Ada Tymińska
„…tu wszystko na właściwie na ziemi – i bogacze, i biedacy, i alkoholicy, i panie z botoksem, i Afrykanie, i Syryjczycy, Ukraińcy” – kilka słów o mniejszościach etnicznych na Grochowie
Truizmem wydać się może już stwierdzenie, że różnorodność w wydaniu etnicznym, stała się w ostatnich miesiącach i latach jednym z loci communes prowadzonych w Polsce dyskusji politycznych – od tych prowadzonych w ramach dyskursów publicystycznych i eksperckich, aż po te przy rodzinnych stołach. Występując zarówno w postaci krytyki niebezpiecznego „multi-kulti”, jak i zauroczenia obietnicą wielokulturowości, temat ten może być uznany za „soczewkę” skupiającą wiele niepokojów obecnych w polskim społeczeństwie. Problematyczny, ambiwalentny stosunek do Unii Europejskiej, nieproporcjonalny udział problemów specyficznie „warszawskich”, czy szerzej, wielkomiejskich, w polityce krajowej, czy wreszcie pominięcie w niej słabiej słyszalnych grup (choćby tych zdegradowanych przez mechanizmy transformacji ustrojowej) wydają się znajdować odzwierciedlenie w dyskusji o „przyjmowaniu”, „wpuszczaniu” i „pomaganiu”. Jednym z potencjalnych rozwiązań tego impasu może być rozszczelnienie „około-migranckiego” dyskursu przez dodatkowy kontekst stałej obecności cudzoziemców w Polsce – i to nie tylko w okresie międzywojennym, ale również w czasach PRL-u i następujących po nich pierwszych potransformacyjnych latach.
Badanie najnowszej historii i współczesności Grochowa wydaje się obdarzone podobnym „rozszczelniającym” potencjałem, na co wskazują rozmowy przeprowadzone przeze mnie, Alexandrę Senn, Justynę Szklarczyk z mieszkańcami (do grupy badaczej należała też Anna Gańko, Agnieszka Karpowicz i Dorota Kotas, ale nie wszystkie z nich prowadziły wywiady lub opracowywały z nich materiały). Oczywiście, trudno mówić o ich badawczej reprezentatywności: rozmów przeprowadziłyśmy tylko siedem, a wszyscy nasi rozmówcy i rozmówczynie należeli do osób posiadających wyższe wykształcenie lub będących w trakcie jego zdobywania. Są to zatem przedstawiciele grupy, której głos jest co do zasady słyszalny – w przeciwieństwie choćby do głosów migrantów w procedurze uchodźczej, którzy właśnie w grochowskim oddziale jednej z prywatnych przychodni otrzymują opiekę medyczną.
Kształt wypowiedzi rozmówców z całą pewnością zdeterminowany był w znacznej mierze sytuacją komunikacyjną, w jakiej zaistniały – czyli pogłębionym wywiadem nachylonym biograficzno-historycznie (w trakcie omawiania wyników badań, w naszej grupie pojawiły się uzasadnione wątpliwości, czy część wywiadów – zwłaszcza tych z młodszymi rozmówcami – można zaliczyć do wywiadów przeprowadzanych metodą oral history). Wywiad wymusza także z uwagi na świadomość bycia nagrywanym, odmienny sposób formułowania myśli i problematyzowania określonych zagadnień (o czym więcej przeczytać można w metodologicznych tekstach uczestniczek projektu) – rodzaj politycznej poprawności. Oczywiście, uwaga ta nie tyczy się w równym stopniu wszystkich rozmówców, czy każdej wypowiedzi, a realizacja jej będzie wynikać z czynników takich jak cechy indywidualne rozmówcy oraz dynamika komunikacji między nim a konkretną badaczką. W przypadku naszego projektu, siedem wywiadów zostało przeprowadzonych przez cztery różne badaczki – co dodatkowo poddaje w wątpliwość zasadność dokonywania jakichkolwiek generalizacji. Najczęściej to właśnie osoba przeprowadzająca wywiad (i de facto wszystkie badaczki biorące udział w projekcie) inicjowała temat cudzoziemców/mniejszości etnicznych.
