętra, w życiu nie widziałem”.
18:47-19:33
„Pamiętam jak po raz pierwszy przyjechałem do mojej przyszłej narzeczonej. I wyszedłem od niej żeby kupić dodatkowe napoje i jakieś chipsy, bo to była jakaś taka imprezka i pamiętam, że wyszedłem i na pamięć poszedłem z Kawczej do Carrefoura, który był na Komorskiej, teraz tam jest w tym domu z zegarem, w takim bloku z zegarem. I kupiłem wszystko etc., wyszedłem i skręciłem… i z rozpędu skręciłem nie w tą stronę i się zgubiłem. To znaczy poszedłem, teraz sobie odtwarzam, z Komorskiej w Sulejkowską i po prostu straciłem orientację, gdzie ja właściwie jestem”.
20:00-21:11
„Natomiast właśnie kwestia zakupów, czyli plac Szembeka, który/czyli bazar przy placu Szembeka, który odkrył dla mnie swoje czary w momencie, kiedy tam zamieszkałem. I wtedy zrozumiałem na czym to polega i jakie są różnice. I asortymentu/przede wszystkim asortymentu, ilości tego, różnorodności i też stylu takiego, atmosfery, który ma ten bazar. I wtedy zrozumiałem, że się myliłem co do tego, że po prostu za bardzo w moich oczach urósł ten bazarek przy Wiatraku. I oczywiście miało to swoje uroki, kiedy nie pobudowali tego/znów! Na naszych oczach zbudowano Galerię Szembeka, po prostu koszmarny pomysł jakiś panów spółdzielców czy właścicieli, którzy widać, że wciąż nie wiedzą jak tym zarządzać i mam nadzieję, że tylko w tym wszystkim nie wywalą tych sprzedawców bazarowych, bo to by była najgorsza, najgorsza rzecz”.
21:14-22:13
„Pamiętam regularne/w miarę regularne wizyty u pana, u pana Marka w antykwariacie, do którego wysyłaliśmy wszystkich naszych znajomych, którzy przyjechali, żeby zobaczyli, bo ten/ta hobbicka nora, te korytarzyki wąziuteńkie ciągnące się przez parę bud, to była oddzielna przygoda i oddzielne wrażenie obcowania i z książkami, i ze sposobem ich sprzedaży, i z tą radością, że tam za psie pieniądze trafia się absolutne cymelia, i że tam też się można zgubić w tych korytarzykach, mimo że jak człowiek już pobył kilka razy, to zdał sobie sprawę, że nie jest aż tak źle. Ale właśnie Antykwariat Grochowski teraz na Kicu, rozbudowany, olbrzymi”.
22:14-23:24
„Natomiast to jeszcze było urocze, że właściwie i sklep elektryczny, i AGD, i wszystko pod ręką, i wszystko na takiej zasadzie, że ktoś się orientuje o co człowiek prosi, a nie jak w tych wielkich domach handlowych. Naprawdę zrozumiałem ten urok posiadania swojego spożywczaka i dlaczego emeryci, mimo że mają małe pieniądze, to wolą pójść kupić tam, niż chodzić po dużo tańszych Biedronkach czy Carrefourach czy Auchan. I też odkrywaliśmy co tutaj można trafić, kupić. Właściwie była czasem oferta takiej jakości, mówię też o tych sprzętach rozmaitych, a które nie były w sposób naturalny dostępne w dużych sklepach. Nie mówię o Internecie. Ja jednak zawsze lubię zobaczyć zanim kupię. I tak to wyglądało właśnie z Szembekiem”.
23:25-24:22
„Generalnie też patrzyłem z przerażeniem co oni wyrabiają, że rozwalają nam kolejne po prostu te budy i te uliczki i sklepiki, które tam były. I mam poczucie, że teraz to już są tam niedobitki, właściwie jedna alejka i trzy takie minialejki. Ale nadal można tam trafić/nadal osiedlają się tam cymelia, czy hummus, czy jakieś tam sypane kasze, kandyzowane owoce. To właściwie nadal ten bazar ma ten sznyt takiego miejsca, gdzie trafi się coś, czego nie znajdziemy w sklepach w sposób naturalny. Nie wiem, kandyzowane pomelo”.
24:22-24:55
„A widać, że ta górna część kompletnie sobie nie radzi w momencie, kiedy chcą coś dać takiego w miarę typowego, jak choćby księgarnia. Księgarnia tam padła. Natomiast trzymają się wszystkie takie sklepiki specjalistyczne, czyli pasmanteria, czyli sklep z prezentami gadżetowymi i decoupagem, więc widać jacy są odbiorcy tam w dzielnicy”.
24:56-25:56
„I teraz jak jeździmy na zakupy, to znaczy podjeżdżamy na zakupy na plac Szembeka, jedziemy samochodem, żeby to wszystko zapakować, to zazwyczaj stajemy w Kawczej i tam się rozglądamy po starych śmieciach. To ta część między Sulejkowską i Łukowską znów się zmieniła, bo na rogu powstał/znów! Była wielka/to chyba taka willa z lat 70., 80., 90. Wielgachny dom z fajnym ogrodem. No nie wiem, ile musieli zapłacić tym ludziom za to, że tego się pozbyli, bo mam poczucie, że to był taki dom adwokata z lat 70. Trochę jak pokazują w „07 zgłoś się”, to nawet płot był taki potężny, ale właśnie démodé, znaczy ogrodzenie, nie tyle płot. I powstała znów olbrzymia inwestycja.
25:57-26:48
„I tutaj z rozrzewnieniem patrzę na dalszą Kawczą, na której będzie trzeba albo to wyburzyć, albo wyganiać ludzi, żeby to kompletnie przebudować. A na razie to jest nie do ruszenia, bo jest takie dosyć spokojne, takie, jak wydawała mi się cała ta ulica będzie trwała. Ale ci deweloperzy między Sulejkowską a Łukowską zmienili atmosferę tej ulicy i zrobili po prostu taką przestrzeń dosyć sztuczną i ciasną. No rozjeździli trochę tę część ulicy”
26:49-27:42
„No więc my jak jeszcze chodziliśmy na spacery, to do tej Temperatury tak chcieliśmy zachodzić, ale właśnie to tak nie po drodze. A teraz jak już mieszkamy na Pułtuskiej, przy Osowskiej, to bliżej jest Koza Cafe, ale też okazuje się, że tych spacerów wcale nie mamy tak dużo, żeby wyjść i kupić sobie/poszaleć i kupić espresso czy cappuccino zamiast sobie zrobić w domu. Cieszę się, że Temperatura wciąż istnieje, bo myślę, że to istnieje dzięki temu, że pan tam ma/właściciel ma biuro, a przy okazji robi ludziom kawę. I to jest, muszę powiedzieć, świetny pomysł, i zabawny, i uroczy”.
27:44-29:11
„Wychylając się troszkę dalej, to właściwie tak jak patrzyliśmy/próby gastronomii, np. Temperatura, Koza czy Stacja Grochów. Z żoną w Stacji Grochów nie byliśmy od roku, uznaliśmy, że to jest przestrzelone. No, obchodzili trzylecie i sami połykaliśmy język żeśmy nie zaufali. No i jednak nie rozpoznaliśmy jaka skala jest nowych mieszkańców w tej okolicy, którzy są gotowi zapłacić za to piwo dwanaście, trzynaście złotych i spędzać tam czas. I właściwie oni się wstrzelili w taką niszę, bo powstał taki lokal swoisty, duży, odpowiednio duży, żeby wszystkich pomieścić, i odpowiednio indywidualny, że człowiek nie m poczucia, że spędza czas w Sfinksie. To trafiło, ale właśnie, to wchodzi powoli, ale widać, że na dzielnicy jest potrzeba trochę takiego czegoś innego, bo jak gruzińskie pieczywo powstało na Szembeku, to po prostu okazało się szałem i po prostu przez pierwsze miesiące nie można tam było niczego kupić, bo ludzie po prostu wszystko wykupowali na pniu”.