Poczyniwszy powyższe zastrzeżenia, można jednak pokusić się o próbę wskazania w zgromadzonych wypowiedziach pewnych tropów, dotyczących nie tyle samych „mniejszości etnicznych”, co raczej sposobu ich postrzegania – reprezentacji werbalnych będących udziałem mieszkańców, z którymi udało nam się porozmawiać.
Mniejszości etniczne, czyli kto?
W rozmowach badaczki stosowały różne pojęcia, które na potrzeby tego tekstu zsyntetyzowałam do „etnicznego Innego”. W pytaniach padały słowa „obcokrajowcy”, „cudzoziemcy”, czy „wielokulturowość”, rozmówcy stosowali natomiast (w zależności m. in. od osobistych przyzwyczajeń językowych oraz zadanego pytania) bardzo urozmaicone określenia. Często posługiwali się kategoriami wskazującymi na narodowość, czy pochodzenie geograficzne (np. „Afrykanie”), jednak odwoływali się również do pojęć bardziej abstrakcyjnych, np. „miks kulturowy”, „przyjezdni”, „mniejszość”. Jak się wydaje, zwłaszcza w przypadku osób przybyłych spoza Europy, stosowanie skonkretyzowanych określeń, nawiązujących do geografii politycznej, ma charakter częściowo arbitralny, a ważną przesłanką umożliwiającą identyfikację jest kolor skóry, czy inne cechy fizjonomii. Widać to przede wszystkim w niekonsekwencjach w stosowaniu określeń narodowościowych związanych z Dalekim Wschodem.
Warto zwrócić uwagę na to, że określenia narodowe padają jedynie w formach męskich: „Wietnamczycy” – i ich „żony”, „Ukraińcy” – i „panie z Ukrainy”, „Ormianie” – z całymi „rodzinami”, itd. W wypowiedzi jednej z rozmówczyń dochodzi nawet do zastosowania wobec kobiety męskiego określenia narodowego:
„Mi się wydaje, że jeśli zobaczysz, bo większość tam jest Wietnamczyków, ale jeśli zobaczysz jakiegoś Ukraińca, i jeśli to będzie pani, to w dużej mierze jest prawdopodobieństwo, że ta osoba też tam była.”
Mniejszości są więc postrzegane przede wszystkim przez pryzmat swoich mężczyzn – kobiety natomiast pojawiają się w bardzo tradycyjnych kontekstach „żon”, czy pracujących w salonie fryzjerskim „pań z Ukrainy”. W tym kontekście interesującym symptomem wydaje się to, że to właśnie w przypadku, w którym kobieta wchodzi w rolę męskiego przedstawiciela mniejszości, kupca, zostaje określona jako „Ukrainiec”, a nie „Ukrainka”.
Pytani o cudzoziemców i wielokulturowość (zależnie od badaczki), rozmówcy i rozmówczynie wskazywali również społeczność romską. Co więcej, jedna z rozmówczyń była skłonna określić ich wprost mianem „obcokrajowców”:
„Jakbym miała pomyśleć, jak kiedyś było na Placu Szembeka, to więcej było Cyganów niż Wietnamczyków, ale to dalej obcokrajowiec.”
„Znaczy tak zdecydowanie lata temu, to ta okolica była znana z, no, ze społeczności romskiej, łącznie z tym, że tam na Ossowskiej, no, właśnie blisko nas było takie miejsce, w którym, no, mieszkały rodziny romskie.”
Wypowiedzi dotyczące tej grupy są jednak mało obszerne i skupiają się na tym, że w chwili obecnej społeczność romska jest mniej widoczna:
„Może teraz więcej jest tych, nie wiem, czy Wietnamczyków, ale ogólnie tych Azjatów, a bardziej wcześniej było więcej Cyganów. Tak, to zdecydowanie.”