29:12-30:56
„Akurat na Kawczej nad nami mieszkała koleżanka żony, to/żona zaangażowała się w sprzedaż tego mieszkania, to trochę tak mieliśmy chyba rok temu, półtora roku temu taki update do tego, co się dzieje na Kawczej. No i przyznam się, że mieliśmy takie wrażenie, że wydostaliśmy się stamtąd w takim dobrym momencie. To znaczy nasi sąsiedzi, którzy mieli dziewczynki wyprowadzili się w inne miejsce. Tam wprowadził się do mieszkania wyżej czy niżej, jakiś taki facet, który robił awantury, jakieś takie narkomanie. Nagle się zrobiło tak lekko patologicznie i nieprzyjemnie. I mimo, że dla mnie osobiście przeprowadzka na Osowską też była okupiona nerwami z powodu nie najmilszego i nie najcichszego sąsiedztwa, to jednak miałem poczucie, że ta Kawcza już przestała być taką ostoją/tak spokojna, jakoś sympatyczna, jak nam się wydawało. Tak, ze względu na tych deweloperów, jak i na to, że nagle się okazało, że mieszkańcy tego domu przy Kawczej też już się zaczęli wymieniać, mimo że to było wszystko pierwsi właściciele i ledwie ile byli właścicielami, dziesięć lat, piętnaście. I to nagle fru, wszyscy zaczęli wybywać. Więc miałem takie poczucie, że ta Kawcza 37 robi się takim po prostu miejscem do wynajęcia, miejscem przelotowym. Fakt, że to też nie najładniejszy dom, więc nie dziwię się trochę”.
30:57-31:48
„I też przy okazji tej sprzedaży mieliśmy poczucie, że nie ma do trochę do czego wracać. I ten rodzaj nostalgii: a tam było fajnie i trochę szkoda żeśmy się przybliżyli do Wiatraka, bo ten Witolin nam bardzo pasował i szukaliśmy intensywnie, czy może coś będzie w okolicy. Jak nie Kawcza, to Osiecka, inna, ale nikt nie sprzedawał, wszystkim się tam dobrze żyje. W związku z czym zdecydowaliśmy się na inną ulicę, ale właśnie. Natomiast okazało się, że te okolice Kawczej, między Sulejkowską a Łukowską, zrobiły się takie mniej przyjazne. Ci deweloperzy trochę to rozjeździli i straciło to trochę swojego uroku”.
31:17-32:15
„Jeszcze jak mieszkałem na Wiatraku, to marzyłem, żeby odwiedzić Astorię i dancing tam na pięterku. I do tej pory pluję sobie w brodę, teraz już została tylko Mozaika na Mokotowie, gdzie mimo zmiany dancing dalej jest. Patrzyłem też po rodzicach mojej dziewczyny, którzy tam mieszkali na Majdańskiej, ale to specyficznie, oni nie bardzo się ruszali i nie wychodzili na miasto. I w ogóle nie miałem poczucia, żeby był jakiś taki ruch tego pokolenia na to, żeby tutaj spędzić czas. Jeśli się gdzieś jechało, no to przy okazji wizyty w Powsinie czy gdzieś jechało na obiad”.
33:56-34:40
„Sam pamiętam z jakim zdziwieniem odkryłem, że tam przy Łukowskiej jest taki nieduży, nieładny, nowy budynek połączony wspólną częścią usługową. Tam jest taki „Kogut”, „Kurka” czy jakieś obiady, bank jakiś. I ze zdziwieniem odkryłem, że tam jest klub, taka świetlica domu kultury coś oferująca, ale jak się nie podeszło i zorientowało, to właściwie nie bardzo jakoś się reklamowało ze swoimi usługami. To znaczy jak przypuszczam mieli już takie obłożenie tych grup, które już działały, że nie mieli potrzeby kogokolwiek tam zapraszać”.
34:49-35:35
„Widziałem coś takiego, że tam jest nienajlepsza pizzeria „Sól i pieprz” przy Łukowskiej, jak się kawałek pójdzie w lewo, z Kawczej w Łukowską. To my byliśmy przekonani, że to jest jakaś przykrywka i pralnia brudnych pieniędzy, bo tam nigdy nie było klientów. A to w najlepsze działa już od dobrych dziesięciu lat. Natomiast z takim rozbawieniem patrzyliśmy jak właśnie niektórzy lokalsi traktowali to jako taką restaurację na lepszy niedzielny obiad, albo coś po chrzcinach, albo ktoś miał urodziny”.
36:12-36:30
O osobach starszych: „Raczej wolne powietrze, Park Znicza, taki rodzaj aktywnego wypoczynku i spotkania na ławeczce. Takie ławeczkowanie. To już prędzej jako ten moment spotkania, i do rozmowy, i do wypicia czasem piwa chowanego za łydką”.
37:11-38:50
„Jak widziałem autobusy z napisem „Witolin”, czyli 158 albo 182, to było da mnie dziwne, jakby taki rodzaj: „Gdzie jest ten desygnat?”. Mamy Grochów, mamy Mokotów, co my jeszcze rozbijamy to na jakieś atomy. Ale w tym przypadku po roku, półtora sam wiedziałem, że jeżdżę na Witolin, że to jest dla mnie taka oddzielna przestrzeń, która dosyć wyraźnie kończyła się nawet na Zamienieckiej, mimo że fajnie by było podłączyć do tego Park Znicza. Natomiast od Zamienieckiej gdzieś tam po te bloki jak się zaczynają te wszystkie zakłady, wzdłuż Jubilerskiej, obok, teraz nie pomnę. Natomiast tak, to był dla mnie ten fragment: blokowiska, Łukowska, Grochowska. I zdecydowanie miałem poczucie odrębności i dalej ją widzę względem tego, co na przykład po drugiej stronie widzę jak jest ulica Domeyki. I nawet bym powiedział, że Domeyki, Osowska… tam też jest taki mikrokosmos, ale trochę inny niż ten Witolin. Właśnie przez to, że ten Witolin jest tak strasznie małomiasteczkowy, jakiś taki ogródkowy. Jest w jeszcze mniejszej skali niż to bliżej torów”.
38:51-39:15
„Już nie mówię o tej Wspólnej Drodze, która jest po prostu przeorana, przemielona i to już w ogóle nie ma swojego charakteru, a teraz stopniowo jeszcze bardziej go zatracam, bo sami mieszkamy w bloku z ’92 roku, a lada chwila taką przedwojenną kamienicę nam wyburzą. Dzięki bogu, bo to i tak była melina”.
39:16-39:35
„Natomiast teraz szykujemy się, że ostatnie drzewa, które mamy za oknem, lada chwila znikną, bo będzie po prostu wypełniona nasza przestrzeń, jedyna od strony nasłonecznionej, wypełniona będzie cieniem wielkiego, pięciopiętrowego gmachu”.
39:36-40:25
„Mam poczucie odrębności Witolina i sam mówię, że jedziemy przez Witolin. To się stało dla nas taką oddzielną cząstką. I nawet powiedziałbym, że tak, że to ma swój charakter. Nie powiedziałbym ludzki. Mam poczucie, że ta przestrzeń tutaj wiele warunkuje. Dlatego tak boleśnie odczuwam tych deweloperów tam przy Kawczej, że oni coś rozryli, oni coś rozjeździli. Szczęśliwie gdzie indziej te domy były stawiane trochę inaczej, ulice były trochę inne. Ta Kawcza też zachowała swój charakter w jakimś stopniu. I myślę, że to jakoś przetrwa, w ogóle Witolin, najazd dodatkowych mieszkańców”.
41:41-42:38
„Prawdę mówiąc z rozrzewnieniem chodząc po osiedlu Ostrobramska patrzyłem na to, że/na place zabaw, na dwa przedszkola, na żłobek, na niedaleką szkołę. I myślałem sobie co jak co, pewne rzeczy w PRL-u nie działały, ale ten rodzaj planowania przestrzeni, jakiegoś takiego pakietu usługowo-edukacyjnego dla nowych osiedli było gwarantowane i to też dawało szanse harmonijnego rozwoju i przyjemnego w miarę życia. Zorientowaliśmy się poniewczasie już przeprowadziwszy się na Pułtuską, że nie mamy w odległości trzech minut żadnego placu zabaw. Więc jeśli coś, to syn nasz może sobie pokopać piłkę na wewnętrznym parkingu”.