Badaczka: „Mówiła pani, że jak się wprowadziła, to na Ossowskiej mieszkały rodziny romskie. Teraz też mieszkają, czy to już też się zmieniło?”
Rozmówczyni: „Właśnie tak mniej ich widać, nie wiem, nie wiem. Może to się bardziej jakoś wymieszało, no trudno mi powiedzieć. Może już teraz tak bardzo tego nie widać, no bo jakby jest wiele innych narodowości.”
Handel
Jako podstawowa aktywność przedstawicieli mniejszości jawi się handel – przede wszystkim ubraniami, ale również egzotycznymi produktami spożywczymi. Miejscem spotkania jest więc bazar przy Placu Szembeka, na którym dochodzi do wymiany dóbr:
„A co do tych ubrań, to tak, ja też kojarzę, że bardziej chodziłam na Plac Szembeka, żeby coś wybrać, niż na Wiatracznej, bo tam było więcej tych kupców przyjezdnych, którzy, wiesz, sprowadzali różne ubrania z różnych stron tam świata.”
„Przyjezdni kupcy” i „towary z różnych stron świata” mogą częściowo przywodzić na myśl skojarzenia z obrazem dalekowschodniego bazaru, czy też cudzoziemskich kupców przybywających z niecodziennymi towarami. Taki obraz handlujących mniejszości, który uznać można za swego rodzaju kontynuację orientalistycznych, egzotyzujących wizji reprodukowanych w kulturze zachodniej od wielu stuleci, zawiera element ciekawości – nakierowanej jednak nie tyle na odmienną kulturę, ile raczej na towary, które następnie można skonsumować:
„ […] i zawsze można było coś, no jak na tamte czasy coś fajnego znaleźć – jakąś taką bluzkę, która nie jest w wygórowanej cenie i masz też wybór.”
Taka wizja jest również zgodna z wcześniejszym charakterem działalności wietnamskiej mniejszości. Młodzi Wietnamczycy, przybywający do Polski w ramach wymian studenckich między państwami komunistycznymi, uczestniczyli w dynamicznym okresie transformacji ustrojowej. Utrudnienia w powrocie do własnego państwa przyczyniły się do tego, że wielu z nich już w latach 80. zaczęło zajmować się handlem towarami, które w sklepowym obiegu były droższe, czy zwyczajnie niedostępne. Z biegiem lat ich działalność skupiła się przede wszystkim na gastronomii oraz handlu odzieżą, którego symbolem stała się w ostatnich latach hurtownia w Wólce Kossowskiej.
Obecność dalekowschodnich mieszkańców zapewnia zatem różnorodność i dostępność towarów tańszych – rozmówcy nie wskazują jednak przy tym na obniżoną jakość, choć, jak się zdaje – bo żaden/żadna z nich nie mówi tego wprost – korzystanie z tej oferty należy w przypadku ich samych do przeszłości, nie przystaje bowiem aspirujących do stylu życia klasy średniej. W Polsce na stałe wciągniętej do globalnej sieci, w której zagraniczne towary są już szeroko dostępne w sklepach, czy wielkich centrach handlowych, zakupy na bazarze od dalekowschodnich kupców są raczej domeną uboższych:
„To znaczy tam jest tak, że oni handlują świątek piątek sobota niedziela i myślę, że ta uboższa część dzielnicy, starsza, na pewno się u nich zaopatruje, bo oni rzeczywiście muszą mieć zysk no bo tam są.”
Pomimo zachodzących zmian w wzorcach zakupowych oraz licznych zmian w organizacji samego bazaru przy Placu Szembeka, mniejszości są tam nadal silnie obecne:
„[…] widać taką dalekowschodnią mniejszość, która handluje przy placu Szembeka i myślę, że to są Wietnamczycy, Koreańczycy, być może też Chińczycy. I oni są tam obecni i oni są niezniszczalni. To znaczy ten bazar się kurczył, remontował, oni tam się zwężali, rozszerzali, zakładali inne bramy i po prostu trwali tam przez cały ten remont dzielnie, ale też myślę, że na pewno mają swoich klientów bo przetrwali.”