42:39-43:20
„I właściwie jak się patrzy na to, jak się zabudowuje, jak bezwzględnie deweloperzy wchodzą w tę przestrzeń zostawiając kawałek trawki, udając, że to jest teren zielony, to oczywiście ma się pretensje do miasta, że oni nie widzą tego, że nagle ni stąd, ni zowąd szkoła podstawowa ma jedenaście klas pierwszych, że działa na trzy zmiany, na boga, to widać, że komuś zabrakło jakiejkolwiek wyobraźni”.
44:45-45:20
„Mam poczucie, że to nie jest/poszło nie tak. Niektóre miejsca się zachowały albo przeszły w sposób łagodny z rąk do rąk, jak ten warsztat tego pana od szkła. I że coś może się odbywać z kulturą i z jakimś takim zrozumieniem, mimo że wchodzą zmiany, które są naturalne. Natomiast widać po ludziach, którzy sobie wyobrażają, że zarobią albo będą niezwykłymi deweloperami, land lordami, że zysk i pieniądz ich oślepia”.
45:20-45:46
„I to samo jak widzę tych ludzi, którzy wybudowali tego kolosa na bazarze Szembeka. To człowiek się zastanawia po co im to było. Jeszcze do tego tak straszna architektura, tak to jest brzydkie, tak to jest okropniaste”.
45:49-46:48
„Jest jeszcze ta apteka przy Szembeka. Kiedy wchodziłem do niej jej wystrój miał wówczas, to był 2012, 2014 jeszcze. Jej wystrój pochodził sprzed wojny. Były specjalnie zamówione/były szafki sprzed wojny i wystrój przedwojenny. Piękne dębowe, nie wiem, bo to porządne meble, dopasowane, apteka miała atmosferę, wszystko było zorganizowane ergonomicznie. I po prostu jakiś pacan z wielkiej sieci uznał, że to wywali i wstawi swoje białe, byle jakie mdf-owe mebelki na kółkach. I stworzył taką nijaką, brzydką, okropną przestrzeń. No i po prostu żal ”.
47:42-48:40
Między Wspólnej Drogi a Chłopickiego: „Tam jest cała masa budynków kolejarskich. Budynków, które wciąż należą do PKP lub tak jak nasz należał do PKP, a teraz stał się samodzielną wspólnotą mieszkaniową. Nauczyłem się rozpoznawać te bloki po charakterystycznych barierkach w kształcie litery „Y”, żeby postawić wielkie donice, bo w detalach to się czasem różni. I to też ma swój charakter, choć ja bym powiedział, że bardziej robociarski, bardziej napływowy. Bo Kawcza i ten Witolin jest mimo wszystko osadzony, jakiś zasiedziały. Natomiast tamte rejony to już widać, że to jest rodzaj blokowiska”.
49:20-50:10
O małomiasteczkowości Witolina: „Bo to oczywiście też jest dosyć sztuczne, bo jak człowiek wyjdzie na ten balkon, rozejrzy się: tu nowe, tu nowe. W tym moim myśleniu jest też dużo takiego chcenia, dostrzegania detali, cieszenia się drobnymi rzeczami, które jeszcze zostały. Bo myślę, że to też już jakoś umyka. Kawałek ulicy, który jeszcze sprawia wrażenie, że jest jeszcze trochę małomiasteczkowo, trochę inaczej, co można mówić o jakiejś odrębności. Za trzydzieści lat uda się to dodatkowo rozjechać. To się dokona po prostu”.
51:12-52:08
„Pracuję w branży kulturalnej i czasem sobie myślę, że nikt nie robi tyle dla promocji złego gustu i bylejakości co właśnie zbiedniałe instytucje kultury. Jak zobaczyłem nierówno wyklejone litery na tych szybach takiej modern architektury, a na tym po prostu takie wycięte, można kupić takie plansze liter, zielone takie i nierówno wyklejone „Centrum Promocji Kultury”, to pomyślałem sobie, że to jest aż nieprawdopodobne, że ktoś dostał w miarę… można to oceniać różnie, ale ta przestrzeń tak przaśnieje, tak nie umie o nią zadbać, żeby to było z gustem”.
52:35-53:00
„Uważam, że to jest kompletny bezsens, że jest taki człowiek, który siedzi cały dzień i ma o czymś informować. Przypuszczam, że nikt tam do niego nie zachodzi. Ma jakieś wydawnictwa lokalne, które podglądam i patrzę co tam trafiło, bo akurat czasem coś się trafiało ciekawego, mniej lub bardziej. I tak patrzyłem, kupić czy nie kupić, nawet z jedną rzecz kupiłem. No ale właśnie bez ładu i składu. I nigdy nie wiadomo co tam jest, co będzie. To jest brzydkie, niezachęcające”.
53:14-55:40
„Mieliśmy taką sytuację z żoną, że kiedy mijaliśmy to chyba jesienią, był już wieczór i w tej kanciapie trwało porządkowanie. Trzy osoby myły szybę, podłogę, coś tam odkurzali. I ten balet, który się tam odbywał w rozświetlonym tym Akwarium, jeszcze ta nazwa „Akwarium. Punkt Informacji Kultury” o Jezus Maria! Wszystko jest takie banalne. Ale ten balet tych trzech osób w tym Akwarium, ktoś tam się unosi, ktoś się opiera o ścianę. Powiedziałem do Asi: „No spójrz co tam się dzieje!”. Patrzyliśmy i skręcaliśmy się ze śmiechu. To było jedyne wydarzenie, które nas z tym Akwarium związało w sposób ścisły, bo tam wydarzył się rodzaj działania performatywnego, nieoczekiwanego, by powiedzieć sztuka konceptualna. Bąkowski zaparza kawę w CSW, to dokładnie mieliśmy w sposób bezwiedny, podobne działanie. Poza tym, wie pani, jest ten nowoczesny budynek, a w środku starawe biurko. Siedzi jakiś człowiek przed komputerem, nie bardzo wiadomo po co. Ta informacja co jest w środku jest wyklejona tymi naklejkami, więc w ciągu dnia to trzeba naprawdę blisko podejść, żeby zrozumieć o co tam chodzi. No to jest kompletna pomyłka. No to są zmarnowane pieniądze. Miło jest, że jest etat, nawet dwa dla ludzi, którzy tam siedzą na okrągło i coś tam robią, bo nie wiem dokładnie co, czym oni się w ciągu dnia zajmują. Ale to jest rodzaj/chciałoby się, żeby to było miejsce, które coś zawiaduje w słoneczne dni, że wiemy, że ktoś wyjmuje te leżaczki etc. i tam trochę to animuje. Nie wiem, dla dzieci są kolorowanki, jakiś rodzaj wyjścia. Ten pan nawet w słoneczny dzień tam/panowie siedzą w środku i właściwie nie ma żadnej interakcji z tą przestrzenią. Jeśli ktoś tam siedzi, to on powinien być tam gospodarzem tego placu. A jest człowiekiem, który dostał takie biuro na widoku”.
59:53-1:00:31
„Ten kościół to chyba dobra architektura i jak się jedzie Zamieniecką, to wygląda po prostu ładnie. To jakoś domyka kompozycję ulicy, kompozycję placu. Gorzej jest z tym, co się dzieje na placu. Zawieście fioletowe latarnie i… ta estetyka takiego… właściwie trudno powiedzieć skąd jest ta estetyka, lunaparku i coś nowocześnie, ale tak żeby nie było za nowocześnie. Jakieś takie kształty, pomysły od czapy”.
1:00:45-1:01:02
„Poza tym ksiądz ma olbrzymi teren wokół, jak widziałem, wokół plebani, więc tam jest boisko czy nawet sadzik taki mały. Dzieci tam chodzą grać w piłkę i super, że to jest otwarte dla jakichś dzieciaków”.