Szczególnie zwraca uwagę zastosowany przez rozmówczynię przymiotnik „niezniszczalni” budujący przeciwstawienie między nimi a ogółem kupców, których, jak podkreślali opowiadający, zmiany zachodzące w organizacji bazaru zmuszały do „emigracji” i „poszukiwania własnego miejsca” w ramach nowej infrastruktury, albo wręcz do całkowitej rezygnacji z handlu. Pobrzmiewa w takim określeniu stereotypowy obraz „Azjatów” jako zdyscyplinowanych, zorganizowanych pracowników, zdolnych do cierpliwego znoszenia nawet najcięższych warunków pracy.
Jedna z rozmówczyń wspomniała bardzo interesującą praktykę, która łączyła badany przez nas teren placu Szembeka z powszechnie kojarzonym z dalekowschodnimi kupcami Stadionem Dziesięciolecia:
„Tak, bo przecież był ten Stadion Dziesięciolecia i w sumie on nie był jakoś tak, nie wiem, ile jest tam, 15 minut tramwajem, czy tam 15, 16, te okolice od Placu Szembeka. I, wiesz, wiadomo, że na Stadionie Dziesięciolecia to w weekendy było mnóstwo ludzi. A w tygodniu, no to 15 minut tramwajem to nie jest dużo, żeby po prostu się przenieść, a tam kiedyś to wiadomo, że było tak, że nie musisz mieć żadnej, znaczy nie wiem, tak mi się wydaje, że nie musiałeś mieć żadnej, nie musiałaś mieć specjalnej zgody, tylko po prostu się rozpakowujesz ze swoimi rzeczami i sprzedajesz, tak?”
Jak wspomina w innej części swojej wypowiedzi, handel na Stadionie Dziesięciolecia miał charakter priorytetowy. Dlatego to właśnie tam działali „mężczyźni-kupcy” – plac Szembeka był natomiast domeną wspomagających ich „żon”, albo „dalszych rodzin”. Ponadto, co do działalności handlowej mniejszości wietnamskiej wysuwa się domysł dotyczący jej nielegalności i spontanicznego charakteru: „po prostu się rozpakowujesz ze swoimi rzeczami i sprzedajesz, tak?” – podczas, gdy podobny sposób handlu odzieżą – prowadzonego w dwóch miejscach naraz, uwzględniającego znaczną mobilność tak towaru, jak i sprzedawców – wydaje się generować trudności infrastrukturalne, których przezwyciężenie zaprzecza spontaniczności i prostocie. Pojawia się więc napięcie między wypowiedzianym przekonaniem o łatwości, z jaką przemieszczają się cudzoziemcy wraz z towarami (które może być dalekim echem orientalizujących ich wizji kupców-podróżników), a dającą się bardzo fragmentarycznie zrekonstruować praktyką.
Według rozmówców obecność dalekowschodnich sprzedawców na bazarze nie należy jedynie do przeszłości – jest stałą cechą grochowskiej przestrzeni. Przesunięcie miałoby się dokonać jedynie w proporcjach obecności poszczególnych tożsamości etnicznych:
„Bo teraz właśnie zmienił się target (rozmówczyni tym terminem określa sprzedających ubrań – AT) z jakichś Ukraińców na Japończyków, ale może ktoś jeszcze tam został.”
W wypowiedzi jednego tylko rozmówcy pojawia się wspomnienie tego, że również osoby odmienne etnicznie wciągnięte byli w starcia grup przestępczych, które w latach 90. i w pierwszych latach XXI wieku były głośnymi wydarzeniami na Grochowie :
Rozmówca: „[…] więc to był rok 1993? Coś takiego. Jakiegoś Ormiańca zastrzelili.”
Badaczka: „Ale to były jakieś narkotykowe porachunki, jakieś…?”