1:01:25-1:02:53
„Raczej mam tutaj poczucie absolutnej symbiozy. I tego, że kościół też… ten kościół tak umieszczony, bo tam mamy kościół, pierogi, monopolowe, poczty/pocztę polską, potem kawałek dalej targ, aptekę, że w gruncie rzeczy to organizuje jakiś taki rodzaj centrum, które dopełnia bazar. I jak idę od Osowskiej, wchodzę w Księdza Sztuki to ma się poczucie jakiejś zamkniętej całości tej przestrzeni i że to ma swoje centrum, ta część Grochowa, no Grochów właściwie, to sam taki ścisły Grochów. Więc to wszystko jest spójne, miasteczkowe nawet. Nawet fakt, że jest to Akwarium, to nawet mamy instytucję kultury na placu, co nie jest bez znaczenia. Więc można powiedzieć, że jest wszystko. No bo jeszcze nawet jak się pójdzie Grochowską kawałek to jest zaraz biblioteka. Więc w tym sensie to jest dobrze zorganizowany i myślę, że dla 90% naszego społeczeństwa to jest tak jak należy z tym kościołem obok.
1:03:17-1:03:38
„Czasem tylko ze zdziwieniem orientuję się jak strasznie niosą dzwony… jak dzwonią o wpół do siódmej czy za piętnaście siódma, to wtedy w tym rześkim porannym powietrzu to się niesie, ale to jest raczej tak, że to jest raz na jakiś czas odkrywam, że one tak mocno biją, więc to jest raczej takie wrażeniowe”.
1:03:49-1:05:06
„Jak zacząłem mówić o tej kolei, to przecież niedaleko ta Olszynka Grochowska i ten cały kompleks budynków kolejowych to też jakoś nie oddziałuje. Tam przecież są jakieś knajpy, i sklepiki, i jeziorko. To ostatnio znajomy, który się wprowadził ostatnio do domu, mieszkają nad apteką, wprowadzili się do mieszkania nad apteką, to żeby było śmieszniej: kupili od dziewczyny po IKP-ie, a oni sami też IKP-owcy. To Michał od razu, jest taki piechur, zaczął od razu systematycznie robić długie spacery i wycieczki po okolicy i rozpoznał tą Olszynkę lepiej, niż ja mieszkając tam już od prawie pięciu lat. I właśnie się dowiedzieliśmy, że tam jest taki lasek, jeziorko. Na wiosnę wiemy, gdzie podejdziemy, gdzie podjedziemy, ale właśnie też ta kolej tak nie oddziałuje jakby mogła. Choć cała masa ludzi stamtąd pracuje w kolei. Przez to, że to jest za torami to odgrodzone jakoś”.
1:05:10-1:06:48
„Znajomi mieli tam knajpę kolejarską w Instytucie Kolejnictwa. Przychodziliśmy tam czasem na obiad o trzynastej czy o czternastej, piętnastej. I wchodziło się do tej stołówki, a obok był taki pokój bankietowy, a tam w najlepsze już mocno wypici ludzie. Jest godzina czternasta, a tam już ludzie pod taką dobrą datą, rozbawieni. My pytamy „o co chodzi?”. A tam się okazuje, że emeryci, którzy odchodzą na emeryturę organizują bankiety pożegnalne. Ale organizują to dla swojej drużyny konduktorskiej, więc oni organizują to razem o godzinie kiedy schodzą z szychty. Więc schodzą z niej o szóstej rano i impreza zaczyna się o szóstej trzydzieści. Żony, trwałe, wieczorowe suknie i oni się bawią od siódmej rano. Więc o godzinie czternastej to już są po kilku godzinach dobrej biesiady, tańców etc. I wtedy człowiek rozumie, jak bardzo skomplikowane i różnorodne jest życie, że niektórzy bawią się, balangują od godziny siódmej do piętnastej. Ale żeby było śmieszniej to w ogóle nie przenika w te okolice, żeby PKP w jakikolwiek sposób angażowało się w to, że jest jednym z najważniejszych zakładów pracy w okolicy”.