Rozmówca: „Jakiś incydent. Znaczy generalnie w [tych] latach właśnie.”
Jest on jednak daleki od wysnuwania jednoznacznych skojarzeń między narodowością a kryminalnym charakterem działalności – wspomniane starcia grup dotyczyły jedynie lokalnych grup przestępczych.
Różnorodność (butikowa?) Grochowa
W wypowiedziach rozmówców i rozmówczyń Grochów, ten współczesny i ten sprzed kilku/kilkunastu lat, jest dzielnicą różnorodną na wiele sposobów, także pod względem etnicznym:
„[…] właśnie, ten taki nawał w 2004 roku, 2007, 2008, Wiatraczna i właściwie takie rozpoznawanie uroków tamtej okolicy, trochę na takiej zasadzie, że pamiętam, jak się tam przeprowadziłem i któregoś, chyba po dwóch, trzech miesiącach wysiadłem z tramwaju, z 9, na Wiatraku i musiałem po prostu zadzwonić do mojej przyjaciółki, która jest socjologiem i pracuje na Uniwersytecie Gdańskim i mówię „Karolina, błagam Cię, przyjeżdżaj tutaj, ten mętlik, ta mieszanka, ten miks, który się spotyka na tym rondzie, jest po prostu nieprawdopodobny i to widać w każdym, każdym kierunku”. (…) tu wszystko na właściwie na ziemi – i bogacze, i biedacy, i alkoholicy, i panie z botoksem, i Afrykanie, i Syryjczycy, Ukraińcy. No cudnie tam było, poza tym, gdzie się nie obejrzy, to socrealizm, to przedwojenny budynek, to nowe nasadzenia apartamentowe, to wreszcie, wreszcie, wreszcie, coś takiego, taki średni Gomułka, czy Gierek. Wszystko, właściwie jak się tak człowiek będzie obracał, ma taki kalejdoskop powojennej historii Polski, plus tego, co się dokonało w, w, w… Już po ’89-tym roku i taki cały ten miks kulturowy.”
Motyw fascynacji różnorodnością, traktowania jej jako atutu dzielnicy czy bazaru przy Placu Szembeka, pojawia się również w wypowiedziach innych rozmówców. Jakkolwiek żaden i żadna z zapytanych nie wspomnieli o nawiązywaniu innych niż czysto handlowe relacji:
„No, to co widzę, tylko tu nie mam jakiegoś kontaktu, no to, że faktycznie coraz więcej różnych narodowości jest, nie wiem, ukraińskiej, ale też hinduskiej. No w mojej okolicy dużo tego widać. Też w różnych instytucjach, znaczy w różnych miejscach, chociażby na Placu Szembeka też jest punkt, który prowadzi Grek, no i jest ukraińska, nie, przepraszam, gruzińska piekarnia, ale na przykład nie wiem, zdarza mi się i u fryzjera spotkać właśnie panie pracujące, które są z Ukrainy.”
Można przypuścić – choć wymagałoby to potwierdzenia w postaci dalszych wywiadów, czy pogłębienia tych już przeprowadzonych – że różnorodność, którą „chlubili” się niektórzy z rozmówców, sprowadza się do tzw. „różnorodności butikowej”. Mniejszości etniczne są interesujące jako ci, którzy dostarczają na rynek tańszych produktów, czy proponują egzotyczne jedzenie – w greckiej restauracji, gruzińskiej piekarni, czy przy stoisku z hummusem na bazarze. Brakuje jednak elementu spotkania, nawiązania relacji osobistej lub sąsiedzkiej. Podziwiana różnorodność zatrzymuje się na bezpiecznej granicy wymiany handlowej oraz wizualnego podziwiania „miksu kulturowego”. Z drugiej strony tej granicy możliwa jest komunikacja międzykulturowa, przełamywanie stereotypowych praktyk oraz zdanie sobie sprawy z problemów innych i ustosunkowanie się do nich.